Close the door, throw the key...

poniedziałek, 16 lipca 2012

Rozdział 1

-Rose, pójdziesz z bratem do studia- propozycja nie do odrzucenia wypłynęła z ust mojej rodzicielki.
-Do dupy, nie do studia! I po raz kolejny ci powtarzam, że TO NIE JEST MÓJ BRAT!!!
Tak, poranna rozmowa z moją wspaniałą mamusią. Ilekroć ten osioł, Liam, przyjeżdża do domu, robi mi się nie dobrze. Nie ogarniam jak można być takim idiotą jak on. Właściwie to nie wiem, czemu go nie lubię. Ale po prostu nie mogę na niego patrzeć. Chyba przez jego idiotycznego ojca, którego mam już od bardzo długiego czasu po dziurki w nosie.
-Nie krzycz. Liam wrócił w nocy, jest zmęczony po podróży. Daj mu spać- uspakajała mnie mama.
-Ta! I znowu Liam. „Liam to, Liam tamto. Jakiż to jest cudowny chłopak. A jaki utalentowany”. Mamo, ja mam go dosyć. Nie rozumiesz? On mi niszczy życie!- wyrecytowałam to, co praktycznie każdego ranka wypływa z moich ust.
-Nie mów tak, to twój brat.
-TO NIE JEST MÓJ BRAT!- krzyknęłam po raz kolejny. Wstałam z krzesła i nie kończąc śniadania, pomaszerowałam w stronę drzwi.

<OCZAMI LIAMA>
Dlaczego to musi tak boleć? Zawsze, gdy słyszę z jej ust te pięć słów, płaczę. I tak jest też tym razem. To silniejsze ode mnie. Schowałem się pod kołdrą i uroniłem kilka łez. Tak bardzo chciałbym, żebyśmy mogli nazywać się rodzeństwem, żebyśmy mogli się nawzajem pocieszać i wspierać, żebyśmy mogli tak jak dawniej ze sobą rozmawiać. Tylko to jest naprawdę okropnie trudne. Nie wiem co ja jej zrobiłem, ale chyba bez konkretnego powodu, nie nienawidziłaby mnie aż tak. Dlaczego po raz kolejny tracę jedną z najważniejszych osób w moim życiu? Tą co prawda mógłbym jeszcze jakoś odzyskać, ale… No właśnie! Zawsze jest jakieś pieprzone „ale”. Gdyby nie muzyka, fani, chłopcy… Wolę nie myśleć, co bym wtedy ze sobą zrobił. A mówią, że to ja jestem najspokojniejszy i zawsze wiem, co robić.

<OCZAMI RENESME>
Przystanek autobusowy- godzina 7.37. Siedzę sobie wygodnie na brudnej, poobrywanej ławeczce i ze słuchawkami w uszach czekam, aż pojawi się mój zacny autobus. Mam już wszystkiego dość. Po prostu paranoja! Liam- zasrany Pan Karierowicz. Gdyby tata żył, wszystko potoczyłoby się inaczej. Mama nie poznałaby Richarda, nie wzięłaby z nim ślubu, nie wprowadziłby się do nas z Liamem i byłoby cudownie, bo żyłabym w szczęśliwej rodzinie razem z obydwojgiem prawdziwych, kochających mnie rodziców. A tak? Hmm… Jest całkowicie na odwrót. Nic nie jest tak, jak być powinno. Wszyscy mają mnie gdzieś. Właściwie matka myśli, że pieniądze, które mi daje, zastąpią mi ciepło rodzinne. A przecież to jest niezastąpione.
Nareszcie! Wsiadłam do autobusu i skasowałam bilet. Po raz ostatni odwiedzam moją szkołę przed wakacjami. HURA! Koniec roku! Czujecie ten sarkazm? Wcale nie cieszę się z wakacji. Nie to, że lubię się uczyć, czy coś, ale po prostu tak jest lepiej. Ta monotonia jest lepsza niż pomieszanie z poplątanym każdego dnia przez dwa miesiące. Wolę spędzać czas w szkole niż w domu. Wiem, to dziwne, ale taka jest prawda. Niestety.
Opuściłam pojazd i powlekłam się w stronę budynku. Przed wejściem oczywiście, jak zwykle stał Diego i dopalał papierosa. Nic nowego! Nauczyciele go widzą, ale mają go głęboko w pewnej części ciała, tak jak innych uczniów szkoły. Właściwie są tu tylko po to, żeby sobie trochę zarobić na siedzeniu z nami przez 45 minut w sali lekcyjnej. Oceny mam dobre, ale tylko dlatego, że uczę się sama w domu po lekcjach. To lepsze niż siedzenie w salonie, czy w jadalni w towarzystwie Richarda, który zawsze proponuje mi wspólny wypad do cyrku. Czy ja mam pięć lat? On doskonale zdaje sobie sprawę, że go nie znoszę, ale nic sobie z tego nie robi i udaje, że wszyściuteńko jest w porządku. A tak w rzeczywistości, nic nie jest w porządku.
Pomaszerowałam powoli do mojej klasy. Nacisnęłam klamkę i pchnęłam mocno drzwi, gdyż od pewnego nieszczęsnego incydentu z Diego i Bradem w roli głównej (nie wnikajcie), mają pewien problem z otwieraniem się i zamykaniem tak jak należy. W środku było dopiero kilka osób. Nie zdziwiło mnie to nawet, jeśli do rozpoczęcia rozdania świadectw pozostało zaledwie 5 minut. Cała moja klasa- spóźnialskie matołki! Ale w sumie to za to ich kocham. Zajęłam miejsce w mojej umiłowanej ostatniej ławce i z niecierpliwością czekałam na moją przyjaciółkę, Colette, która była znana ze swoich nawet kilkunastominutowych spóźnień. Przypuszczałam, że i tym razem tak będzie, bo w końcu dla niej koniec roku, to nie jest jakieś wielkie święto, czy coś. Ale się myliłam, bo zaledwie po minucie bezcelowego wgapiania się w pustą, czarną tablicę, poczułam czyjąś dłoń na moim ramieniu.
-Cześć Rori!- wrzasnęła, a gdy wstałam przytuliłyśmy się mocno.
-Cześć- powiedziałam, gdy już się od siebie odkleiłyśmy.
Obie usiadłyśmy na swoich miejscach, bo nawet nie zauważyłyśmy, jak komplet naszej klasy się zebrał i pani zaczęła coś tam nawijać. Wygłosiła oczywiście mowę, która jest wygłaszana chyba w każdej szkole na całym świecie podczas takiej uroczystości. Gadała coś o bezpieczeństwie podczas kąpieli w najróżniejszych zbiornikach wodnych, itp. Ogólnie było cholernie nudno, ale trzeba było jakoś przeżyć, żeby otrzymać wreszcie to upragnione świadectwo i móc ruszyć cztery litery z tych niesamowicie niewygodnych krzeseł. Chyba pierwszy raz zachciało mi się wyjść ze szkoły. To już jakiś postęp. Właściwie to niczym nie spowodowany, ale jednak postęp.
Wreszcie babka przeszła do rzeczy i zaczęła wyczytywać osoby, które kolejno podchodziły, by odebrać owoc swojej całorocznej pracy. Niektórzy się bardziej cieszyli z ocen, niektórzy mniej- jak to w liceum. Wydaje mi się, że to normalka.
-Renesme Smith- wyczytała nauczycielka.
WOW! Nawet nie wiedziałam, kiedy doszła do prawie samego końca. W sumie szybka jest. Chociaż o każdym szepnęła kilka słów, to i tak zajęło jej to niewiele czasu.
Dobra, ale teraz pewnie spytacie, czemu nie mam na nazwisko tak jak Liam, Richard i moja kochana mamuśka. No więc już tłumaczę. Chcieli mi zmienić, ale stwierdzili, że ciąganie po urzędach i innych takich przewspaniałych organizacjach będzie zbyt męczące i długotrwałe, więc zostaną przy nazwisku ojca. Wtedy byłam zrozpaczona, ale teraz cieszę się z tępa, w jakim nasz kraj załatwia takie sprawy, bo Renesme Payne? To nijak się nie kleji.
Wyszłam na środek klasy i odebrałam świadectwo. Coś tam o mnie jeszcze mówiła, chyba, że byłam dobrym przewodniczącym klasy, czy coś, ale nawet jej nie słuchałam. Nie chciało mi się. Z tym przecudownym, błękitnym świstkiem w ręku wróciłam z powrotem na swoje miejsce. Po mnie po świadectwo wyszedł już tylko jeden z moich przyjaciół, Thomas White, który oczywiście wydał z siebie wyraźny okrzyk zadowolenia, ponieważ zorientował się, że poprawił dwójkę z geografii. Jego szczęścia w tamtym momencie nie da się opisać. Kiedy Tom cały w skowronkach popatatajał do swojej ławki, pani znowu chyba z pół godziny pierdzieliła nam głupoty, jak to cudniście minął nam ten rok, itp. Potem życzyła nam już tylko udanych wakacji. Na te słowa prychnęłam pod nosem. „Udane wakacje?” Tych słów już dawno nie mogłam użyć. Nie mogłam, albo nie chciałam. Sama nie wiem. Od zawsze marzę o tym, żeby gdzieś pojechać, ale czemu to musi być takie trudne? Nie poproszę o to ani matki, ani tym bardziej Richarda (bo go nienawidzę).
Opuściłam kolejno klasę i szkołę i skierowałam się w stronę przystanku autobusowego. No zajebiście! Babka tak długo przynudzała, że spóźniłam się na autobusik i muszę zapierdzielać do hausa z buta. Ale mi się nie chce! Ja pierniczę! Mam dość! Włożyłam słuchawki do uszu i słuchając jakiejś dziwnej melodyjki, której nawet nie umiem nazwać ruszyłam do domu. Dookoła mnie oczywiście kałuże, bo ubiegłej nocy lało jak z cebra, ale na szczęście nie zmoczyłam nowych, czarnych conversów, bo nie wiem co bym zrobiła, gdyby mi się zniszczyły. Nagle usłyszałam samochód, jadący z dość dużą prędkością. Potem poczułam już tylko wilgoć na moich czarnych rurkach i białej koszuli. Ja nie mogę! Pobiegłam w stronę domu, bo nie chciałam, żeby ktokolwiek zobaczył mnie w takim stanie. Potrąciłam po drodze jakiegoś skate’a, ale średnio mnie to obchodziło.
Wcisnęłam klucz w zamek i przekręciłam nim. Otworzyłam drzwi i wparowałam do mieszkania. Nikogo nie było, bo zapewne poszli z Liamkiem do studia, o którym wspominała rano moja rodzicielka. Rzuciłam torebkę na sofę i pomaszerowałam po schodach prosto do mojego pokoju w celu zrzucenia z siebie przemoczonych i brudnych ubrania, aby wyschły. Szybko przebrałam się w jakieś granatowe dresy i kolorowy, powyciągany T-shirt. Powiesiłam ubrania na kaloryferze i poszłam do kuchni, żeby zrobić sobie jakiś obiad. Wyjęłam wczorajsze spaghetti z lodówki i wsadziłam miskę do mikrofali. Gdy się przygrzało, zasiadłam na kanapie i włączyłam jakiś dziwny kanał o zwierzętach. Jeden z goryli był uderzająco podobny do mojego bra… Do Liama. To lepiej brzmi i lepiej przechodzi przez usta, choć i tak jest ciężko. Po skończonym posiłku klapnęłam na łóżko w moim pokoju i siedziałam tak dobre kilkanaście minut. Nie mówiąc, nie myśląc, tylko siedząc. Po chwili jakiś impuls skłonił mnie do zdjęcia zielonej walizki z szafy. Inny impuls kazał mi wyrzucić połowę moich ubrań z szafy, a jeszcze inny impuls- spakował mi je do wyżej wspomnianej walizki. Właściwie wtedy jeszcze nie wiedziałam po co to wszystko, ale wkrótce się dowiedziałam…
______________________________________________________________________________
Jest pierwszy, co myślicie???
Kocia3ek

2 komentarze:

  1. zacznij pisać książkę ! ; D

    masz talent dziewczyno , nie zmarnuj go .

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytając "oczami Liama" pomyślałam ... "Boże jaki słodziak" o,o
    Musze przyznać, że polubiłam główną bohaterkę... '3'

    OdpowiedzUsuń