Close the door, throw the key...

środa, 10 lipca 2013

Rozdział 73

Siedzieliśmy w szóstkę w samolocie, już ostatnie 10 minut i po wszystkim. Lądujemy. Zapięłam pasy, po czym w ciszy i spokoju pochowałam wszystkie swoje graty do plecaka. Sprawdziłam siedem razy, czy aby na pewno niczego nie zapomniałam i czekałam aż będziemy mogli opuścić środek transportu.
Chciałam jak najszybciej mieć wszystko z głowy. Bałam się tego, w jakim stanie zastanę Richarda. Przed oczami stanęły mi te wszystkie lata, kiedy traktowałam go jak śmiecia i starałam się za wszelką cenę usunąć go z mojego życia. Teraz nie wyobrażam sobie takiego momentu, że muszę się z nim pożegnać. Już na zawsze. Perspektywa stania nad jego grobem z bukietem chryzantem w jednej ręce i mokrą chusteczką w drugiej przytłaczała mnie. Nie mogłabym tak po prostu zapalić znicza i postawić go na tej szarej, lodowatej płycie nagrobkowej. Nie ma takiej opcji... W ogóle, czemu ja o tym myślę? Przecież wszystko będzie dobrze... MUSI być dobrze.
Z rozmyśleń przerwało mnie jakieś szarpnięcie. Wylądowaliśmy bezpiecznie; dwuminutowe opóźnienie, ale poza tym- żadnych zakłóceń.
***
W radio leciała jakaś piosenka The Wanted, co wywoływało u całej naszej paczki odruch wymiotny, jednak taksówkarz nie był na tyle spostrzegawczy (lub uprzejmy), by przełączyć na inną stację. W pewnym momencie myślałam, że Louis za chwilę wyrwie to urządzenie razem ze wszystkimi kabelkami i wetknie temu facetowi do gardła, ale nic takiego się nie wydarzyło.
Zatrzymaliśmy się przed doskonale znanym mi domem. Domem, w którym spędziłam ostatnie kilkanaście lat mojego życia. Tych lepszych i tych mniej udanych. Podziękowaliśmy kierowcy, zapłaciliśmy mu za usługę i powyciągaliśmy walizki z bagażnika. Zgromadziliśmy się wszyscy na najwyższym stopniu przy drzwiach (Zayn chyba ze trzy razy spadł na sam dół), a Liam zadzwonił dzwonkiem.
Otworzyła nam niewysoka, niebieskooka kobieta z długimi włosami przefarbowanymi na czarno. Ubrana była w stary, powyciągany sweter i jakieś ciemne jeansy. Tak, to była Cornelia. Czy poczułam się dziwnie, stojąc przed nią? Tak. Czy miałam wyrzuty sumienia? Tak. Czy miałam ochotę się do niej przytulić i natychmiast ją przeprosić? Tak. Czy to zrobiłam? Nie.
Po prostu- weszłam do środka tak, jak pozostali; rzuciłam swój plecak w kąt tak, jak pozostali; ułożyłam walizkę przy schodach tak, jak pozostali; i wreszcie, stałam z tępym wyrazem twarzy tak, jak pozostali...
Czułam się nieco niekomfortowo. Był to przecież mój dom, a ja... Weszłam do niego, jak do zupełnie obcego miejsca. Bałam się, że coś zniszczę, że coś zabrudzę. No ale przecież ludzie! Ja tutaj mieszkałam! Nic się tu w sumie nie zmieniło! Więc o co mi chodzi?
Kobieta zaprosiła nas do środka, po czym poczęstowała nas jakimiś tanimi ciastkami z przydrożnego kiosku (nie, ja wcale nie narzekam). Nakazała nam, byśmy usiedli przy stole w kuchni, a sama zajęła się robieniem herbaty.
Liam nerwowo tupał nogami pod stołem. Widać było wyraźnie, że teraz nie w głowie było mu przyjęcie herbaciane i pogawędki ze swoją macochą, bo najchętniej pewnie pojechałby do ojca już, teraz, natychmiast...
Cornelia położyła przed nami dzbanek gorącego napoju i kilka kubków, choć i tak nikt nie skorzystał z tej gościnności.
- Możemy już pojechać?- zapytał Payne- Chciałbym się z nim zobaczyć.
- Tak, możemy- odparła brunetka- Ale proszę was, nie możemy go denerwować. On wie, że nie ma na razie dla niego dawcy i myślę, że lepiej mu o tym nie przypominać.
- A jak się trzyma?- zainteresowałam się.
Dostrzegłam jakby cień uśmiechu na jej twarzy, kiedy usłyszała mój głos. Może mi się wydawało, ale nie wiem... Jak tak, to dosyć bujną mam wyobraźnię.
- Trzyma się... No trzyma się jak człowiek z chorymi nerkami. Lekarze mówią, że nie najgorzej, ale maszyny nie utrzymają go przy życiu na zbyt długo. Operacja jest konieczna, ale potrzebujemy dawcy- wyjaśniła.
Potem to wszystko zaczęło dziać się dosyć szybko...
Pogadanka, wejście do samochodu i start.
Przez całą drogę myślałam o Zoe. Chamsko postąpiliśmy, zostawiając ją samą w domu. Nawet niczego jej nie wytłumaczyliśmy. Ja chciałam, ale niestety mi to nie wyszło. Brzmiałam bardziej jak płyta w starym gramofonie babci Helci. Serio! Zacinałam się co jedną sylabę, aż w końcu zostałam wyciągnięta z domu przez Liama. Spojrzałam na wyświetlacz mojego telefonu.
Zatrzymaliśmy się na parkingu przed szpitalem. Nienawidzę szpitali!!! Coś tak czuję, że w ciągu tych wakacji bywałam w nich częściej niż w ciągu całego życia. A wcale tego nie chcę!
Władowaliśmy się do hallu. Wszędzie unosił się ten (doskonale mi już znany) medyczny zapach, a zza niektórych ścian dało się słyszeć huczenie klimatyzacji i dźwięki klinicznych aparatur... Pomyśleć, że kilka z tych aparatur przytrzymuje teraz przy życiu mojego ojczyma (?)...
- Która to sala?- spytał Louis.
- 65, na pierwszym piętrze- wyjaśniła, a my powlekliśmy się za nią.
Liam jako pierwszy stanął przed drzwiami i lekko je pchnął, po czym wszyscy znaleźliśmy się w środku. W rogu sali, przy najbardziej obdrapanej i najbardziej ubrudzonej ścianie stało białe, metalowe łóżko zaścielone spłowiałą pościelą. W łóżku tym leżał nie kto inny, jak właśnie Richard, mój ojczym. Na jego bladej twarzy rozciągał się szeroki uśmiech, a gdy tylko nas zobaczył, wyszczerzył się tak bardzo, że zdziwiłam się, iż jeszcze nie odpadły mu policzki.
- Miło was widzieć, kochani- przywitał nas, a my staliśmy jak idioci pod drzwiami, bo każdy z nas bał się zrobić jakikolwiek krok do przodu.
- Tato...- zaczął niepewnie Liam po dość długiej chwili milczenia. Głos mu się łamał, a w oczach zbierały mu się łzy- Pomożemy ci... Znajdziemy dla ciebie dawcę... Zobaczysz...
Podbiegł do niego i przytulili się... Uśmiechnęłam się pod nosem, a jedna, mała słona kropla spłynęła w dół po mojej twarzy. Wzruszyłam się. Nigdy ich tak razem nie widziałam. Pamiętam, jak byliśmy mali i Richard trzymał Liama na kolanach i pamiętam też, jak razem huśtali się na huśtawce na miejskim placu zabaw, ale to nie są wyraźne wspomnienia. A teraz? Widzę ich razem i nie mogę w to uwierzyć. Z całych sił będę starała się, aby wszystko poszło zgodnie z planem, aby mężczyzna odzyskał zdrowie... I uda mi się to, choćbym miała stracić przez to całą swoją energię.
Kiedy już usiedliśmy przy łóżku chorego i zakończyliśmy konwersację o tym, że wczorajszego wieczoru dali mu do jedzenia truskawkowy jogurt z widelcem zamiast łyżeczki (Liam oznajmił, że jest z ojca bardzo dumny, co skomentowaliśmy salwą głośnego śmiechu), do sali weszła pielęgniarka, by zmienić kroplówkę i podać jakieś leki Richardowi. Poprosiła nas, abyśmy na chwilę opuścili pomieszczenie, bo takie są procedury... Nie przegadasz, nie?
Wysypaliśmy się na korytarz i w ciszy powędrowaliśmy pod gabinet lekarza, który zajmuje się teraz moim ojczymem. Zapukaliśmy, ale nie czekaliśmy na żaden odzew z jego strony, tylko wparowaliśmy do jego pokoju, jak do własnego domu. Zastaliśmy go siedzącego przy swoim biurku w modnych okularach na nosie, czytającego jakieś wędkarskie czasopismo. Hobby trzeba mieć, ale czemu koleś rozwija je w pracy?
- Dzień dobry- wydukał, chowając pospiesznie gazetę do szuflady- Eee... W czym mogę pomóc?
- Chcielibyśmy zrobić badania- odpowiedzieli chórem Niall i Louis.
- Na... Te... No... Na nerki- dodał Zayn, który prawdopodobnie nie wyczuł za bardzo powagi tej sytuacji.
- U mojego ojca, Richarda Payne'a wykryto nowotwór nerek i żadna z nich nie pracuje poprawnie. On potrzebuje przeszczepu, a każdy  z nas jest gotowy, by zostać dawcą- wyjaśnił Liam.
Mężczyzna kiwnął głową, wyciągnął jakieś dokumenty z szafki.
- Badania mogą odbyć się nawet za chwilę- odparł po dłuższym namyśle- Zapraszam do gabinetu na drugim piętrze do doktora Collins'a.
Wypisał nam jakiś świstek i prawie wyrzucił nas z pomieszczenia.

<OCZAMI ZOE>
Siedziałam na kanapie i bez żadnego wyrazu twarzy wpatrywałam się w ekran telewizora, na którym raz po raz migał jakiś facet na motorze lub skąpo ubrana cheerleaderka.
Zostawili mnie...
Wykonałam chyba z 20 telefonów do każdego z nich, ale nikt nie raczył się odezwać. Czułam się okropnie. Może nie jestem im potrzebna, może namieszałam już wystarczająco... Ale co ja im poradzę, że inaczej nie potrafię żyć?
Piętnaście minut temu dostałam wiadomość od Eleanor, że za chwilę do mnie wpadnie, żebym nie była sama... Chociaż tyle, bo naprawdę mi się okropnie nudzi.
Westchnęłam głęboko i nacisnęłam czerwony guzik na pilocie. Obraz zgasł, a mnie było w ten sposób dużo prościej myśleć. Pobiegłam na górę i zapożyczyłam sobie laptopa Rose. Mam nadzieję, że się na mnie o to nie obrazi. Uruchomiłam go, zwinnie wpisałam hasło ("HARRY", nie wysiliła się za bardzo). Na pulpicie ukazała się jakaś kolorowa tapeta. Włączyłam szybko internet i zaczęłam przeglądać różne stronki plotkarskie. Same nudy... "Rihanna- czy jej nowy tatuaż pomoże jej zapomnieć o utraconej miłości?"; "Robert Pattison upił się na imprezie. Nie mógł dojść do samochodu"; "Selena Gomez czaruje w Paryżu"; "Justin Bieber adoptował kota?!"...
Ludzie, błagam... Co to kogo obchodzi?! Proszę, raz... Raz napiszcie coś sensownego, a nie tylko tatuaże, imprezy i koty!!! UGH!!!
Postanowiłam sprawdzić więc skrzynkę mailową. Sama nie wiem, po co. Przecież i tak nigdy nie dostaję żadnych sensownych maili wartych uwagi. Cały czas tylko jakieś reklamy nowych samochodów (po co mi one? I tak nie mam prawka) albo dopiero otwartych sklepików z artykułami ogrodniczymi...
Weszłam więc w skrzynkę, ale zamiast miejsca na zalogowanie się, wyskoczyły mi wiadomości, które dostała Rose. No tak, ma pocztę na tym samym portalu, ale mogłaby się wylogowywać... Chociaż i tak pewnie niewiele by to dało, bo mogę się założyć, że jej hasło brzmi "HARRY"...
Od razu poprawił mi się humor, bo ona także otrzymuje głównie spam... Rabat na sklep z kosmetykami, pokaz mody jakiegoś sławnego projektanta w Londynie, prośba o potwierdzenie lotu do Wolverhampton, najlepszy wulkanizator w mieś... CO ZA LOT DO WOLVERHAMPTON?!
Czyli wszystko jasne...
_________________________________
Hejka!
Hahahahaha... Macie tutaj bardzo króciutki rozdział na powitanie ode mnie :D
Tak, wracam do Was <3
Zawdzięczacie to Zuzi K. oraz oczywiście samym sobie, bo to dzięki Wam zdecydowałam się powrócić...
Są pewne warunki:
- Cierpliwie czekacie na kolejne rozdziały (które mogą się pojawiać później niż zazwyczaj ze względu na brak czasu lub weny)...
- Wchodzicie na tego bloga: I'll take you to another world i wspieracie mnie na nim tak samo, jak na tym <3
- Komentujecie rozdziały...
Powiem Wam tak: TĘSKNIŁAM <3
Kocham <3
 Kocia3ek

wtorek, 21 maja 2013

KOLEJNA WIADOMOŚĆ... WAŻNE!!!

Hej Wam!
Słuchajcie! Sprawa generalnie przedstawia się w ten sposób, że...
Chciałabym do Was wrócić, ale nie mam jak, bo Wy mnie już nie chcecie, znudziłam Wam się i w ogóle. I to nie jest tak, że ja Wam się użalam, czy coś, ale wiem, że tak jest.
I teraz tak:
Założyłam nowego bloga z przyjacielem *nie o 1D, ale i tak zapraszam*:
Letters Without Confabulation
Mam nadzieję, że wpadniecie.
A na tego bloga wrócę, jak przybędzie mi obserwatorów!!! <3
~Kocia3ek

środa, 3 kwietnia 2013

Eeee... Smutna (dla mnie przynajmniej) wiadmość.

Otóż...
Sprawa wygląd tak, że zawieszam bloga na razie :(
Po prostu.... Muszę odpocząć trochę od Zoe, od Rose, od Richarda...
Tak wiem, myślicie: Jakaś powalona! Odpocząć od bohaterów, których sama stworzyła?!
Wpadł mi (i Jossie oczywiście też, pozdrawiam bejbe) do głowy nowy pomysł na bloga i na razie chciałabym się na nim skupić i jak najlepiej go zrealizować... Zacząć wszystko od początku... Macie tak czasem? 
Jest też drugi powód: Nie kochacie mnie tak, jak ja kocham Was :(
Haha, nie no żartuję, nie o to mi chodzi...
Tylko jak wchodzę na inne blogi to wiecie: 3496013976091324760 komentarzy pod jednym rozdziałem, 3409672039476098234769 obserwatorów i 923846728039760928347 odwiedzin...
I to jest trochę dobijąjące... Bo patrzcie: Nie było mnie tutaj przez miesiąc, a jest tylko 11 komentarzy...
Na pewno wrócę na tego bloga, mogę Wam to obiecać, bo tak łatwo tego nie porzucę na zawsze (to zbyt wiele mi dało i zostawia jakiś tam ślad w moim serduchu), ale ja nie wiem, czy Wy tego chcecie! Bo to jest nie tylko MÓJ blog, ale też WASZ blog. Jeżeli go czytacie- ja chcę go pisać. Jeżeli nie czytacie- No cóż... Sami widzicie efekty.
Także z bólem serca się z Wami żegnam na jakiś czas!!!
Możecie mnie znaleźć tutaj:
Take Me Home
My Small Worries
I mój najnowszy "nabytek", na cześć którego zostawiam na razie tego bloga:
Take You To Another World
Jeżeli pokażecie mi w jakiś sposób, że naprawdę zależy Wam na tym opowiadaniu, wrócę wcześniej!!!
Jest mi to o tyle trudno pisać, że mam urodziny i...
Kocia3ek

środa, 6 marca 2013

Rozdział 72

<OCZAMI LIAMA>
Siedziałem skulony na dywanie i ledwo udawało mi się powstrzymać łzy. Pamiętam tylko, jak przez mgłę te dwa, straszne słowa... Gorszych nie mogłem usłyszeć. Pamiętam tylko, jak upadłem, gdy nogi się pode mną ugięły. Pamiętam tylko tą pierwszą słoną łzę... Tak, to była łza rozpaczy i złości. Na samego siebie. Dlaczego nic nie robię?! Dlaczego mu nie pomagam?! Dlaczego nie mogę wstać i jechać do niego?! Teraz! To jest ostatnia szansa... Ostatnia szansa na to, żeby uścisnąć mu rękę, żeby usłyszeć jego głos, żeby pogładzić go po jak zawsze nieogolonym policzku, powiedzieć mu, jak bardzo go kocham, że nie będę mógł bez niego żyć, jak mnie to wszystko przytłacza! Ale to byłoby najgłupsze rozwiązanie: użalanie się nad sobą, gdy naprzeciwko ciebie leży najważniejsza osoba w twoim życiu i dodaje ci otuchy swoim zachrypniętym, zniekształconym chorobą głosem, kładąc ci na ramieniu swoją słabą dłoń. Nie chcę przeżywać tego drugi raz! Pod żadnym pozorem. Jasne, byłem nastawiony na to, że kiedyś go zabraknie, ale dlaczego właśnie TERAZ? Jest jeszcze za wcześnie! W uszach jeszcze raz zabrzęczały mi słowa Cornelii. "On umiera..." Przecież on nie może umrzeć!
Z telefonu, który leżał na podłodze ze trzy metry ode mnie, nadal słychać było cichy głos kobiety. Sięgnąłem po niego i z niechęcią przyłożyłem do ucha.
- Liam... Liam??? Halo? Jesteś tam? Liaaaaaaaaaam... Hej... Liam...- wołała.
- Jestem- mruknąłem słabo.
- To dobrze- odetchnęła z ulgą.
- Powiesz mi, co się z nim konkretnie dzieje?- poprosiłem- I jak można mu pomóc?
- Liam... On ma poważny problem z nerkami. ŻADNA nie funkcjonuje tak, jak powinna- odparła- Pomóc może mu tylko przeszczep. Lekarze szukają dawcy, ale żadna nie pasuje. Ma bardzo rzadką grupę krwi... Ja... Zrobiłam już badania, czekam teraz na wyniki.
Chwila niezręczniej ciszy... Cóż... Ani ja, ani ona zapewne nie była w nastroju na dalszy ciąg tej konwersacji, więc obiecałem, że postaram się przyjechać jak najszybciej i po prostu się rozłączyłem. Walnąłem telefon na łóżko, a sam po chwili położyłem się obok niego. Tej nocy nawet oka nie zmrużyłem. Nie mogłem... Próbowałem, ale to było zbyt trudne...

<OCZAMI RENESME>
Rano obudziłam się z niezłym bólem głowy. Obok mnie na łóżku leżała Zoe, w co nie wnikam, bo zapewne jest dokładnie tak samo zmasakrowana jak ja. Postanowiłam ją więc pozostawić tam, gdzie leżała, a sama popatatajałam do łazienki, gdzie się umyłam, uczesałam i ubrałam + doprowadziłam moją twarz do pozornego porządku.
Schodząc na dół z pięć razy potknęłam się o własne nogi i miałam jedno dość bliskie spotkanie z naszymi panelami (stwierdzam, że przydałoby się je umyć). W kuchni zastałam Harry'ego, który wcale nie wyglądał lepiej niż ja. Właściwie wręcz przeciwnie. Pochłaniał sok pomidorowy prosto z kartonu, jakby od tego zależało jego życie... W sumie coś w tym jest. Zauważył mnie jednak dopiero, gdy wyrwałam mu zbawienny napój.
- EJ!- zawył i tupnął nogą jak mała dziewczynka.
- Możesz nie drzeć tak tej gęby, pacanie?- do kuchni wparował Lou, trzymając się z całej siły za głowę. Bałam się, że za chwilę ją zmiażdży, co w sumie wyszłoby mu na dobre, bo by go nie bolała... A poza tym... Za wiele to on w niej nie ma, więc nikt by nie płakał. Jednak, kiedy podzieliłam się z nim tą opinią, od razu tego pożałowałam, ponieważ, jak się okazało, nie przyjął jej tak entuzjastycznie. Na szczęście nie miał siły mnie gonić i stanęło na tym, że rozłożył się plackiem na podłodze i chyba zrobił sobie króciutką, poranną drzemkę.
Następny w kuchni pojawił się oczywiście Zayn.
- Kacyk was złapał, biedaczki?- zapytał, cmokając.
Wytknęłam mu język i przytuliłam się do przepysznego soczku, dając mu tym samym do zrozumienia, że nie dostanie ani kropelki. Nietrudno wyobrazić sobie, iż strzelił focha i ruszył na górę.
- Lou, gdzie Eleanor?- spytałam.
- Czemu ja mam to wiedzieć?!- zbulwersował się i zaczął wymachiwać marchewką na wszystkie strony tak, że prawie wybił mi oko. Swoją drogą... Byłoby to dość ciekawe zdanie w jego CV kryminalnym: "Wbił przyjaciółce marchew do oka, pozbawiając ją tym samym narządu".
- Temu, że to właśnie ty zniknąłeś z nią wczoraj i z tego, co się orientuję spała w TWOIM pokoju- odparł Harry z głupawym uśmieszkiem.
- No to skoro spała w moim pokoju, to pewnie tam jest. Ja się obudziłem u Niall'a- skomentował, gasząc tym samym nasz zapał.
Po około dwudziestu minutach siedzieliśmy prawie wszyscy przy stole i konsumowaliśmy zdechłą, wczorajszą pizzę. No, ale tak to już jest, jak się jest tak leniwym, że za zbyt duży wysiłek uważa się posmarowanie kromki chleba Nutellą.
- Widział ktoś Liama?- zauważyłam jego brak dopiero wówczas, gdy nikt nie dał reprymendy Hazzie, gdy ten trzepał grzywą po jedzeniu wszystkich zgromadzonych.
Każdy pokręcił głową, a ja nie czekając na nic więcej, poleciałam do jego pokoju. Zapukałam i weszłam. Nie potrzebowałam jego zgody. Tak, naruszam jego prywatność. Tak, jest mi z tym dobrze. Tak, nie obchodzi mnie, że jemu może to przeszkadzać. Tak, wiem... Co ze mnie za siostra?!
- Cześć, stary- przywitałam go jeszcze przed tym, gdy zobaczyłam, jak leży z głową pod poduszką na łóżku i... Chyba płakał.
Podeszłam do niego powoli i położyłam mu dłoń na plecach. Wydaje mi się, iż dopiero w tamtym momencie dostrzegł moją obecność, bo delikatnie się poruszył.
- Co się stało?- westchnęłam.
- Nic- mruknął- Zostaw mnie samego, co?
- Chodź na śniadanie- poprosiłam- Gdyby nic się nie stało, już byś tam był. Co jest? Przecież doskonale wiesz, że mnie możesz powiedzieć o WSZYSTKIM...
- Wiem- przerwał mi- Załatwisz mi bilet do Wolverhampton? Na dzisiaj?
- Tak, ale po co ci bilet? Wyjeżdżasz?- zdziwiłam się- Ja wiem, że Zoe krzywdzi cię, spędzając tyle czasu z Zaynem, ale...
- Co wy do jasnej cholery macie z tą Zoe? Ona nie jest pępkiem świata! Dlaczego, kiedy coś się dzieje, wychodzicie z założenia, że od razu chodzi o Zoe? Ja mam ją naprawdę w dupie. I wisi mi, czy ona tutaj będzie, czy jej nie będzie! Czy będzie się miziała z Zaynem, czy z jakimś menelem z pod mostu! Naprawdę, zrozumcie, że mam to gdzieś!!!- wrzasnął- Moje życie się rozpada, mój ojciec umiera, a wy tylko o tej pieprzonej dziewczynie!
- Liam...- szepnęłam, gdy zdenerwowany opadł z powrotem na swoje łóżko- Cii... Będzie dobrze...
Przytuliłam się do niego.
- Nie będzie, k***a, dobrze!!! ON UMIERA... Za parę tygodni już go nie będzie, więc jak ma  być dobrze?
- Ja ci przecież pomogę... Chłopcy ci pomogą... Razem poradzimy sobie przecież ze wszystkim- odparłam- Tylko powiedz nam, co trzeba zrobić.
- Uratować go może tylko przeszczep nerki, Rose- wyjaśnił- Ja niczego nie mogę zrobić, sama dobrze wiesz...
- Ale my możemy- uśmiechnęłam się blado, ale jednak starałam się być w miarę przekonująca.
Myślę, że mi się to udało, bo chłopak podniósł się ociężale z miejsca, poprawił nieco zmierzwione włosy i nakazał mi, abym załatwiła szybko 6 biletów do naszego rodzinnego miasta.
- 6? A co z Zoe?- zapytałam.
- Jej ta sprawa nie dotyczy- burknął i zniknął za drzwiami łazienki.
Ja stwierdziłam, że pasowałoby wypełnić jego prośbę. Nie wróciłam już na dół, bo doszłam do wniosku, iż najadłam się wystarczająco. Wzięłam laptopa na kolana i zaczęłam szperać na stronie lotniska. Zarezerwowałam bilety na dzisiejsze popołudnie, po czym zwaliłam walizkę z szafy i powrzucałam do niej kilka rzeczy. Po jakichś dwudziestu minutach byłam w pełni spakowana i mogłam wystawić bagaż za drzwi.
Przeszłam się po pokojach moich współlokatorów, którzy w pocie czoła zamykali swoje wielgachne walizy (ta Louisa była z 5 razy większa od mojej, a o Zayna to już nie wspomnę). Widocznie Liam wszystko im wytłumaczył, bo ich miny mówiły same za siebie.
- Wezmę coś do picia- poinformowałam i zniosłam mój plecak podręczny.
Rzuciłam go gdzieś pod ścianę, a sama wsadziłam łeb do lodówki i zaczęłam szukać w niej jakiejś wody lub soku.
- Gdzie jedziemy?- usłyszałam za sobą żeński głos.
Odwróciłam się gwałtownie (tak, że jakaś papryka spadła mi na głowę z górnej półki) i ujrzałam Zoe.
- Eee...- zawahałam się- Bo... Ty... No... Tylko my jedziemy... Ty... Ty nie jedziesz...
- Aha... A dlaczego?- zainteresowała się.
______________________
Heloł!
Daaaaaaaaaaaawno nie było rozdziału, ale nie pozwalał mi na napisanie go brak weny.
Nadal jej nie mam, ale postanowiłam dokończyć rozpoczęty wcześniej "rozdział" i Wam go wstawić, choć jest chyba jednym z najgorszych :(
Przepraszam!
Chciałabym Wam powiedzieć, że ten blog KLIK jest aktywowany :D
To chyba tyle!!!
A!!! Dedykacja dla Kingi W., Jossie, AB, Werci, Zosi i wszystkich, którzy chcieliby dedykację -.-
Kocham Was <3
Kocia3ek

piątek, 22 lutego 2013

Rozdział 71

- Liam, zamknij oczy- poprosiłam, a gdy wykonał moje polecenie, dałam znać chłopakom, że mogą już przytachać pudło do pokoju.
Kiedy stało już na stole w całej swojej doskonałości, kazałam mu podnieść powieki. Na samym początku wlepił wzrok w kartonowe opakowanie i gapił się tak przez pół minuty, po czym poszedł na żywioł, zdzierając z niego kolorowy papier.
Na pokrywce starannym pismem Zayna, napisane było: "Podstawowy zestaw Payne'a", co niezwykle solenizanta rozbawiło i musiała minąć chwila, zanim się otrząsnął i wrócił do prezentu. Teatralnie otworzył wieko. Na pierwszy ogień poszedł ogromniasty widelec. Chłopak uśmiechnął się lekko i spojrzał na każdego z nas z miną "Bardzo zabawne". Odłożył sztuciec na bok (oczywiście zaraz został on przywłaszczony przez Horana i użyty do konsumpcji tortu, choć był on ze dwa razy większy od blachy, na której on leżał) i ponownie dał nura do wnętrza pudła. Tym razem w ręce wpadła mu zapakowana w przezroczystą folię kolekcja filmów Disney'a. Spędził jakiś czas na wzdychaniu nad grafiką jednego z nich, po czym je również ułożył na brzegu stołu, postanawiając, że musimy obejrzeć choć część z nich dzisiejszego wieczoru.
- To był pomysł Zoe!- krzyknęłam, gdy rozanielony prawie odrywał się od podłogi, widząc całą resztę przygotowanego przez nas prezentu.
Uśmiechnął się do niej od ucha do ucha, ona natomiast spojrzała na mnie z miną "WTF?", co natychmiast pozwoliłam sobie zignorować i wzięłam się za pomoc Niallowi w wyciąganiu widelca z ust. Jak ten chłopak go tam wcisnął, ja się pytam?!
- Dobra!- sielankę przerwał Louis, którego najwyraźniej znudziło obserwowanie gołąbeczków (czyt. Liama i Zoe)- Zayn, czyń honory i zanieś pudełko na górę, do pokoju Liama... A potem przenosimy naszą dżamprezkę na podwórko!!!
***
Jak powiedzieliśmy, tak zrobiliśmy. Już po niecałych dziesięciu minutach w piknikowym nastroju rozpalaliśmy grilla na zewnątrz. Właściwie to Eleanor rozpalała i próbowała nauczyć Louisa, jak dobrze ułożyć drewno i węgiel, by ogień dłużej się palił.
- Rose, Zoe, idźcie do kuchni po jakieś mięcho- zarządził Niall, kończąc drugą paczkę chipsów- Głodny jestem, wiecie?
- To może ruszysz te swoje cztery litery i sam pójdziesz?- zaproponował Harry.
- Miejsce dziewczyn jest w kuchni!- dumnie stwierdził nasz farbowany filozof.
- Tak, na krześle z nogami na stole i rękami pod głową, przyglądając się, jak facet gotuje im pyszny obiad- uściśliła Zoe, ale zgodnie uznałyśmy, że nie mamy niczego lepszego do roboty i powlokłyśmy się w stronę domu.
- Dlaczego powiedziałaś mu, że ten prezent i ogólnie impreza to był mój pomysł?- zapytała na wstępie, wyjmując ketchup z lodówki.
Na początku skomentowałam to zwyczajnym milczeniem.
- Przecież obie wiemy, że to wszystko wymyślił Louis. My tylko pomagałyśmy- dodała.
- Wiem- mruknęłam wymijająco.
- Ale czemu?- dociekała.
- Czy ty naprawdę nie widzisz, że on cię kocha?- zapytałam chyba zbyt głośno, przez co prawie upuściła sztućce na podłogę.
- O czym ty mówisz, co?- spojrzała na mnie jak na idiotkę, a wtedy ja także spojrzałam na nią jak na idiotkę, bo naprawdę nie dowierzałam, że jeszcze tego nie zauważyła.  
- Proszę cię, Zoe- zaczęłam- Liam sporo przeszedł, teraz jeszcze bardziej się to wszystko pokomplikowało i...
- Rose, do czego zmierzasz?- przerwała mi. 
-Odpuść trochę z tym Zaynem. Ja naprawdę się cieszę, że jest między wami OK, ale przystopuj odrobinę... Przynajmniej na razie...- poprosiłam.
- Po kilkunastu latach spotykam przyjaciela z dzieciństwa, a ty mi mówisz: "przystopuj"?!- wrzasnęła, posyłając mi kpiące spojrzenie- Ty sobie żartujesz?
Zawiesiłam się na moment, nie rozumiejąc zupełnie nic z tego, co przed chwilą powiedziała. A czułam, że powinnam o tym wiedzieć, więc oczywiście od razu musiałam się o to dopytać.
- Nie chcę ci się spowiadać- mruknęła z kaprysem. 
- Ale... Zoe...- nalegałam.
Dziewczyna pokręciła głową z niedowierzaniem, lecz posłusznie zajęła miejsce przy stole, odkładając uprzednio opakowanie jakiejś przyprawy do grilla na stos czystych talerzy. Ja natomiast klapnęłam na przeciwko niej i z wyczekiwaniem patrzyłam prosto w jej czarne oczy.
- Zayn i ja byliśmy... Przyjaciółmi... Bardzo dobrymi zresztą- uściśliła- Wszystko robiliśmy razem... Wiesz graliśmy w klasy, rzucaliśmy się śnieżkami w zimie... Na pozór idealnie. I rzeczywiście... Na początku właśnie tak było... IDEALNIE... Ale potem...- głos jej się złamał, a po jej policzku spłynęła jedna, dyskretna łza- Potem mój ojciec zrobił coś, czego NIGDY mu nie wybaczę.
Z zainteresowaniem wsłuchiwałam się w każde jej słowo, starając się przyswoić jak najwięcej szczegółów z jej opowieści. Nie zapowiadało się to za dobrze, lecz przez całe życie przyzwyczaiłam się do różnych chorych i niekoniecznie miłych sytuacji, tak więc myślałam, że niczym mnie już nie zaskoczy.
- On... Zabił jego siostrę, rozumiesz to?- zapytała, starając się za wszelką cenę utrzymać kamienną twarz.
Ta informacja uderzyła we mnie jak grom z jasnego nieba. Naprawdę... W głowie układałam sobie różne scenariusze... Nie wiem... Wyprowadzili się z kraju, wyjechali na dziesięcioletnie wakacje, jej ojciec obrabował bank... Ale nawet przez chwilę nie pomyślałam o czymś takim. Doszłam do wniosku, że ta dziewczyna jest jednak biedna... W oczach zbierało mi się coraz więcej łez i lada chwila wybuchnęłabym płaczem. Wstrząsnęło mnie to. Nie miałam zielonego pojęcia, że Zayn miał jeszcze jakąś siostrę...
Z rozmyśleń wyrwał mnie dźwięk czyichś kroków.
Odwróciłam głowę w tamtym kierunku i gdyby nie to, co przed sekundą usłyszałam, zaczęłabym śmiać się jak jakiś niezrównoważony psychicznie człowiek (którym, jak tak głębiej się przyjrzeć, chyba jestem). Harry stał z miną POKERFACE z jedną nogą w pudełku po torcie, po czym wyjął ją, demonstrując nam swój lukrowany bucik.
- Kurdzieńdobryjestem...!!!- krzyknął, najprawdopodobniej usiłując zatuszować swoją głupotę, co (powiedzmy sobie szczerze) raczej niespecjalnie mu się udało- Widzę piknikowy nastrój, dziewczynki!
Puknęłam się otwartą dłonią w czoło i kątem oka spojrzałam na Zoe, która ledwie panowała nad swoimi łzami. I warto dodać, iż nie były to bynajmniej łzy szczęścia...
- Harry, kocie... Nie chcę nic mówić, ale trochę się pogrążasz- zauważyłam i pakując mu miskę kiełbasy, wyrzuciłam go na zewnątrz, by dostarczył ją reszcie.
Podałam Zoe chusteczkę higieniczną.
- Idziemy?- zaproponowałam, chwytając część pozostałego "prowiantu".
Kiwnęła niechętnie głową i powlokła się za mną. Ledwie wyszłyśmy na podwórko, już zostałyśmy z powrotem wysłane do kuchni, żeby wyjąć piwo z lodówki, gdyż naszego przecudnej urody Zayna Malika naszła nagła ochota na "coś mocniejszego".
Gdy już dumnie zasiadłyśmy na drewnianych krzesełkach przy stole wraz z całą resztą, na dobre rozpoczęła się balanga. Dziwię się, że ta przemiła sąsiadeczka z naprzeciwka jeszcze się nie pojawiła, ale obstawiam, iż jeśli tylko byłaby w domu, z pewnością złożyłaby nam niejedną wizytę. Pewnie pojechała gdzieś niańczyć jakieś wnuki, czy coś w ten deseń... Zresztą... Czym ja się teraz przejmuję?
***
Po mniej więcej trzech godzinach rozmawiania o ulubionym smaku lodów, komplementowania nowych butów Malika, słuchania najnowszych przebojów jazzowych (podziękujmy wyrafinowanym gustom muzycznym Eleanor), tańczeniu niezidentyfikowanych tańców godowych plemion starożytnych, obżerania się tłuszczem i cholesterolem oraz oczywiście wypiciu połowy zapasów alkoholu, Zoe oznajmiła, iż źle się czuje i nie ma najmniejszej ochoty, aby nadal przebywać w naszym towarzystwie. Mina Liama w tamtym momencie mówiła sama za siebie, jednak pozwolił jej na oddalenie się. Ja natomiast nie garnęłam się do udzielenia jej takowej zgody, więc pobiegłam za nią, żeby ją zatrzymać. Po drodze potykałam się o własne nogi, bo tak już działają na mnie napoje procentowe i nic na to nie poradzę.
- Zoe!- darłam się- Poczekajże, zacna dziewojo!
Nawet się nie odwróciła, tylko dalej biegła do mojego pokoju. Ona... Cóż... Ona za wiele nie wypiła, także chyba jakąś tam trzeźwość umysłu zachowała... Ale w sumie ja też... Nie no dobra, kogo ja oszukuję?! Ja byłam tak wstawiona, że ledwo pamiętałam moje imię. Mimo to doskonale wiedziałam, jaka jest moja misja (i nie, nie chodziło mi wtedy o dotarcie na nieznaną ludzkości planetę)!
- Zoe, weź... Idź tam. To są urodziny Liama!- poprosiłam.  

<OCZAMI LIAMA>
Cóż, trzeba przyznać, że to ja byłem najbardziej... Myślący z całego towarzystwa, dlatego też to mnie przypadł zaszczyt pilnowania Rose. Harry mnie o to poprosił, gdy zobaczył, jak prawie zabiła się o próg przy drzwiach do domu. On sam poleciał jej na ratunek, ale nie był lepszy, bo wywinął orła już na trawniku, tak więc niczym największy dżentelmen wyznaczył mnie jako swego zastępce, po czym zaliczył niewielki zgon.
Podszedłem pod drzwi pokoju Rose (i teraz też Zoe).
- Nie będziecie mi ustawiać życia! Ja rozumiem, że to jego urodziny, ale chyba mam prawo gorzej się poczuć, tak?- wrzeszczała ciemnowłosa- Poza tym żaden laluś nie będzie mnie ograniczał. Przecież się nie popłacze, jak mnie nie będzie, mam rację? A nawet jeśli, to mam to głęboko gdzieś! Podobnie jak jego całego!!!
Poczułem się jakoś tak... Źle... Ba! OKROPNIE. W gardle stanęła mi wielka gula i nie byłem w stanie nic z siebie wydusić. Może to i lepiej, bo i tak nie wiedziałbym, co.
Stać było mnie tylko na to, by uciec... Do mojego pokoju, ponieważ dalej raczej nie dotarłbym w takim stanie.
Kiedy tylko opadłem na łóżko, rozległ się dzwonek mojego telefonu komórkowego. Zignorowałem ten fakt, jednak osoba dzwoniąca najprawdopodobniej oczekiwała śmierci, bo ani myślała przestać się dobijać. Westchnąłem głęboko i podniosłem się z miękkiego materaca, chwytając leżące na jednej z półek urządzenie. Udało mi się odebrać, gdy melodyjka dochodziła końca, więc uśmiechnąłem się sam do siebie na tę myśl i mruknąłem jakieś "cieplutkie przywitanko".
Nie miałem nastroju, żeby rozmawiać z jakimkolwiek ina tym świecie, ale co ja mogłem na to poradzić?
- Liam?- usłyszałem po drugiej stronie słuchawki. 
- Ta- burknąłem od niechcenia.
To, co potem usłyszałem niemalże zwaliło mnie z nóg...
__________________________
 Siema, bejbeczki!
Co tam u Was?
Słuchajcie, coś mi z komentarzami się pogorszyliście, także muszę podjąć radykalne środki i... 17 komentarzy= NOWY ROZDZI!!!
I to byłoby tyle :D
Mam nadzieję, że Wam się ten rozdział spodobał (choć mnie się nie spodobał)...
I teraz zgadujcie, kto i dlaczego zadzwonił do Liama?!
  Kocia3ek
 

sobota, 16 lutego 2013

Rozdział 70

Obudziło mnie czyjeś cielsko na moim brzuchu.
- Matko!!! Louis!!! SPADAJ!!!- wrzasnęłam, gdy zobaczyłam chłopaka, skaczącego po mnie i wrzeszczącego moje imię- Pogięło cię do reszty?!
Zrobił obrażoną minę, ale już po chwili wyszczerzył się i usiadł na jednej z poduszek. Harry niechętnie podniósł się do góry, posłał mi ciepły uśmiech, po czym zaczął mordować swojego przyjaciela wzrokiem.
- Dobra, dobra... Ja rozumiem, że w nocy nie spaliście i jesteście zmęczeni, ale musicie mi pomóc- usprawiedliwił się- Właśnie piekę tort marchewkowy...
- To wspanial... Czekaj... Tort? Po co tort?- zapytałam zdezorientowana.
- Tak, tort. Tort marchewkowy. URODZINOWY tort marchewkowy- dodał, ale widząc mój nieogar na twarzy, uściślił- Urodzinowy tort marchewkowy dla Liama... Z okazji URODZIN, które... Są DZIŚ!!!
Wtedy to mnie totalnie zamurowało. Zerwałam się z miejsca i już miałam wybiec z namiotu, ale w porę zorientowałam się, że mam na sobie tylko koszulkę Hazzy i majtki, więc zrezygnowana opadłam na koc i z miną wyraźnie mówiącą za mnie "CO TERAZ?", patrzyłam na chłopaków. Jak mogłam zapomnieć o urodzinach mojego brata?! Przecież... Ale... No... UGH!!! On nawet, kiedy się nie lubiliśmy, co roku zostawiał mi jakiś prezent pod drzwiami pokoju, a ja pamiętam, że zawsze się wkurzałam, ale przecież... JESTEM NAJGORSZĄ SIOSTRĄ NA ŚWIECIE!!!
- Dobra!- wstałam, klaszcząc w dłonie- Gdzie on jest?
- Niall zabrał go do zoo, żeby pooglądał sobie żółwie. Chciałem mu zrobić jakąś niespodziankę, czy coś- Louis uśmiechnął się niepewnie.
- Lou, wiesz co?- spytałam- Jednak dobrze, że cię mamy.
Przytuliłam się do niego, po czym wyrzuciliśmy go na zewnątrz, a sami przebraliśmy się tak, by móc pójść w jego ślady i zacząć organizować SWEET TWENTY dla Payne'a.
Kiedy weszliśmy już do domu, ogarnęło nas lekkie zdziwienie, lecz żadne z nas nie zamierzało tego komentować. Wszędzie było nawalone serpentyn, balonów i innych, kolorowych błyskotek.
- Rzygam tęczą- szepnęłam i pomaszerowałam na górę, gdzie zmieniłam odzienie, by już po chwili móc z powrotem znaleźć się z moimi przyjaciółmi.
Weszłam do kuchni, gdzie wszyscy jedli już śniadanie. Tylko Louis stał z jakąś miską przy blacie kuchennym i mruczał pod nosem coś w stylu: "A może te jajka jednak trzeba było wbić tutaj bez skorupek?".
Postanowiłam pozostawić tę myśl bez komentarza i dałam mu w spokoju rozwijać swoje umiejętności kulinarne, a sama zasiadłam obok Zoe. Po zjedzeniu posiłku zdecydowaliśmy, że musimy się jakoś podzielić zadaniami, bo jeżeli wszystko będziemy robili równocześnie, to niestety, ale wyjdzie z tego jedna, wielka klapa.
Louisowi przypadło zaproszenie Eleanor i załatwienie tortu (tylko pod warunkiem, że nie będzie próbował robić go samodzielnie), a cała reszta (ze mną włącznie) miała pojechać na zakupy po prezent i inne takie głupoty na imprę.
Po dziesięciu minutach zmuszania Tomlinsona do poszukania jakiejś cukierni w internecie, wpakowaliśmy się do samochodu i obraliśmy kierunek "Galeria Handlowa". (Oczywiście Malik cały w skowronkach, bo Harry pozwolił mu prowadzić).
***
Obładowani siatami z TESCO i tych innych dziwnych sklepów, wróciliśmy na parking. Kupiliśmy Liamowi prezent, co naprawdę było bardzo trudne, choć z początku wcale się takim nie wydawało.
Kiedy zajechaliśmy pod dom, zastaliśmy tam Louisa i Eleanor, którzy śmiejąc się wniebogłosy, obrzucali się tortem. Myślałam, że wybuchnę, ale udało mi się nieco opanować i tylko podeszłam do nich, oddychając głęboko.
- Naprawdę nie chciałabym przerywać wam świetnej zabawy, ale... CO W WAS DO JASNEJ CHOLERY WSTĄPIŁO?!- wydarłam się.
- Eee... Ale...- jąkał się Louis.
- Jakie "ale"? To był tort Liama!!!- przyłączył się do mnie Harry.
- Posłu...
- Co wy sobie myślicie?- dodał Zayn, któremu najwyraźniej też zależało na tym, by urodziny wypadły jak najlepiej... Albo zależało mu na tym, by przypodobać się pewnej ciemnowłosej dziewczynie, ale to już inna perspektywa...
- Dacie nam dojść do słowa?!- zawołała Eleanor.
- Właśnie- przytaknął Louis- To NIE jest tort Liama... Tort Liama jest w piwnicy i się chłodzi! To jest tort, który próbowałem dokończyć, kiedy was nie było...
Mruknęłam pod nosem jakieś "aha", bo trochę mi się zrobiło głupio, że tak na nich wyjechałam, lecz już po chwili darłam się znowu, bo przypomniałam sobie o bałaganie, jaki teraz panuje.
Harry chwycił mnie za ramiona i próbował mnie jakoś uspokoić, co naprawdę nieprędko mu się udało... Ale jednak... Po jakimś czasie nieco się rozluźniłam i zajęłam się wypakowywaniem zakupów, a reszcie poleciłam ogarnięcie tego syfu. Kiedy wszystko było już gotowe, Lou dostał sms'a od Nialla, że Liam tak bardzo zachwycał się tymi żółwiami, że już mu się znudziły i są w połowie drogi do domu. Gratuluję wyczucia czasu, Horan! Ale naprawdę... Lepiej nie mógł trafić...
Wszyscy polecieliśmy do swoich pokoi, żeby zmienić odzienie, po czym spotkaliśmy się ponownie w salonie, gdzie czekał już przyniesiony przez Zayna tort w kształcie dinozaura z Toy Story.
- To się Liaś ucieszy- mruknęłam i szybko pobiegła, by schować się za kanapą, bo właśnie wchodził ktoś do domu.
Zoe wykazała się najlepszym sprytem, bo jako jedyna pomyślała o zgaszeniu światła. Inna sprawa, że ledwie zdążyła wpełznąć pod stół (nawiasem mówiąc był pod nim też Malik, ale bez skojarzeń). 
Usłyszeliśmy czyjeś kroki i od razu zobaczyliśmy ich właściciela, który wgramolił się do nas za sofę.
- Mamy jeszcze trochę czasu, bo Liam sprawdza kostkę na podjeździe- szepnął Niall.
- Aha... A po co?- spytałam równie cicho.
- A czy to ważne?- wciął się Louis- Ważne, żeby niespodzianka się udała.
Przyznałam mu rację, lecz szybko zostałam uciszona okrzykiem "NIESPODZIANKA!". Wszyscy wyszli ze swoich ukryć... Oprócz mnie, bo ja oczywiście mam tak zarąbisty refleks, że nie zorientowałam się, iż chłopak wszedł już do domu. Podskoczyłam od góry jednak z wystarczającą gracją i pewnie nawet nie zauważył braku mojej osoby wcześniej.
Liam stanął jak wryty i badał każdego z osobna wzrokiem. Po chwili zauważyłam pojedynczą łzę na jego policzku, którą zwinnie starł brzegiem rękawa swojej granatowej bluzy.
- Jesteście wielcy!- krzyknął i oczywiście nie obyło się bez grupowego misiaka- Myślałem, że zapomnieliście.
- Tak naprawdę to Rose i Harry zap...
- Zap... Uszczają wąsy???- dokończyłam niezgrabnie, dając Louisowi porządnego kuksańca w bok za zbyt długi jęzor- Taki dodatkowy suprise!
***
Siedzieliśmy przy stole i konsumowaliśmy przepyszny tort czekoladowy. Harry pożerał wzrokiem mnie, ja pożerałam wzrokiem jego, Louis pożerał wzrokiem Eleanor, Eleanor pożerała wzrokiem Louisa, Niall pożerał wzrokiem ostatni kawałek tortu (choć na talerzu miał jeszcze z pięć), Zayn pożerał wzrokiem Zoe, Zoe pożerała wzrokiem Zayna, a Liam... Liam teoretycznie też pożerał wzrokiem Zayna, ale przypuszczam, że z innych przyczyn niż Mulatka. Kiedy stał już na granicy "mordu", kulturalnie podniósł się z krzesła, jeszcze kulturalniej to krzesło dosunął i powoli udał się w kierunku drzwi.
- Gdzie ty idziesz?- zapytał Niall, na chwilę odrywając paczałki od masy karmelowej.
- Donikąd- burknął brązowooki i zniknął z naszego pola widzenia.
Siedziałam tak przez chwilę, nie ogarniając zupełnie niczego, po czym poszłam w jego ślady, oznajmiając uprzednio, że "Spróbuję z nim porozmawiać". Na samym początku w ogóle nie wiedziałam, gdzie mam iść, ale dostałam nagłego oświecenia i nogi same poniosły mnie w kierunku parku. Odgarnęłam dobrze znane mi już pnącza i znalazłam się oko w oko z bratem. To tam rozmawialiśmy pierwszy raz. I to tam się pogodziliśmy...
- Liam... Hej, chłopie! Co jest?- spytałam, siadając obok niego na kamieniu.
Skupił wzrok na jakimś robaczku, który przylazł nam potowarzyszyć.
- Liaaaaaaaaaaaam- przeciągnęłam.
Cisza...
- Liaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaam...
Jeszcze większa cisza...
- Liaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaam...
- Co?
- Jajco. 1:0 dla mnie, a teraz weź mi wytłumacz, co się stało- poprosiłam.
- Dlaczego zawsze, kiedy wychodzę z domu na spacer, ty myślisz, że coś się stało?- zdziwił się.
- No nie wiem- odparłam- Może dlatego, że zawsze, jak coś się stanie, ty wychodzisz z domu na spacer.
Wziął głęboki oddech i niechętnie się ze mną zgodził.
- To jak?- zapytałam- Dowiem się?
- Bo... Chodzi o Zoe- wymamrotał.
Z jednej strony skakałam z radości od wewnątrz, ale z drugiej chciałam zabić się za moje zachowanie w Wesołym Miasteczku.  Przecież mogłam się domyślić, że ma to coś wspólnego z dziewczyną, a nie rżnąć głupa i piszczeć, ilekroć Zayn na nią popatrzył.
- Liam- wydukałam- Przepraszam...
- Za co? Za to, że jestem idiotą?
- Nie jesteś idiotą... Każdy ma prawo się zakochać...
Wzruszył ramionami i nie przestając obserwować poczynań owada, powiedział:
- Ja się nie zakochałem. JESZCZE nie...- zawahał się- Bo... Ja wpadam... I jeszcze moment, a zatonę po uszy, wiesz? Znasz takie uczucie? Że wszystko idzie dobrze, a nagle komuś zachciewa się to rujnować i nie ma już niczego?
- Wyobraź sobie, że znam- mruknęłam, a w oku zakręciła mi się pojedyncza łza, która od razu zechciała wydostać się na zewnątrz.
- No dobra, ale teraz masz Harry'ego. Kochacie się, ufacie sobie, nie widzicie świata poza sobą...
- A czy pamiętasz, ile musiałam przejść, żeby wyglądało to tak, jak wygląda teraz?- przypomniałam.
- Ale ty, to ty! Ja nie jestem aż taki silny!- uniósł się.
- Liam- położyłam dłoń na jego ramieniu- Doskonale wiesz, że jesteś. I zobaczysz, że wkrótce wszystko się ułoży i będzie dobrze... A teraz chodź już, bo marznę... A poza tym mamy dla ciebie prezent.
- Rose- westchnął- Dziękuję...
- Nie ma za co... Jesteś moim starszym braciszkiem, tak?
Uśmiechnął się, po czym mocno się do mnie przytulił.
- To chodź, bo chcę zobaczyć ten prezent... A co to jest?- niecierpliwił się.
- Zobaczysz...
_____________________________________
Cześć!!!!!!!!!!
Mamy rozdział 70. Może nie jest jakoś strasznie długi i w ogóle, ale mam nadzieję, że wam się spodobał i zostawicie po sobie jakiś ślad.
Dzisiaj się nie rozpiszę w tej notce, niestety, ale ten... No wiedzcie, że jesteście boskie i, że was kocham <3
AAA!!! I nie wiem, czy ktoś zauważył, ale jest na blogu zakładka "IMAGINY"... Także wiecie... Jak ktoś lubi je czytać to zapraszam serdecznie.
Kocia3ek



czwartek, 7 lutego 2013

Rozdział 69

<OCZAMI NARRATORA>
- Przepraszam, ale... Mówiłeś coś? Bo nie dosłyszałam...- zapytała dziewczyna, gdyż nie była pewna, czy były to słowa Zayna, czy może raczej jej jakże bujna wyobraźnia- Możesz powtórzyć?
Chłopak schował głowę w kolanach, a gdy ją podniósł miał całe czerwone policzki i smutnym wzrokiem badał całe pomieszczenie, jakby po prostu chciał uciec. Westchnął ciężko, przygryzł dolną wargę i niepewnie otworzył usta.

<OCZAMI ZAYNA>
Nie wiem, dlaczego, ale postanowiłem jej zaufać. Nie znam jej, nawet specjalnie za nią nie przepadam, jednak czułem, że ona jako jedyna wysłucha mnie do końca i może w jakiś sposób spróbuje mnie zrozumieć. Nie jestem pewien, w jakim stopniu jej się to uda, lecz i tak zdecydowałem się jej wygadać. Dusiłem to w sobie zbyt długo. I chyba za bardzo starałem się udawać twardego.

<OCZAMI ZOE>
- Bo... Ja mieszkałem kiedyś w Bradford... I tam miałem przyjaciółkę. Wszystko robiliśmy razem, nie odstępowaliśmy siebie nawet na krok. Pewnego dnia...- wziął głęboki oddech- Pewnego dnia wszystko legło w gruzach.
Spojrzałam w jego przepełnione smutkiem oczy.  Widziałam, że go to boli. Domyślałam się też, że zapewne niekoniecznie ma ochotę o tym mówić. Ale mówił dalej...
- Ona często do mnie przychodziła. Znała każdy zakątek mojego domu. Ja natomiast tylko raz przekroczyłam próg tej rudery, w której mieszkała z... ojcem. On... Był kryminalistą- głos łamał mu się z każdym kolejnym słowem, a jego oczy zaszkliły się.
Z całych sił próbowałam skupić się na jego wypowiedzi, przekonując samą siebie, że to jakiś żart. Ta cała opowieść przypominała mi jakiś kiepski film detektywistyczny... I nie tylko zresztą...
- Kiedyś włamał się ze swoją bandą do mojego domu. Mnie wtedy nie było. Ale...- urwał i wierzchem dłoni wytarł pierwszą łzę, która sprawnie spłynęła po jego policzku, zostawiając długi, mokry ślad- Była ONA. Moja siostra. Stanęła im na drodze, więc po prostu... Po prostu się jej pozbyli. Zabili ją! Rozumiesz? Z zimną krwią zabili małe, sześcioletnie dziecko!
Popatrzyłam na niego i nadal nie mogłam uwierzyć w to, co właśnie usłyszałam. Wielka gula stanęła mi w gardle. Do tej pory odczuwałam tylko złość. NIGDY nie był to smutek, tak więc NIKT w życiu nie dostrzegł na mojej twarzy choć najmniejszej, słonej kropelki. Mama od nas odeszła- nie płakałam. Ojciec traktował mnie jak śmiecia- nie płakałam. Ludzie mogli mnie wyzywać, poniżać, śmiać się ze mnie, a ja i tak nie dałam im tej satysfakcji. A teraz? Teraz coś we mnie pękło. To było okropne uczucie. Kilka gorzkich łez postanowiło pościgać się po moich policzkach.Po chwili lały się już strumieniami, co w krótkim czasie przerodziło się w istną histerię.
Przez "mgłę" dostrzegłam, jak Zayn wstaje i powoli idzie w moim kierunku. Usiadł zaraz obok i objął mnie ramieniem, a ja ułożyłam głowę na jego torsie.
- Cicho... Nie płacz... Zoe.... Hej- uspakajał mnie, gładząc moje plecy.
- Zayn... Jak miała na imię ta dziewczyna?- szepnęłam.
- Hmm... Chyba... Sam- odparł niepewnie.
Zapadła niepokojąca cisza. Musiałam mu powiedzieć, bo teraz miałam stuprocentową pewność.
- Bo... To ja byłam tą dziewczyną...

<OCZAMI RENESME>
Cała w skowronkach siedziałam w kącie i bawiłam się loczkami Hazzy, który leżał teraz wygodnie na moich kolanach, najprawdopodobniej próbując zasnąć, co dosyć skutecznie uniemożliwiałam mu do tej pory.
Cieszyłam się, że tak się stało. Już nawet perspektywa bycia kilkanaście metrów nad ziemią została zniwelowana przez wyobrażenie rozmawiających ze sobą Zoe i Zayna.
- Na pewno wreszcie się pogodzą!- klasnęłam w dłonie uradowana.
Louis i Niall żywo dyskutowali na jakiś temat (z tego, co zrozumiałam nadal kłócili się o kształt tamtego obłoczka, ale teraz wpletli do rozmowy także jakże ciekawy i interesujący wątek ukraińskich kierowców tirów, cokolwiek miało to oznaczać).
Natomiast Liam... Ten wyglądał trochę tak, jakby minutę temu skończył bieg dookoła Wielkiej Brytanii lub jakby został przejechany przez traktor. Siedział skulony przy jednej ze ścian z wyrazem twarzy "Za moment nie wytrzymam i kogoś zabiję" i przeklinał na coś pod nosem. Z oczu biła mu złość. Ares to przy nim lalka Barbie- wierzcie mi na słowo.
- Ale super, nie?- krzyknęłam rozanielona.
- Mhm... Tak, kochanie... Świetnie- uśmiechnął się Harry i nie otwierając oczu obrócił się na lewy bok.
- No- mruknął Nialler.
- Genialnie, fenomenalnie, fantastycznie!- wrzasnął Lou.
- Fajnie, że chociaż ty podzielasz mój entuzjazm- ucieszyłam się.
- Eee... Coś mówiłaś? Bo wiesz... Mi chodziło o ten... No... Remont na skrzyżowaniu koło galerii- wyszczerzył  się- Ale to co mówiłaś na pewno było równie EKSTRA!!!
- Nom! Autostrada!- zawtórował mu Niall- To znaczy... BOMBA!!!
Tylko Liam nijak nie włączył się do tej wymiany zdań. Pozostawił tę sprawę bez komentarza, ograniczając się do zamordowania każdego z osobna wzrokiem. 
Nie miałam pojęcia, co go ugryzło, lecz nie zamierzałam dociekać na siłę, dochodząc do jakże inteligentnego i trafnego wniosku, iż przechodzi kryzys wieku średniego i na razie potrzebuje ciszy i spokoju.

<OCZAMI ZOE>
- Ty zawsze miałeś lepiej ode mnie. Wychodziłam z założenia, że kiedy powiem mu, jak wy żyjecie, my będziemy żyli dokładnie tak samo. Zazdrościłam ci- westchnęłam, zwinnie wyrywając się z jego uścisku- Czułam się zła, że ja nie mam tak, jak ty. Mieszkałeś jak królewicz. Codziennie jeździłeś z tatą na wycieczki rowerowe, bawiłeś się z siostrami w ogrodzie, piekłeś ciasta z mamą... A ja co?! Każdego poranka i każdego wieczoru modliłam się, żeby tylko ojciec znowu nie przyszedł do domu pijany, żeby mnie nie uderzył- przerwałam na moment, widząc jego zdziwioną minę- Tak, Zayn. Bił mnie. Traktował jak worek treningowy.
Z wściekłości kopnęłam w podłogę. Wszystkie wspomnienia wróciły.
- Ja... Ja nie wiedziałam, że jest aż takim potworem! Że zrobił coś tak okropnego. I to jeszcze tobie- teraz rozpłakałam się na dobre... Właściwie... Nie, to nie był płacz... Granica płaczu już dawno została złamana... Nie mogłam zapanować nad moim zachowaniem. Zaczęłam się rzucać, kopać, uderzać pięściami w powietrze, jakby było moim największym wrogiem. Teraz już wszędzie widziałam JEGO twarz i ciągle słyszałam ten szyderczy śmiech. Takiej złości nie odczuwałam jeszcze nigdy. Jak ja mogłam nazywać kogoś takiego "tatą"?
Zayn złapał mnie za nadgarstki i przysunął do siebie, po czym objął mnie mocno i pogłaskał po głowie.
- Spokojnie, Sam... Już wszystko dobrze- mruknął, a ja powoli zaczęłam wyrównywać swój oddech.

<OCZAMI RENESME>
Obudziłam się, kiedy poczułam, że kopuła zaczyna powoli opadać w dół. Spojrzałam na Styles'a. Spał tak słodko, że miałam ochotę zrobić mu zdjęcie, ale na moje nieszczęście padła mi bateria w komórce.
Szturchnęłam go lekko w ramię, a gdy już otworzył oczy, zabraliśmy się za przywracanie reszty do życia. Po niecałej minucie staliśmy w piątkę gotowi do rychłego wyjścia na świeże powietrze, na nadmiar którego (jak tak teraz myślę) w chwili obecnej nie mogliśmy narzekać.
Trochę zatrzęsło, lecz tym razem na naszą korzyść. Drzwi otworzyły się, a my wypatatajaliśmy na zewnątrz, gdzie dostrzegliśmy jakiegoś kolesia. Stanęliśmy w rządku i oczekiwaliśmy na kopułę Zayna i Zoe.
Jarałam się jak pochodnia, a widząc ich razem miałam ochotę odtańczyć taniec szczęścia. Dziewczyna leżała oparta o ramię Malika. Wyglądali tak uroczo, że po raz kolejny w dniu dzisiejszym chciałam usmażyć się za to, iż nie naładowałam telefonu przed wyjściem z domu.

<OCZAMI LIAMA>
Zbadałem ich wzrokiem i nie wiedzieć, dlaczego, ale naszła mnie nagła chęć zadźgania Zayna wykałaczką. Obok mnie stała Rose i skacząc z radości, piszczała z zachwytu jakby właśnie zobaczyła Michaela Jacksona w stroju Kopciuszka. Posłałem jej karcące spojrzenie, lecz nie byłem pewien, czy aby na pewno je odebrała.
- Panie Payne- zaczepił mnie jakiś facet po trzydziestce, w którym rozpoznałem właściciela wynajętego przez nas Wesołego Miasteczka- Bardzo przepraszamy za te komplikacje. Wystąpił problem techniczny, którego nie potrafimy do końca uzasadnić...Zważając na to, co się stało, pokryjemy wszystkie koszty. Bardzo nam przykro... Jest pan bardzo zły?
Mój wzrok mimowolnie padł na dwójkę gruchających gołąbeczków. Zoe właśnie otworzyła oczy i blado uśmiechnęła się w kierunku mojego "przyjaciela". Ten natomiast pomiział ją po plecach i złożył delikatny pocałunek na jej czole. Coś się we mnie zagotowało...
- Tak- syknąłem prosto w twarz mężczyzny- Tak, jestem zły.
I szybkim krokiem odszedłem w kierunku samochodu.

<OCZAMI RENESME>
Dojechaliśmy do domu. Postanowiłam, że w najbliższym czasie porozmawiam z Liamem, ponieważ nijak nie mogłam zrozumieć jego zachowania. W tej chwili jednak najważniejsze było dla mnie iść do swojego pokoju i przebrać się w świeże ubrania. Gdy już to zrobiłam, zeszłam na dół, gdzie czekało na mnie przepyszne obiadośniadanie w postaci tostów z dżemem i ciepłego kakao.Zajęłam miejsce przy stole i zajadając posiłek, błądziłam wzrokiem po twarzy każdego z moich towarzyszy, co, wbrew pozorom, było naprawdę ciekawym zajęciem.
- Co potem robimy?- zapytał Lou.
- Możemy w coś pograć... Nie wiem... W kalambury, w monopoly...- zaproponował Niall.
- Możemy...- przytaknęłam.
I w ten właśnie sposób cały dzień minął nam na graniu w planszówki, oglądaniu głupich komedii, jedzeniu żelków, jedzeniu żelków podczas oglądania komedii oraz oglądaniu komedii o żelkach.
Kiedy zakończyliśmy zabawę w bieganie po całym domu i chowanie Louisowi marchewek, zamknęłam się w swoim pokoju. Już chwyciłam piżamę i byłam w połowie drogi do łazienki, gdy ktoś zapukał.
Przekręciłam klucz i otworzyłam drzwi. W progu stał Harry, a gdy mnie zobaczył, uśmiechnął się promiennie.
- Gdzie się wybiera moja księżniczka?- zapytał, całując mnie delikatnie w usta.
- Spać- ziewnęłam.
- Taka piękna noc, a ty chcesz spać?! Nie ma mowy! Twój SUPERMAN na to nie pozwoli!!!- krzyknął, a ja poczułam, że się unoszę.
- Harry... Puść!- wierzgałam nogami z rozbawieniem- Ja naprawdę chciałam spać...
- Ale nie będziesz spać, bo mam dla ciebie niespodziankę i teraz cię porywam- oznajmił.
- No to... Mogę przecież iść tam sama!- stwierdziłam.
- Możesz, ale nie musisz... Nie będziesz mi się tutaj nadwyrężać.
Wyszliśmy na podwórko, ale nie za wiele widziałam, bo wszystko zasłaniało mi jego jakże cudniste ciało. W końcu jednak puścił mnie i mogłam swobodnie stanąć na własnych nogach.
Przytulił mnie mocno od tyłu i złożył pocałunek na mojej szyi.
- Niespodzianka- szepnął mi do ucha.
Moim oczom ukazał się gigantyczny (naprawdę, śmiało zmieściłoby się tam całe zoo) namiot.
Uśmiechnęłam się szeroko. Czego ten wariat nie wymyśli?
- Dzisiaj śpimy tutaj- wyszczerzył się.
Ruszyliśmy w tamtym kierunku, a gdy już weszliśmy do środka oniemiałam. Wszędzie było pełno najróżniejszych poduszek, koców, kołder. W rogu stał również stolik z pizzą i takimi wiecie... Różnymi pierdołami. W każdym miejscu porozstawiał świeczki i kupę małych latareczek, żeby oświetlały nam wnętrze w nocy.
- Dziękuję- pocałowałam go czule i przytuliłam się do niego mocno.
- Ale za co?- zdziwił się.
- Za to, że jesteś...
***
Siedzieliśmy na poduszkach pod kocem wtuleni w siebie.
- Ale fajnie, że Zayn i Zoe się pogodzili, nie?- zapytałam.
- Tak- przytaknął- Też się cieszę...
- Tam się coś musiało wydarzyć- powiedziałam.
Spojrzał na mnie z błyskiem w oku.
- No wiesz... Sam na sam... W diabelskim młynie... Światło księżyca- poruszał zabawnie brwiami.
- Zboczeniec- walnęłam go w ramię.
Zapadła cisza.
- Ale wiesz... Ja uważam, że to powinno się robić TYLKO z osobą, którą się naprawdę kocha- odparłam.
- A... Ty mnie naprawdę kochasz?- spytał.
- Oczywiście, że cię kocham- pocałowałam go- Najbardziej na świecie.
Przytulił się do mnie mocniej.
- A ty mnie?- powtórzyłam jego pytanie.
- Ja ciebie też. Jesteś najważniejszą osobą w moim życiu. I nie wyobrażam sobie, żeby cię kiedykolwiek zabrakło- wyznał.
Przybliżył się do mnie i złożył namiętny pocałunek na moich ustach. Potem następny... I kolejny...  Z każdym kolejnym całował bardziej zachłannie, jakby każdy kolejny miał być tym ostatnim. Ledwo łapałam oddech, ale to nie było najważniejsze. Najważniejsze było to, co się dzieje tutaj i teraz. Najważniejszy był ON. Poczułam jego długie palce w moich włosach. Moje ciało przeszedł przyjemny dreszcz. Jego dłonie powędrowały pod moją bluzkę. Doskonale wiedziałam, jak to się skończy. Ale wiedziałam także, że tego chcę. Zwinnym ruchem zdjął moją koszulkę i zaczął  błądzić dłońmi po moich plecach. Powoli odpinałam guziki jego koszuli. Byłam pewna, że nie robię niczego złego. Kochałam go! Czy to taki grzech? Uśmiechnął się do mnie złowieszczo, nie przerywając pocałunku. Po chwili zostałam w samej bieliźnie, on zresztą podobnie. Jeździł swoją ciepłą dłonią po moim brzuchu w górę i w dół...
A później... No tak... Co działo się później pozostanie naszą słodką tajemnicą... Możecie jedynie wyobraxić sobie resztę...
______________________________
Cześć, bejbeczki!
Na wstępie: Przepraszam, że tak długo nie było rozdziału, ale dopadł mnie TBW.
Rozwinięcie: Jest rozdział 69 (Hazza czuwa). Cieszę się, że wytrzymaliście ze mną tak długo. Miałam w planach jakąś dobrą scenkę +18, ale coś mi chyba nie wyszło, więc... No... Ja po prostu nie lubię i nie potrafię opisywać takich rzeczy. Także wybaczcie mi :( KURCZĘ!!! Teletubisie są bardziej +18 niż to...
Zakończenie: Jak podobał wam się rozdział?
Cieszycie się, że Zoe pogodziła się z Zaynem?
Wolelibyście Zoli Shane czy może raczej Zam (od Sam) Madow???
Odpowiedzcie na te pytania :)
Kocia3ek


czwartek, 31 stycznia 2013

Rozdział 68

Harry zleciał na dół jak poparzony, a zaraz za nim reszta chłopaków i Zoe z liściem kapusty na głowie (ale sobie zrobiła genialny kapelusz!).
- Mamy dla ciebie- zaczął Loczek, ale kiedy dostał porządnego kuksańca w bok od Liama, poprawił się- Dla was- wskazał na Mulatkę, która w tej chwili nie poświęcała mu zbyt dużej uwagi, bo była zbyt zajęta wzdychaniem nad fantastycznymi kształtami zacieków na kafelkach w łazience (i tak nikt jej chyba nie słuchał)- niespodziankę.
W milczeniu czekałam na dalszą część wypowiedzi. Nie wiedziałam, czy mam się zacząć śmiać, czy płakać, bo po tych chłopakach można było spodziewać się wszystkiego. SERIO! Nie zdziwiłabym się, gdyby oznajmili, że zainwestowali w hodowlę kangurów i jedziemy do Australii się nimi opiekować. Tak już wpływają na ludzi i nic nie można na to poradzić.
- Za co to za niespodzianka?- zapytałam z zainteresowaniem.
- Jak ci powiemy, to już nie będzie niespodzianka, nieprawdaż, kochanie?- na twarzy Hazzy zagościł wielki banan.
- Podpowiem ci, że jest bardzo fajna- dodał Niall.
- I niespodziewana!- dopowiedział odkrywczo Louis.
Teraz zaczęłam się na poważnie zastanawiać nad tymi kangurami. Jestem przekonana, że byłoby ich stać na takie posunięcie.
- Wychodzimy za godzinę- dodał Liam i uśmiechnął się tajemniczo.
-  Mam się jakoś przebrać, czy coś?- upewniłam się.
- Jak chcesz- wzruszyli ramionami, a ja poleciałam na górę i zamknęłam się w łazience z uprzednio wyjętym z szafy zestawem ciuchów.
Uczesałam na nowo włosy, bo moja fryzura uległa tajemniczemu zniszczeniu po zakupowym wirze szaleństw z Zoe Shadow w roli głównej, zrobiłam lekki makijaż (nie widziałam, co przygotowali) i ubrałam się w nieco cieplejsze rzeczy, ponieważ pogoda nieco się zmieniła od rana i było trochę chłodniej.
Opuściłam pomieszczenie, a w moim pokoju siedziała już ciemnowłosa i z wielkim zaangażowaniem ściągała wszystkie suszone i kolorowe rzeczy ze swojego łańcucha rowerowego. Kiedy skończyła, zawiesiła go sobie na szyi i uradowana przejrzała się w lustrze. Jeśli chodzi o jej ubiór... Cóż... Był znośny. Spodnie jak z komiksu, ale poza tym w normie. Jestem z niej taka dumna! Aż łza się w oku kręci...
- Schodzicie, czy nie?- krzyknął Niall z dołu- Bo już trochę głodny zaczynam się robić.
Zbiegłyśmy do nich. Oczywiście byli już gotowi i w czwórkę gnietli się w korytarzu zaraz obok drzwi, przepychając się tak, że co sekundę któryś rozpłaszczał się na drewnie lub lądował na podłodze.
- A Zayn?- spytałam, ignorując ich dziwaczne, choć jak najbardziej codzienne zachowanie.
- Co "Zayn"?- zapytał zdezorientowany Louis.
- Nie idzie z nami?- zdziwiłam się.
- NIE!- wrzasnął Liam.
- Zachowujecie się jak małe dzieci, wiecie?- stwierdziłam- Idę po niego.
Jak powiedziałam, tak zrobiłam. Chciałam chociaż zaproponować mu, by wyszedł z nami. Czysta kultura, nic więcej! Zapukałam do jego pokoju i usłyszałam ciche "Proszę". Nacisnęłam klamkę i po kilku sekundach znalazłam się na środku pomieszczenia, tuż przed jego łóżkiem, na którym to siedział z jakąś książką fantastyczną na kolanach.
- Co robisz?- zaczęłam.
- Analizuję fenomen przypadkowej fluktuacji w czterowymiarowym kontinuum czasoprzestrzennym- odpowiedział ironicznie, nie podnosząc nosa znad lektury.
- Jestem pod wrażeniem- mruknęłam wymijająco- Chcesz z nami iść?
- Dzie?
- Nie wiem, gdzieś na pewno- uśmiechnęłam się- Chłopcy coś wymyślili.
- Nie mam ochoty.
- Daj spokój, fajnie będzie- nalegałam.
- Nie chcę!
- Zayn... Czyli rozumiem, że będziesz gnił tutaj cały czas i czytał to... coś... Zamiast iść z nami i dobrze się bawić?- podsumowałam.
- Tak, dokładnie- kiwnął głową- Z nimi to się na pewno będę niesamowicie bawił- odburknął sarkastycznie.
- Jesteście przyjaciółmi- przypomniałam- Poza tym... Jak się przewietrzysz, włosy będą ci się lepiej układały.
- Nie jestem w nastro... WŁOSY?! Gdzie są moje buty, Rose?!
Wiedziałam! Z triumfalnym uśmiechem opuściłam jego królestwo, informując go uprzednio, że dajemy mu 3 minuty i ani chwili dłużej.
- I co?- dopadł mnie Harry już na schodach.
- Poczekamy na niego parę minut. Idzie z nami- oznajmiłam, nie przestając się uśmiechać.
Miałam nadzieję, że się pogodzą i może zaczną ze sobą normalnie gadać, ale sądząc po dzisiejszym poranku nie liczyłabym na wiele... Chociaż... Oni są naprawdę nieprzewidywalni.
Malik zaszczycił nas swą obecnością już po minucie, co jest chyba jego nowym rekordem i muszę zapisać ten fakt w telefonie komórkowym.
Wpakowaliśmy się do naszego wspaniałego vana (oczywiście Louis za kierownicą) i wyjechaliśmy na niezbyt ruchliwe (dziwne, jak na tę godzinę) ulice Londynu. Siedziałam obok Harry'ego, więc wykorzystałam okazję i przytuliłam się do niego, układając głowę na jego torsie. Kątem oka dostrzegłam, że uśmiechnął się lekko, po czym poczułam jego dłoń na moich plecach. Przymknęłam na chwilę oczy, ale nie zasnęłam. Wsłuchiwałam się w rytmiczne bicie serca mojego chłopaka oraz niezidentyfikowane dźwięki "kłótni" Louisa i Liama, czy słuchamy teraz Britney Spears, czy Shakiry (swoją drogą przypuszczam, że za moment temat przejdzie na to, która z nich ma ładniejsze nogi, ale to takie moje osobiste spostrzeżenie). Za nami siedziała pozostała trójka. Niall oczywiście zajął miejsce między Zaynem i Zoe, bo ta dwójka pewnie by się pozabijała przy najbliższej okazji, i opychał się landrynkami, które znalazł na swoim siedzeniu (uznał to uprzednio za Dar Niebios i niemalże zaczął skakać z radości).
- Wysiadamy-mruknął Harry i pocałował mnie w czoło.
Niechętnie podniosłam się z mojej "poduszki" (spójrzmy prawdzie w oczy- jest MEGA wygodny) i nieco zmęczonym wzrokiem zbadałam widok za oknem; wielką, srebrną bramę całą w kolorowych balonikach z tabliczką, na której ręką jakiegoś pięciolatka namalowana była uśmiechnięta twarz klowna z wytrzeszczonymi gałami (zawsze się ich bałam, są dziwni... w sensie klowni, nie pięcioletnie dzieci).
Wygramoliliśmy się z samochodu i wzdychając rozprostowaliśmy kości.
- Cóż to jest?- zapytałam zaciekawiona.
- Wesołe miasteczko!- wrzasnął spostrzegawczo Niall, wpakowując ostatnie cukierki z paczki do ust.
- Widzę- odparłam- Ale przecież otwierają dopiero jutro rano.
- Niekoniecznie- uśmiechnął się Liam i zaczął grzebać po kieszeniach swoich rurek. Po chwili wyjął z jednej z nich pęk kluczyków i zabrzęczał mi nimi prosto przed twarzą.
Spojrzałam na niego jak na skończonego idiotę, ale szybko zorientowałam się, że mówi całkiem serio.
- Co wy wykombinowaliście?- stanęłam na przeciwko Nialla i Louisa, którzy (nie wiedzieć, czemu) właśnie oddawali się rozkoszy oglądania jakże przepięknych obłoczków na niebie.
- Patrz! Tam jest królik na rowerze z rewolwerem w małej łapce!- krzyknął Lou z zaangażowaniem.
- Nie! To jest wielki kucharz z tacą z pysznym czekoladowym tortem- Niall tupnął nogą tak mocno, że asfalt pod jego kończynami niemal uległ całkowitemu zniszczeniu.
Poczułam czyjeś dłonie na mojej talii, a zaraz po tym delikatny pocałunek w szyję. Podniosłam głowę do góry i popatrzyłam prosto w oczy mojego chłopaka.
- Niespodzianka- szepnął z głupawym, choć i tak bardzo uroczym, wyrazem twarzy.
- Wariaci- pokręciłam głową z rozbawieniem.
Liam podszedł do bramy krokiem modelki, a przynajmniej usiłował dojść w ten sposób, co za bardzo mu nie wyszło, ponieważ w połowie drogi, popisując się nadmiernie gracją swych odnóży, potknął się o niezawiązane sznurówki swych najnowszych butów i prawie wylądował twarzą na stalowych prętach.
Louis oderwał się na moment od podziwiania wspaniałej chmurki (moim zdaniem wyglądała ona raczej jak gigantyczna mrówka jedząca seler) i wybuchnął donośnym śmiechem. Wkrótce do niego dołączyliśmy, przez co chyba cała okolica będzie miała uraz do tego miejsca. 
- Śmiejcie się, śmiejcie- powiedział z wyższością- Pogadamy, jak wam się coś takiego stanie.
Momentalnie spoważnieliśmy, a Daddy wsadził klucz do dziurki i przekręcił nim tak, że już po kilku sekundach staliśmy w środku wesołego miasteczka i rozglądaliśmy się z zaciekawieniem, badając wzrokiem każdy zakamarek tego miejsca.
- I rozumiem, że mamy teraz do tego wszystkiego nieograniczony dostęp, tak?- upewniłam się.
- Tak- wyszczerzył się Niall.
- Co na początek?- zapytał entuzjastycznie Louis, podskakując z radości jak mała piłeczka kauczukowa.
- TAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAM!- wydarł się Nialler, wskazując na ogromniasty diabelski młyn. 
Nie wiedzieć, czemu, ale serce podeszło mi do gardła i głośno przełknęłam ślinę. Zawsze bałam się takich diabelskich młynów, bo bałam się wysokości, a to dziadostwo kręciło się tak wysoko, że MASAKRA!!!
Opanuj emocje, Rose...
Zanim zorientowałam się, że nie mam innego wyjścia, oni byli już w połowie drogi, więc musiałam przyspieszyć, by ich dogonić. Na szczęście udało mi się to na tyle szybko, że wyprzedziłam wlokących się Zayna i Zoe.
- Wie ktoś, jak to ustawić?- spytał Harry stając przed wielką "tablicą" z mnóstwem, przeróżnych, barwnych przycisków i dźwigni- Liam?
Brązowooki wzruszył ramionami na znak, że nie ma zielonego pojęcia i odsunął się trochę na bok.
Niall podbiegł do konsolety i nawciskał kombinację pierwszych lepszych guzików, jakie mu pod palce wpadły i ucieszony wpatrywał się, jak na kolejce zaczynają rozświetlać się różnokolorowe żaróweczki, a cała ogromna konstrukcja kręci się w kółko z prędkością godną żółwia.
- Ej, dobra, wskakujemy- zarządził Louis i jako pierwszy wepchał się do oszklonej w połowie kopuły.
Ruszyliśmy za nim. Niestety, nie wykazaliśmy się refleksem, gdyż dopiero po zamknięciu "drzwiczek" zorientowaliśmy się, że Zoe i Zayn zostali na dole.

<OCZAMI NARRATORA>
Zoe stanęła pod diabelskim młynem dopiero, gdy jej znajomi powoli wznosili się na wysokość trzech metrów. Przeklęła pod nosem. Po co czekała na tego Malika? Nie zna go, on nie zna jej... Ale mimo wszystko doskonale wiedziała, że nie darzy jej specjalną sympatią. Tutaj w ogóle nie wchodzi w grę słowo "sympatia". To jest zwyczajna nienawiść... W czystej postaci.
Zayn dowlókł się do niej i z naburmuszoną miną spojrzał w górę. Jego oczy spotkały się z bardzo niezadowolonymi, a może nawet smutnymi (?) oczami Liama. Nie zwrócił jednak na to uwagi, ponieważ rozważał właśnie opcję wejścia do jednej z kopuł wraz ze swą towarzyszką niedoli. Dostrzegł, że dziewczyna z zainteresowaniem przygląda się potężnej konstrukcji i wyraźnie widać było, że bardzo chce do niej wejść. Dlatego też zdecydował się na spełnienie jej "marzenia". Szurając podeszwami butów podszedł do Zoe i otworzył jej drzwi niczym największy dżentelmen.
- Panie przodem- mruknął z kaprysem i dał jej znak ręką, by weszła do środka jako pierwsza.
Kiedy drzwiczki się za nimi zamknęły, panowała chyba najbardziej krępująca cisza, jakiej którekolwiek z nich miało okazję doświadczyć. Nie robili jednak nic, by tą ciszę przerwać. Oboje zsunęli się po ścianie w najbardziej oddalonych od siebie rogach i zaczęli się w siebie wpatrywać.
Mulat przygryzł dolną wargę, jak to ma w zwyczaju robić, kiedy jest zdenerwowany i układał sobie w głowie, co by jej tu powiedzieć. 
Powoli wjeżdżali na górę. Nie widzieli tego, ale czuli, jak delikatnie się podnoszą. Byli już na szczycie. Już mieli wracać na dół, kiedy nagle... BUM! Z czegoś na kształt lampy w samym centrum poleciały dwie iskry, jedna za drugą i zgasło światło. Maszyna gwałtownie się zatrzymała, zapewne powodując kilka niewielkich obrażeń na ich głowach, gdyż całkiem mocno uderzyli się o ogromniaste okna. Zauważyli, że na zewnątrz także wszędzie jest ciemno. Przynajmniej na terenie wesołego miasteczka, w którym teraz się znajdowali.
- Zajebiście- burknęli równocześnie, spoglądając na niedziałającą już żarówkę.
Oboje wyjęli swoje telefony komórkowe i na raz spojrzeli na ich wyświetlacze. Zoe od razu wystukała słówko "latarka" i po chwili zamiast tapety (którą było logo jej ulubionej kapeli hardrockowej) zapaliło się jaskrawe światło. Włączyła je i wyłączyła kilka razy, zawsze tak robiła, by... Poczuć się pewniej.
Mulatowi coś to przypomniało, ale powstrzymał się od komentarza. Nie chciał wyjść na jakiegoś opętanego świra.
Siedzieli tak jeszcze w ciszy, jednak ciemnowłosej zaczęła ona doskwierać i postanowiła zacząć temat, na który tak bardzo chciała porozmawiać z Zaynem.
- Dlaczego ty mnie tak nie lubisz?- zapytała.
- Nie ufam ci- mruknął bez zastanowienia.
- Ale co ja ci zrobiłam?- dociekała.
- Wystarczy, że jesteś- odparł szybko.
I znowu nastała cisza... Tylko, że ta cisza była dużo bardziej irytująca niż ta na samym początku. Zaczęli w tym samym czasie wystukiwać palcami ten sam rytm. I nie, nie była to żadna popularna piosenka, lecąca w każdym radiu... To była...
- Skąd to znasz?- spytali równocześnie, po czym zaśmiali się głośno.
- Dobra, ty się tłumacz pierwszy- zachęciła go dziewczyna, przybliżając się do niego nieznacznie.
Automatycznie przestał się uśmiechać. Przypomniały mu się wszystkie wydarzenia, które miały miejsce tamtego dnia. To był prawdopodobnie najgorszy dzień jego życia.

<Dwanaście lat wcześniej>
Niewysoki, ciemnowłosy chłopiec wrócił do domu w towarzystwie dwóch sióstr. Najstarsza z nich, dziewięcioletnia szatynka założyła tylko cieplejszą bluzę i pobiegła bawić się z koleżankami na podwórku. Rodzice pojechali do szpitala, ponieważ ciężarna matka trójki dzieci musiała przejść ważne badania. Pozostała dwójka usiadła na kanapie przed telewizorem w celu obejrzenia najnowszego odcinka ich ulubionej kreskówki. Rozległ się dźwięk stacjonarnego telefonu. Siedmiolatek zerwał się z miejsca i podbiegł do odbiornika. Podniósł słuchawkę, w której od razu usłyszał głos swojej najlepszej przyjaciółki. Zapraszała go, aby przyszedł zagrać z nią w nową grę planszową w ich domku na drzewie. Zgodził się bez namysłu i zostawiając młodszą o rok siostrę samą, wyszedł z domu. Dużo razy tak robił i nigdy nic się nie działo, więc dlaczego teraz coś miałoby się stać?
Pobiegł w dobrze znane mu miejsce oddalone od domu o niecałe 700 metrów. Zwinnie wdrapał się do domku po chwiejącej się drabince. W środki zastał swoją znajomą. Siedziała na zakurzonej podłodze i ustawiała figurki na kolorowej planszy. Przywitał się z nią wymyśloną przez nich pewnego wieczoru rytmiczną rymowanką, po czym zajął swoje miejsce i zaklepał niebieskiego pionka. Dziewczynka nadęła policzki, ale wiedziała, że ze starszym nie ma się co kłócić i podała mu kostkę do gry.
***
Przez niewielkie okno w domku na drzewie doskonale widział wszystko, co działo się teraz w jego domu. Nie wiedział, o co chodzi, ale naprawdę się bał. Jego przyjaciółka miała to głęboko gdzieś. Wolała w najlepsze zabawiać się w ekstremalną barbie (właśnie była w trakcie farbowania włosów lalki tak, by wyglądała na EMO). Ale on obserwował...
Na początku do domu weszli rodzice. Ucieszyło go to, przynajmniej siostra nie będzie siedziała całkiem sama. Jednak potem... Wszystko zaczęło się komplikować i sam pogubił się w całej sprawie. Na jego podwórku pojawiło się pięciu mężczyzn, wśród których rozpoznał tatę swojej koleżanki. Tachali ze sobą wielkie wory najróżniejszych rzeczy, a jeden z nich miał całe ręce w jakiejś czerwonej mazi. Potem... Potem leciało już z górki. Policja, pościg, strzelanina. Przez chwilę miał wrażenie, że jest w jakimś filmie akcji, które tak bardzo lubił oglądać jego tata podczas niedzielnych wieczorów.
***
Na zewnątrz było już ciemno. Nabuzowany po pięciu przegranych rundach, a jednocześnie podekscytowany tym, co udało mu się zobaczyć, chłopiec, szedł w stronę domu, kopiąc, już od pięciu minut, ten sam, duży kamień. Bardzo nie lubił przegrywać, a tym bardziej z NIĄ. Przecież była TYLKO dziewczynką!
Wparował do salonu, ale przez chwilę wahał się, czy to na pewno jest jego dom. Kanapa cała w strzępach, widać było tylko kawałki białych desek i trochę pierzu oraz sprężyn; porozbijane naczynia, szklane szyby w niektórych meblach i najgorsze- wielki, czarny wór na samym środku pobojowiska.
- Mamo?!- zawołał- Tato?! Ellie? Doniya? Hallo? 
Ominął spalony dywan i pobiegł na górę, do sypialni rodziców. Zastał tam starszą siostrę, która siedziała na łóżku z kocem na głowie i łkała w poduszkę. 
- Gdzie rodzice?- zapytał.
- Nie wiem- pociągnęła nosem- Chyba... Nie wiem... Mówili, że za chwilę przyjedzie babcia, ale... Ja...
Tym razem rozpłakała się już na dobre. Ledwie łapała oddech. Chłopiec podszedł do niej, wdrapał się na ogromny materac i objął ją. Siedzieli tak razem, oboje płakali, choć nie do końca wiedzieli, dlaczego...
***
Siedmiolatek zobaczył przez okno "zestaw" świateł. Cztery krótkie, cztery długie... Niby nic to nie znaczyło, ale on doskonale wiedział, że to sygnał. Przykrył kołdrą siostrę, która zasnęła kilka minut temu i otarł jej mokre jeszcze łzy z policzka, a sam zleciał na dół i jak poparzony pobiegł w kierunku źródła światła- domku na drzewie. Po raz kolejny tego dnia wdrapał się na górę i po raz kolejny zastał w nim swą przyjaciółkę. Siedziała skulona z rozciętą wargą. Obok niej stała torba, być może większą niż ona sama. 
- Co ty tu robisz?- zaczął- Leć do tatusia, kryminalistko. Wiem, co zrobił! Skrzywdził Elli, jestem przekonany! I ty pewnie jesteś taka sama, jak on! Wszystko widziałem!- wrzeszczał- Nienawidzę cię!!!
Popchnął ją z całej siły, a sam wyskoczył na zewnątrz i pobiegł z powrotem do domu.

<OCZAMI NARRATORA>
- Zabili ją- zakończył- Zabili moją młodszą siostrę.
________________________________________
Cześć!
Dziś taki w miarę długi rozdział.
JOSSIE- nie skończyłam w takim momencie, w jakim chciałaś, ale to przez to, że nie miałam już czasu więcej dopisać.
Nie wiem... Podoba wam się? Ja tam nie wiem... Nie zdążyłam tego nawet przeczytać, więc za błędy ortograficzne, językowe, interpunkcyjne.... PRZEPRASZAM!!!
Natomiast tak... Jest wspaniała zakładka: IMAGINY, którą stworzyłam dzięki Cieszy Fejsowi (pozdrawiam).
Bardziej się nie rozpisuję, ale wiedzcie, że was kocham...
Kocia3ek