Close the door, throw the key...

czwartek, 31 stycznia 2013

Rozdział 68

Harry zleciał na dół jak poparzony, a zaraz za nim reszta chłopaków i Zoe z liściem kapusty na głowie (ale sobie zrobiła genialny kapelusz!).
- Mamy dla ciebie- zaczął Loczek, ale kiedy dostał porządnego kuksańca w bok od Liama, poprawił się- Dla was- wskazał na Mulatkę, która w tej chwili nie poświęcała mu zbyt dużej uwagi, bo była zbyt zajęta wzdychaniem nad fantastycznymi kształtami zacieków na kafelkach w łazience (i tak nikt jej chyba nie słuchał)- niespodziankę.
W milczeniu czekałam na dalszą część wypowiedzi. Nie wiedziałam, czy mam się zacząć śmiać, czy płakać, bo po tych chłopakach można było spodziewać się wszystkiego. SERIO! Nie zdziwiłabym się, gdyby oznajmili, że zainwestowali w hodowlę kangurów i jedziemy do Australii się nimi opiekować. Tak już wpływają na ludzi i nic nie można na to poradzić.
- Za co to za niespodzianka?- zapytałam z zainteresowaniem.
- Jak ci powiemy, to już nie będzie niespodzianka, nieprawdaż, kochanie?- na twarzy Hazzy zagościł wielki banan.
- Podpowiem ci, że jest bardzo fajna- dodał Niall.
- I niespodziewana!- dopowiedział odkrywczo Louis.
Teraz zaczęłam się na poważnie zastanawiać nad tymi kangurami. Jestem przekonana, że byłoby ich stać na takie posunięcie.
- Wychodzimy za godzinę- dodał Liam i uśmiechnął się tajemniczo.
-  Mam się jakoś przebrać, czy coś?- upewniłam się.
- Jak chcesz- wzruszyli ramionami, a ja poleciałam na górę i zamknęłam się w łazience z uprzednio wyjętym z szafy zestawem ciuchów.
Uczesałam na nowo włosy, bo moja fryzura uległa tajemniczemu zniszczeniu po zakupowym wirze szaleństw z Zoe Shadow w roli głównej, zrobiłam lekki makijaż (nie widziałam, co przygotowali) i ubrałam się w nieco cieplejsze rzeczy, ponieważ pogoda nieco się zmieniła od rana i było trochę chłodniej.
Opuściłam pomieszczenie, a w moim pokoju siedziała już ciemnowłosa i z wielkim zaangażowaniem ściągała wszystkie suszone i kolorowe rzeczy ze swojego łańcucha rowerowego. Kiedy skończyła, zawiesiła go sobie na szyi i uradowana przejrzała się w lustrze. Jeśli chodzi o jej ubiór... Cóż... Był znośny. Spodnie jak z komiksu, ale poza tym w normie. Jestem z niej taka dumna! Aż łza się w oku kręci...
- Schodzicie, czy nie?- krzyknął Niall z dołu- Bo już trochę głodny zaczynam się robić.
Zbiegłyśmy do nich. Oczywiście byli już gotowi i w czwórkę gnietli się w korytarzu zaraz obok drzwi, przepychając się tak, że co sekundę któryś rozpłaszczał się na drewnie lub lądował na podłodze.
- A Zayn?- spytałam, ignorując ich dziwaczne, choć jak najbardziej codzienne zachowanie.
- Co "Zayn"?- zapytał zdezorientowany Louis.
- Nie idzie z nami?- zdziwiłam się.
- NIE!- wrzasnął Liam.
- Zachowujecie się jak małe dzieci, wiecie?- stwierdziłam- Idę po niego.
Jak powiedziałam, tak zrobiłam. Chciałam chociaż zaproponować mu, by wyszedł z nami. Czysta kultura, nic więcej! Zapukałam do jego pokoju i usłyszałam ciche "Proszę". Nacisnęłam klamkę i po kilku sekundach znalazłam się na środku pomieszczenia, tuż przed jego łóżkiem, na którym to siedział z jakąś książką fantastyczną na kolanach.
- Co robisz?- zaczęłam.
- Analizuję fenomen przypadkowej fluktuacji w czterowymiarowym kontinuum czasoprzestrzennym- odpowiedział ironicznie, nie podnosząc nosa znad lektury.
- Jestem pod wrażeniem- mruknęłam wymijająco- Chcesz z nami iść?
- Dzie?
- Nie wiem, gdzieś na pewno- uśmiechnęłam się- Chłopcy coś wymyślili.
- Nie mam ochoty.
- Daj spokój, fajnie będzie- nalegałam.
- Nie chcę!
- Zayn... Czyli rozumiem, że będziesz gnił tutaj cały czas i czytał to... coś... Zamiast iść z nami i dobrze się bawić?- podsumowałam.
- Tak, dokładnie- kiwnął głową- Z nimi to się na pewno będę niesamowicie bawił- odburknął sarkastycznie.
- Jesteście przyjaciółmi- przypomniałam- Poza tym... Jak się przewietrzysz, włosy będą ci się lepiej układały.
- Nie jestem w nastro... WŁOSY?! Gdzie są moje buty, Rose?!
Wiedziałam! Z triumfalnym uśmiechem opuściłam jego królestwo, informując go uprzednio, że dajemy mu 3 minuty i ani chwili dłużej.
- I co?- dopadł mnie Harry już na schodach.
- Poczekamy na niego parę minut. Idzie z nami- oznajmiłam, nie przestając się uśmiechać.
Miałam nadzieję, że się pogodzą i może zaczną ze sobą normalnie gadać, ale sądząc po dzisiejszym poranku nie liczyłabym na wiele... Chociaż... Oni są naprawdę nieprzewidywalni.
Malik zaszczycił nas swą obecnością już po minucie, co jest chyba jego nowym rekordem i muszę zapisać ten fakt w telefonie komórkowym.
Wpakowaliśmy się do naszego wspaniałego vana (oczywiście Louis za kierownicą) i wyjechaliśmy na niezbyt ruchliwe (dziwne, jak na tę godzinę) ulice Londynu. Siedziałam obok Harry'ego, więc wykorzystałam okazję i przytuliłam się do niego, układając głowę na jego torsie. Kątem oka dostrzegłam, że uśmiechnął się lekko, po czym poczułam jego dłoń na moich plecach. Przymknęłam na chwilę oczy, ale nie zasnęłam. Wsłuchiwałam się w rytmiczne bicie serca mojego chłopaka oraz niezidentyfikowane dźwięki "kłótni" Louisa i Liama, czy słuchamy teraz Britney Spears, czy Shakiry (swoją drogą przypuszczam, że za moment temat przejdzie na to, która z nich ma ładniejsze nogi, ale to takie moje osobiste spostrzeżenie). Za nami siedziała pozostała trójka. Niall oczywiście zajął miejsce między Zaynem i Zoe, bo ta dwójka pewnie by się pozabijała przy najbliższej okazji, i opychał się landrynkami, które znalazł na swoim siedzeniu (uznał to uprzednio za Dar Niebios i niemalże zaczął skakać z radości).
- Wysiadamy-mruknął Harry i pocałował mnie w czoło.
Niechętnie podniosłam się z mojej "poduszki" (spójrzmy prawdzie w oczy- jest MEGA wygodny) i nieco zmęczonym wzrokiem zbadałam widok za oknem; wielką, srebrną bramę całą w kolorowych balonikach z tabliczką, na której ręką jakiegoś pięciolatka namalowana była uśmiechnięta twarz klowna z wytrzeszczonymi gałami (zawsze się ich bałam, są dziwni... w sensie klowni, nie pięcioletnie dzieci).
Wygramoliliśmy się z samochodu i wzdychając rozprostowaliśmy kości.
- Cóż to jest?- zapytałam zaciekawiona.
- Wesołe miasteczko!- wrzasnął spostrzegawczo Niall, wpakowując ostatnie cukierki z paczki do ust.
- Widzę- odparłam- Ale przecież otwierają dopiero jutro rano.
- Niekoniecznie- uśmiechnął się Liam i zaczął grzebać po kieszeniach swoich rurek. Po chwili wyjął z jednej z nich pęk kluczyków i zabrzęczał mi nimi prosto przed twarzą.
Spojrzałam na niego jak na skończonego idiotę, ale szybko zorientowałam się, że mówi całkiem serio.
- Co wy wykombinowaliście?- stanęłam na przeciwko Nialla i Louisa, którzy (nie wiedzieć, czemu) właśnie oddawali się rozkoszy oglądania jakże przepięknych obłoczków na niebie.
- Patrz! Tam jest królik na rowerze z rewolwerem w małej łapce!- krzyknął Lou z zaangażowaniem.
- Nie! To jest wielki kucharz z tacą z pysznym czekoladowym tortem- Niall tupnął nogą tak mocno, że asfalt pod jego kończynami niemal uległ całkowitemu zniszczeniu.
Poczułam czyjeś dłonie na mojej talii, a zaraz po tym delikatny pocałunek w szyję. Podniosłam głowę do góry i popatrzyłam prosto w oczy mojego chłopaka.
- Niespodzianka- szepnął z głupawym, choć i tak bardzo uroczym, wyrazem twarzy.
- Wariaci- pokręciłam głową z rozbawieniem.
Liam podszedł do bramy krokiem modelki, a przynajmniej usiłował dojść w ten sposób, co za bardzo mu nie wyszło, ponieważ w połowie drogi, popisując się nadmiernie gracją swych odnóży, potknął się o niezawiązane sznurówki swych najnowszych butów i prawie wylądował twarzą na stalowych prętach.
Louis oderwał się na moment od podziwiania wspaniałej chmurki (moim zdaniem wyglądała ona raczej jak gigantyczna mrówka jedząca seler) i wybuchnął donośnym śmiechem. Wkrótce do niego dołączyliśmy, przez co chyba cała okolica będzie miała uraz do tego miejsca. 
- Śmiejcie się, śmiejcie- powiedział z wyższością- Pogadamy, jak wam się coś takiego stanie.
Momentalnie spoważnieliśmy, a Daddy wsadził klucz do dziurki i przekręcił nim tak, że już po kilku sekundach staliśmy w środku wesołego miasteczka i rozglądaliśmy się z zaciekawieniem, badając wzrokiem każdy zakamarek tego miejsca.
- I rozumiem, że mamy teraz do tego wszystkiego nieograniczony dostęp, tak?- upewniłam się.
- Tak- wyszczerzył się Niall.
- Co na początek?- zapytał entuzjastycznie Louis, podskakując z radości jak mała piłeczka kauczukowa.
- TAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAM!- wydarł się Nialler, wskazując na ogromniasty diabelski młyn. 
Nie wiedzieć, czemu, ale serce podeszło mi do gardła i głośno przełknęłam ślinę. Zawsze bałam się takich diabelskich młynów, bo bałam się wysokości, a to dziadostwo kręciło się tak wysoko, że MASAKRA!!!
Opanuj emocje, Rose...
Zanim zorientowałam się, że nie mam innego wyjścia, oni byli już w połowie drogi, więc musiałam przyspieszyć, by ich dogonić. Na szczęście udało mi się to na tyle szybko, że wyprzedziłam wlokących się Zayna i Zoe.
- Wie ktoś, jak to ustawić?- spytał Harry stając przed wielką "tablicą" z mnóstwem, przeróżnych, barwnych przycisków i dźwigni- Liam?
Brązowooki wzruszył ramionami na znak, że nie ma zielonego pojęcia i odsunął się trochę na bok.
Niall podbiegł do konsolety i nawciskał kombinację pierwszych lepszych guzików, jakie mu pod palce wpadły i ucieszony wpatrywał się, jak na kolejce zaczynają rozświetlać się różnokolorowe żaróweczki, a cała ogromna konstrukcja kręci się w kółko z prędkością godną żółwia.
- Ej, dobra, wskakujemy- zarządził Louis i jako pierwszy wepchał się do oszklonej w połowie kopuły.
Ruszyliśmy za nim. Niestety, nie wykazaliśmy się refleksem, gdyż dopiero po zamknięciu "drzwiczek" zorientowaliśmy się, że Zoe i Zayn zostali na dole.

<OCZAMI NARRATORA>
Zoe stanęła pod diabelskim młynem dopiero, gdy jej znajomi powoli wznosili się na wysokość trzech metrów. Przeklęła pod nosem. Po co czekała na tego Malika? Nie zna go, on nie zna jej... Ale mimo wszystko doskonale wiedziała, że nie darzy jej specjalną sympatią. Tutaj w ogóle nie wchodzi w grę słowo "sympatia". To jest zwyczajna nienawiść... W czystej postaci.
Zayn dowlókł się do niej i z naburmuszoną miną spojrzał w górę. Jego oczy spotkały się z bardzo niezadowolonymi, a może nawet smutnymi (?) oczami Liama. Nie zwrócił jednak na to uwagi, ponieważ rozważał właśnie opcję wejścia do jednej z kopuł wraz ze swą towarzyszką niedoli. Dostrzegł, że dziewczyna z zainteresowaniem przygląda się potężnej konstrukcji i wyraźnie widać było, że bardzo chce do niej wejść. Dlatego też zdecydował się na spełnienie jej "marzenia". Szurając podeszwami butów podszedł do Zoe i otworzył jej drzwi niczym największy dżentelmen.
- Panie przodem- mruknął z kaprysem i dał jej znak ręką, by weszła do środka jako pierwsza.
Kiedy drzwiczki się za nimi zamknęły, panowała chyba najbardziej krępująca cisza, jakiej którekolwiek z nich miało okazję doświadczyć. Nie robili jednak nic, by tą ciszę przerwać. Oboje zsunęli się po ścianie w najbardziej oddalonych od siebie rogach i zaczęli się w siebie wpatrywać.
Mulat przygryzł dolną wargę, jak to ma w zwyczaju robić, kiedy jest zdenerwowany i układał sobie w głowie, co by jej tu powiedzieć. 
Powoli wjeżdżali na górę. Nie widzieli tego, ale czuli, jak delikatnie się podnoszą. Byli już na szczycie. Już mieli wracać na dół, kiedy nagle... BUM! Z czegoś na kształt lampy w samym centrum poleciały dwie iskry, jedna za drugą i zgasło światło. Maszyna gwałtownie się zatrzymała, zapewne powodując kilka niewielkich obrażeń na ich głowach, gdyż całkiem mocno uderzyli się o ogromniaste okna. Zauważyli, że na zewnątrz także wszędzie jest ciemno. Przynajmniej na terenie wesołego miasteczka, w którym teraz się znajdowali.
- Zajebiście- burknęli równocześnie, spoglądając na niedziałającą już żarówkę.
Oboje wyjęli swoje telefony komórkowe i na raz spojrzeli na ich wyświetlacze. Zoe od razu wystukała słówko "latarka" i po chwili zamiast tapety (którą było logo jej ulubionej kapeli hardrockowej) zapaliło się jaskrawe światło. Włączyła je i wyłączyła kilka razy, zawsze tak robiła, by... Poczuć się pewniej.
Mulatowi coś to przypomniało, ale powstrzymał się od komentarza. Nie chciał wyjść na jakiegoś opętanego świra.
Siedzieli tak jeszcze w ciszy, jednak ciemnowłosej zaczęła ona doskwierać i postanowiła zacząć temat, na który tak bardzo chciała porozmawiać z Zaynem.
- Dlaczego ty mnie tak nie lubisz?- zapytała.
- Nie ufam ci- mruknął bez zastanowienia.
- Ale co ja ci zrobiłam?- dociekała.
- Wystarczy, że jesteś- odparł szybko.
I znowu nastała cisza... Tylko, że ta cisza była dużo bardziej irytująca niż ta na samym początku. Zaczęli w tym samym czasie wystukiwać palcami ten sam rytm. I nie, nie była to żadna popularna piosenka, lecąca w każdym radiu... To była...
- Skąd to znasz?- spytali równocześnie, po czym zaśmiali się głośno.
- Dobra, ty się tłumacz pierwszy- zachęciła go dziewczyna, przybliżając się do niego nieznacznie.
Automatycznie przestał się uśmiechać. Przypomniały mu się wszystkie wydarzenia, które miały miejsce tamtego dnia. To był prawdopodobnie najgorszy dzień jego życia.

<Dwanaście lat wcześniej>
Niewysoki, ciemnowłosy chłopiec wrócił do domu w towarzystwie dwóch sióstr. Najstarsza z nich, dziewięcioletnia szatynka założyła tylko cieplejszą bluzę i pobiegła bawić się z koleżankami na podwórku. Rodzice pojechali do szpitala, ponieważ ciężarna matka trójki dzieci musiała przejść ważne badania. Pozostała dwójka usiadła na kanapie przed telewizorem w celu obejrzenia najnowszego odcinka ich ulubionej kreskówki. Rozległ się dźwięk stacjonarnego telefonu. Siedmiolatek zerwał się z miejsca i podbiegł do odbiornika. Podniósł słuchawkę, w której od razu usłyszał głos swojej najlepszej przyjaciółki. Zapraszała go, aby przyszedł zagrać z nią w nową grę planszową w ich domku na drzewie. Zgodził się bez namysłu i zostawiając młodszą o rok siostrę samą, wyszedł z domu. Dużo razy tak robił i nigdy nic się nie działo, więc dlaczego teraz coś miałoby się stać?
Pobiegł w dobrze znane mu miejsce oddalone od domu o niecałe 700 metrów. Zwinnie wdrapał się do domku po chwiejącej się drabince. W środki zastał swoją znajomą. Siedziała na zakurzonej podłodze i ustawiała figurki na kolorowej planszy. Przywitał się z nią wymyśloną przez nich pewnego wieczoru rytmiczną rymowanką, po czym zajął swoje miejsce i zaklepał niebieskiego pionka. Dziewczynka nadęła policzki, ale wiedziała, że ze starszym nie ma się co kłócić i podała mu kostkę do gry.
***
Przez niewielkie okno w domku na drzewie doskonale widział wszystko, co działo się teraz w jego domu. Nie wiedział, o co chodzi, ale naprawdę się bał. Jego przyjaciółka miała to głęboko gdzieś. Wolała w najlepsze zabawiać się w ekstremalną barbie (właśnie była w trakcie farbowania włosów lalki tak, by wyglądała na EMO). Ale on obserwował...
Na początku do domu weszli rodzice. Ucieszyło go to, przynajmniej siostra nie będzie siedziała całkiem sama. Jednak potem... Wszystko zaczęło się komplikować i sam pogubił się w całej sprawie. Na jego podwórku pojawiło się pięciu mężczyzn, wśród których rozpoznał tatę swojej koleżanki. Tachali ze sobą wielkie wory najróżniejszych rzeczy, a jeden z nich miał całe ręce w jakiejś czerwonej mazi. Potem... Potem leciało już z górki. Policja, pościg, strzelanina. Przez chwilę miał wrażenie, że jest w jakimś filmie akcji, które tak bardzo lubił oglądać jego tata podczas niedzielnych wieczorów.
***
Na zewnątrz było już ciemno. Nabuzowany po pięciu przegranych rundach, a jednocześnie podekscytowany tym, co udało mu się zobaczyć, chłopiec, szedł w stronę domu, kopiąc, już od pięciu minut, ten sam, duży kamień. Bardzo nie lubił przegrywać, a tym bardziej z NIĄ. Przecież była TYLKO dziewczynką!
Wparował do salonu, ale przez chwilę wahał się, czy to na pewno jest jego dom. Kanapa cała w strzępach, widać było tylko kawałki białych desek i trochę pierzu oraz sprężyn; porozbijane naczynia, szklane szyby w niektórych meblach i najgorsze- wielki, czarny wór na samym środku pobojowiska.
- Mamo?!- zawołał- Tato?! Ellie? Doniya? Hallo? 
Ominął spalony dywan i pobiegł na górę, do sypialni rodziców. Zastał tam starszą siostrę, która siedziała na łóżku z kocem na głowie i łkała w poduszkę. 
- Gdzie rodzice?- zapytał.
- Nie wiem- pociągnęła nosem- Chyba... Nie wiem... Mówili, że za chwilę przyjedzie babcia, ale... Ja...
Tym razem rozpłakała się już na dobre. Ledwie łapała oddech. Chłopiec podszedł do niej, wdrapał się na ogromny materac i objął ją. Siedzieli tak razem, oboje płakali, choć nie do końca wiedzieli, dlaczego...
***
Siedmiolatek zobaczył przez okno "zestaw" świateł. Cztery krótkie, cztery długie... Niby nic to nie znaczyło, ale on doskonale wiedział, że to sygnał. Przykrył kołdrą siostrę, która zasnęła kilka minut temu i otarł jej mokre jeszcze łzy z policzka, a sam zleciał na dół i jak poparzony pobiegł w kierunku źródła światła- domku na drzewie. Po raz kolejny tego dnia wdrapał się na górę i po raz kolejny zastał w nim swą przyjaciółkę. Siedziała skulona z rozciętą wargą. Obok niej stała torba, być może większą niż ona sama. 
- Co ty tu robisz?- zaczął- Leć do tatusia, kryminalistko. Wiem, co zrobił! Skrzywdził Elli, jestem przekonany! I ty pewnie jesteś taka sama, jak on! Wszystko widziałem!- wrzeszczał- Nienawidzę cię!!!
Popchnął ją z całej siły, a sam wyskoczył na zewnątrz i pobiegł z powrotem do domu.

<OCZAMI NARRATORA>
- Zabili ją- zakończył- Zabili moją młodszą siostrę.
________________________________________
Cześć!
Dziś taki w miarę długi rozdział.
JOSSIE- nie skończyłam w takim momencie, w jakim chciałaś, ale to przez to, że nie miałam już czasu więcej dopisać.
Nie wiem... Podoba wam się? Ja tam nie wiem... Nie zdążyłam tego nawet przeczytać, więc za błędy ortograficzne, językowe, interpunkcyjne.... PRZEPRASZAM!!!
Natomiast tak... Jest wspaniała zakładka: IMAGINY, którą stworzyłam dzięki Cieszy Fejsowi (pozdrawiam).
Bardziej się nie rozpisuję, ale wiedzcie, że was kocham...
Kocia3ek

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Rozdział 67

Usłyszałam trzaśnięcie drzwiami i wparowałam do kuchni, gdzie przy stole siedział nabuzowany Liam i skaczący wokół niego Niall, Louis i Harry.
- Co się stało?- zapytałam zaniepokojona i nalałam Payne'owi trochę wody do szklanki. To wszystko nie wyglądało mi na miłą pogawędkę, a z doświadczenia wiedziałam, że to pomaga w takich chwilach.
- Zayn się stał!- wrzasnął Hazz.
- Nic mu nie pasuje!- dopowiedział Niall.
- Zachowuje się jak bachor- mruknął Lou- Wstrętny, mały, niemarchewkowy bachor.
- NIENAWIDZĘ GO!!!- uniósł się Li, wstając gwałtownie i zamaszyście machając rękami, prawie zwalając naczynia ze stołu.
- Ej, ej! Spokojnie, chłopaki! Choćby nie wiem, co robił i mówił pozostaje waszym przyjacielem- uciszyłam ich.
- Ale...
- CISZA!!!- przerwałam- A teraz... Wytłumaczy mi ktoś powoli i po ludzku, o co się rozchodzi?
I rozpoczął się małpi gaj; zaczęli się wzajemnie przekrzykiwać, darli się jak w jakimś zoo, każdy chciał dodać coś od siebie.
- Może by tak pojedynczo, co?- zaproponowałam- Harry, kochanie, zaczniesz?
Zrobił teatralną minę i wziął głęboki oddech niczym aktor przed wygłaszaniem długiego monologu.
- Pan Malik nie potrafi dorosnąć i robi nam wyrzuty, że Zoe u nas została. Doszedł do niezwykle dorosłego wniosku, iż jeżeli ona tutaj zostanie, to już możemy się z nim żegnać, bo on się pakuje i wyprowadza- wyrecytował na jednym wdechu.
Uniosłam brwi do góry i jeszcze chwila, a wybuchnęłabym długim, głośnym, sarkastycznym śmiechem, lecz powstrzymałam się i w spokoju czekałam na dalszy ciąg wydarzeń.
Liam zacisnął dłonie w pięści i zabrał głos:
- My wstaliśmy wcześnie rano, żeby zrobić ci pyszne śniadanko, żebyś miała niespodziankę, bo tak umówiliśmy się wczoraj. Wtedy przecudowny, nafaszerowany sterydami,  zapatrzony w siebie debil, który świata poza swoją dupą nie widzi...
- Liam! Spokój!- przerwałam mu, bo zrobił się cały czerwony na twarzy i bałam się, że zaraz dostanie apopleksji- Zrozumiałam, ok? Jesteś bardzo, bardzo zły, ale opanuj emocje, a za ten czas, jeżeli pozwolisz, Niall dokończy za ciebie. Tylko Niall- dodałam szeptem- Trochę mniej emocji, co ty na to?
- Nie ma problemu- wyszczerzył się- No... To... Było tak, że... Zayn zszedł sobie na papieroska. I zaczęło się od tego, że powiedzieliśmy mu, że nie lubimy, kiedy pali. A on się na nas wydarł, że on nie lubi obecności Zoe, a jakoś to nam nie przeszkadza. I wtedy zaczęła się ostra kłótnia z Liamem. Wyzywali się od najgorszych, prawie się pobili...
Słuchałam w milczeniu, rytmicznie kiwając głową na znak, że wszystko dotarło do mojej łepetyny i zrozumiałam każdy fragment.
- Ale nie przyszło wam do głowy, że warto porozmawiać i spróbować go zrozumieć?- domyśliłam się.
- A co tu niby jest do rozumienia?- zaciekawił się l;ouis.
- Dużo- odparłam wymijająco i porywając jabłko ze stołu, poleciałam na górę.
Stanęłam przed drzwiami pokoju Malika i zapukałam lekko. Nikt się nie odezwał, lecz i tak postanowiłam wejść do środka. Mulat leżał na brzuchu na łóżku z głową w poduszce i przeklinał coś pod nosem. Usiadłam na skraju i położyłam mu dłoń na plecach. Podniósł się na moment, po czym znowu opadł bezwładnie na swoje poprzednie miejsce, jakby moja obecność nie robiła mu żadnej różnicy.
- Zayn....- szepnęłam- Co jest?
Westchnął głęboko, ale nawet nie drgnął, nie mówiąc już o jakiejkolwiek innej zmianie swojej pozycji. Nie zechciał także udzielić odpowiedzi na moje pytanie, ale akurat w tej kwestii mu się nie dziwiłam, bo wiem, że w tego typu sytuacjach żaden człowiek nie wykazuje specjalnej rozmowności.
- Nie przepadasz za Zoe, prawda?- zapytałam, co zabrzmiało trochę jak wypowiedź dzieciaka z przedszkola.
Znów cisza.
- Słuchaj, ja doskonale wiem, że nie masz ochoty ze mną gadać, ale z kimś musisz, a sądząc po tym, że tych czterech niezwykle sympatycznych panów na dole najchętniej by cię poćwiartowało i zakopało pod jakimś drzewem...
- Aż tak?- włączył się w konwersację.
- Sądząc po ich wypowiedziach i minach, jakby zaraz mieli iść na wojnę... TAK, dokładnie TAK- stwierdziłam- Ja niczego nie będę z ciebie wyciągała na siłę. Chcę cię tylko zrozumieć, wiesz? Nic więcej...
- A co tu niby jest do rozumienia?- zapytał identycznie jak Lou.
- Jak wy się w ogóle możecie kłócić?- mruknęłam pod nosem- Jesteście tacy sami.
Popatrzył na mnie swoimi oczyskami "WTF?" i usiadł po turecku na przeciwko mnie. Oparł się o ramę łóżka i przymknął oczęta.
- To jak będzie? Dowiem się czegokolwiek?
- Rose- zaczął- Wszystko jest w porządku.
Miałam pewność, że coś go gryzie. Na pewno coś było na rzeczy, bo przecież, gdyby nic się nie działo, nie zachowywałby się tak dziwacznie i nie trząsłby się jak galareta. Poza tym widziałam już, że chyba zaczynał się pakować, ale byłam przekonana, iż nigdzie się stąd nie wybierze.
- Przecież widzę- nalegałam.
- JEST OK!- ryknął, ale zmieszał się lekko- Przepraszam Cię, nie chciałem.
- Nie ma sprawy. Gdybyś czegoś potrzebował, wiesz, gdzie jestem, także... Daj znać- uśmiechnęłam się zachęcająco.
Na odchodne rzuciłam mu jabłuszko i po prostu wyszłam. Skierowałam się w stronę mojego pokoju, żeby przebrać się z piżamy i (przede wszystkim) sprawdzić, co u Zoe. Zastałam ją siedzącą na łóżku z rozmarzoną miną, wpatrującą się w sufit. Moją obecność dostrzegła dopiero wtedy, kiedy stanęłam dokładnie przed jej twarzą, zasłaniając jej punkt, na którym zawiesiła swój wzrok.
- Hej- przywitałam się- Jak się spało?
- Spoko- mruknęła i nie zapowiadało się, żeby pociągnęła dalej tę jakże ciekawą pogawędkę.
Kiwnęłam więc głową i położyłam ręce na biodra.
- Aaa... Może chciałabyś jakieś ubrania, czy coś?- zasugerowałam.
Przytaknęła, na co otworzyłam szafę i nakazałam jej, aby wybrała, co tylko zechce. Stanęła w wyznaczonym przeze mnie miejscu i dokładnie zbadała wnętrze mebla. Zapewne u niej prezentuje się ono nieco inaczej, ale miałam nadzieję, że znajdzie sobie coś fajnego.
Wyjęła moje stare, znoszone, trochę poniszczone, krótkie, jeansowe spodenki i zaczęła rozglądać się w poszukiwaniu bluzki. Gdy w ręce wpadła jej moja najnowsza koszulka (z jednego z najdroższych londyńskich butików), pomyślałam, że coś z tego będzie. Ona natomiast tylko podniosła ją do góry i dokładnie obejrzała dookoła.
- Ty chodzisz w takich ubraniach?- zapytała, unosząc brwi do góry- Nie masz czegoś normalnego?
- Eee... Takiego... Emm... Normalnego inaczej, tak?- zaśmiałam się. Zoe zawtórowała mi, po czym przestała, gdyż zachwyciła się przestarzałą, powyciąganą piżamą w kropki, należącą do mojej babci (nie mam zielonego pojęcia, co ona robiła w mojej szafie, ale możemy pominąć ten fakt).
***
- Yyy... Ty tak na serio?- tak mniej więcej wyglądała moja reakcja, gdy cała rozanielona wyszła z łazienki w spodenkach i górze od piżamy, która i tak przysłaniała całe moje jeansy, tworząc bardzo modną i stylową sukienkę, eksponującą nogi dziewczyny od połowy ud w dół.
Dziewczyna rozniosła mi chyba pół łazienki, biegając cała w skowronkach od półki do półki strojąc się w przeróżne, dziwne i obciachowe rzeczy; jednym ze świetnych przykładów jest bransoletka z rolki papieru toaletowego. Zawiesiła też sobie kilka szczoteczek do zębów na sznurówce, co miało jej służyć jako bardzo kreatywny naszyjnik. Usta pomalowała sobie pastą do zębów (tak do kompletu, żeby pasowało do naszyjnika) .Doszło do tego, że zaczęła wtykać sobie tampony do uszu, ale wyrwałam je jej w ostatnim momencie i stwierdziłam, iż tak być nie może.
- Matko, Zoe! Przestań, błagam! Wyglądasz jak moja łazienka! Przystopuj trochę!- poprosiłam.
Nadęła policzki jak naburmuszona pięciolatka, która chce jeszcze zostać chwilę w piaskownicy i bawić się z koleżankami.
- Ubierzesz się teraz w ciuchy, które ci dam, ok?- zapytałam- Pójdziemy na dół, zjemy coś i wybierzemy się na zakupy. Będziesz mogła kupić sobie, na co tylko najdzie cię ochota; kolorowy makaron, światełka choinkowe, suszone pomidory... Ogólnie: co tylko zechcesz do ubrania.
Wyciągnęłam jej z szafy NORMALNE ciuchy i zagoniłam ją do toalety, zanim zdążyła jakkolwiek zareagować.
Kiedy już wyszła, wyglądała naprawdę dobrze.
- Super!- klasnęłam w dłonie.
- Żartujesz? Wszyscy się będą na mnie gapić. Czuję się jak dziwoląg! 
Teraz przyszedł czas, żebym zajęła się sobą. Podałam dziewczynie jakiś magazyn o modzie (nie, nie był to przypadek), a sama zniknęłam za drzwiami łazienki. Ogarnęłam się, a gdy doszłam do wniosku, że nikomu nie wypali twarzy, jak będzie na mnie patrzył, opuściłam pomieszczenie.
- Idziemy na śniadanie?
Wzruszyła ramionami i ruszyłyśmy w tamtą stronę. Przy stole siedzieli chłopcy (bez Zayna) i zajadali przepyszne kanapeczki.
- Cześć, Zoe!- przywitali ją chórem, a ona tylko wzniosła oczy do "nieba" i zajęła miejsce pomiędzy mną a Niallem (na przeciwko Liama).  Payne w ogóle się nie odzywał. Praktycznie nikomu z nas nie chciało się rozmawiać. Po prostu siedzieliśmy i jedliśmy, co w naszym przypadku jest niemalże nielegalne. Płeć męska cały czas przyglądała się Zoe. Ja chyba czułabym się skrępowana, ale ona wcale na taką nie wyglądała. Nie zwracała na nich uwagi, bo była zbyt zajęta pochłanianiem soku i wpatrywaniem się w czekoladowe tęczówki Liama.
- Co robimy dzisiaj?- zapytał Nialler, nakładając chyba dziesiątą kromkę chleba na talerz.
- Przykro mi, dziś będziecie sobie musieli sami czas zorganizować, maleństwa- odparłam- Ja zabieram Zoe na szalony shopping.
Liam uśmiechnął się lekko, a Hazzie momentalnie zaświeciły się oczy, jakby wygrał milion funtów na loterii.
- Kupcie mi marchewki, bo już się kończą- lamentował Lou.
Inna sprawa, że zajmują one połowę lodówki. Ale NIE! Przecież niedożywiony anorektyk Tomlinson potrzebuje więcej! Jeszcze chwila, a zrobi się cały pomarańczowy i straci większość fanek! Nie chciałam jednak ranić jego dumy, więc obiecałam mu zakup tychże warzyw.
- To my się zmywamy- oznajmiłam, upijając ostatniego łyka kawy.
- Zawieźć was?- zaproponował Liam z nadzieją.
- Nie... Przejdziemy się dla zdrowotności. Jakby co, to będę dzwonić- uspokoiłam go. Doskonale wiedziałam, że liczył na to, iż dodam to ostatnie zdanie. Inaczej umarłby ze strachu.
- Rose... Nie masz telefonu- przypomniał i wyjął z szuflady zapakowany jeszcze najnowszy model IPhone'a- Udało mi się zachować twój stary numer.
Przytuliłam się do niego i podziękowałam mu, po czym wyjęłam urządzenie z pudełka i szybko wetknęłam go do kieszeni.
- Tylko nie zbankrutujcie!- zaśmiał się Loczek i pocałował mnie w usta.
- Postaramy się! Pa!- pożegnałam się.
Wyszłyśmy z domu. Powoli zmierzałyśmy w kierunku galerii handlowej, rozmawiając o przeróżnych głupotach. Dawno z żadną dziewczyną nie gadało mi się tak dobrze jak z nią.
- A ty... Jak właściwie poznałaś chłopaków?- zapytała Zoe, gdy temat zszedł na znienawidzone przez nią oceny.
- Długa historia- uśmiechnęłam się na samą myśl o naszych zabawnych przygodach.
- Z tego, co się orientuję, to te sklepy są z pół godziny drogi, więc mamy czas.
 Wzięłam głęboki oddech. Byłam ciekawa, czy panna Shadow zrozumie cokolwiek z tej zawiłej historii. Gdybym tego nie przeżyła, pewnie sama uważałabym to za jakiś kiepski film dramatyczny.
- Jestem "siostrą" Liama- nakreśliłam cudzysłów w powietrzu.
- A te króliczki po co?- zaciekawiła się.
- I tu właśnie zaczyna się ta skomplikowana część. Jakby ci to najprościej wytłumaczyć? Emm... Ogólnie prezentuje się to tak: kiedy byłam mała, umarł mój tata. Jego żona...
- Czemu nie "mama"?- przerwała mi.
- Oj... Zaraz zobaczysz! Jego żona wyszła za Richarda, ojca Liama, którego strasznie nie lubiłam. Pewnego, pięknego dnia postanowiłam coś zmienić i bez żadnego słowa pożegnania ze swoją rodzinką, wyjechałam do Londynu. Trafiłam do domu bożyszczy nastolatek na całym świecie, One Direction.
- Nadal nie ogarniam tej "żony"!
- Niecierpliwa jesteś- dźgnęłam ją w bok- Niall był moim chłopakiem.
I teraz wyobraźcie sobie jej minę: BEZCENNA.
Mnie natomiast zabolało serce, poczułam dziwne ukłucie w tamtym miejscu. Przypomniało mi się to wszystko. Tak, byłam z nim szczęśliwa, ale są w życiu takie rzeczy, na które człowiek nie ma wpływu, nad którymi nie potrafi zapanować nawet, gdyby bardzo chciał. I właśnie nasze rozstanie do takich chwil należało. Ale czy chciałabym cofnąć czas? Nie, chyba nie... No właśnie... CHYBA.
- Nasz związek długo nie potrwał. Podczas odwiedzin Richarda i Cornelii dowiedzieliśmy się...- głos mi się złamał. Starałam się trzymać i chyba do tej pory mi wychodziło, lecz z tymi wspomnieniami wróciły wszystkie uczucia- Dowiedzieliśmy się... Że... Jesteśmy rodzeństwem. Mój ojciec zdradził żonę z matką Nialla.
Wpatrywała się we mnie z szeroko otwartymi ustami. Jej oczy wyglądały, jakby zaraz miały wylecieć z orbit.
Kilka małych łez popłynęło mi po policzku. Ale dlaczego? Przecież kocham Harry'ego. Niall to TYLKO mój brat, nic więcej!
***
Stanęłyśmy na środku centrum handlowego i dokładnie badałyśmy wzrokiem każdy sklep. Zoe ciągle narzekała. "Wyglądam jak idiotka! Wszyscy się na mnie gapią!". JEZU! Miałam jej już dosyć, ale postanowiłam sobie, że wytrzymam.
- Co na początek?- zwróciłam się do niej- Zara? Reserved? Top shop?
Pokręciła przecząco głową i z blaskiem w oczach wskazała na jakąś budę w samym rogu.
- Ten jest super!- pisnęła.
- Eee... Zoe... To jest akurat sklep ogrodni... Dobrze!- uniosłam ręce w geście poddania- Jak sobie życzysz!
Powlokłam się niczym żółw za podjaraną koleżanką. Zachowywała się, jakby przedawkowała marsjanki. Skakała od nawozów naturalnych do najnowszych modeli kosiarek bezprzewodowych. Sprzedawca patrzył na nią jak na kosmitę, choć akurat mu się nie dziwię.
Po ponad półgodzinnym hasaniu wybrała sobie piłę łańcuchową (nie powiem, przestraszyłam się nie na żarty), kilka torebek z nasionami roślin, których nazwy słyszałam pierwszy raz w życiu, jakąś "miniaturową" palmę (miała ze 3 metry) i inne nikomu niepotrzebne pierdoły.
- Po co ci to wszystko?- zapytałam.
Nie odpowiedziała mi, bo była zbyt zajęta przymierzaniem liści kapusty w jakimś sklepie spożywczym.
***
Ta dziewczyna naprawdę ma nierówno pod sufitem!!!
- Halo?- odezwałam się do słuchawki telefonu, gdy po trzech sygnałach usłyszałam głos Liama- Cześć! Słuchaj! Błagam cię, przyjedź po nas, bo zaraz nie wytrzymam!
Zaśmiał się głośno.
- Gdzie jesteście?
- W galerii... Obok...- zawahałam się- Sklepu mięsnego.
Kolejny wybuch śmiechu.
- Dobra, już jadę. Będę za parę minut- uspokoił mnie i rozłączył się.
Oparłam się o jakiś śmietnik. Spojrzałam na wyświetlacz mojego telefonu. Spędziłyśmy na tych fantastycznych zakupach ponad 7 godzin! A i tak nie wybrała dla siebie zbyt wielu ubrań. Skupiała się raczej na... Jakby to delikatnie ująć??? Na innych rzeczach (np. bombki choinkowe, kisiel, sznury do wieszania prania, folia bąbelkowa). Jakaś paranoja!
- Cześć- przywitał mnie Liam i zaczął rozglądać się dookoła- Gdzie ta wariatka? Wpadła w piłkoszał?- dodał widząc piłę łańcuchową, wystającą z jednej z wielu toreb.
- Nawet mnie nie denerwuj!- wydusiłam- Następnym razem, sam sobie ją zabierzesz do sklepu. Ja się poddaję.
Ruszyłam w stronę parkingu, a za mną wlókł się Liaś zawalony reklamówkami i Zoe, oglądająca z zachwytem swój najnowszy zakup- kilogram mięsa wieprzowego. 
Wpakowaliśmy się do samochodu (od razu mówię, że dla mnie została może 1/10 miejsca z tyłu) i z piskiem opom wyjechaliśmy, aby już po chwili znaleźć się na podjeździe.
Wyleciałam z auta jak poparzona. Jak najszybciej chciałam znaleźć się w domu, z daleka od tego shoppingowego potwora! Zmęczona usiadłam przy stole w kuchni i czekałam, aż chłopakom uda się to wszystko wnieść do środka. Trochę im to zajęło, ale najważniejsze, że ja nie musiałam mieć już nic wspólnego z tymi "drobnymi, najpotrzebniejszymi rzeczami".
_________________________________________________________
Witajcie!
Dzisiaj rozdział jest dosyć długi (moim zdaniem). Nawet nie wiem, czy nie najdłuższy w historii tego bloga :)
Mam do was kilka pytań:
1. Lubicie Zoe?
2. Wspieracie na TT akcję #PolandNeedsTakeMeHomeTour?
3. Wiecie, że trasa TMH ma zostać zmieniona?
4. Uwielbiacie Orłosia?
Odpowiadajcie w komentarzach, chętnie poznam wasze opinie!! :D
Aham!!! I wiecie, co było w środę? Otóż... Pół roku minęło od założenia bloga! Cieszycie się? Nie wiem, jak tyle ze mną wytrzymaliście, ale dziękuję wam!!!
Nowy rozdział dopiero, gdy będzie 10 komentarzy, ok? Bo ostatnio coś straciliście formę!! <3
 Kocia3ek

środa, 16 stycznia 2013

Rozdział 66

Spojrzałam zdezorientowana na Harry'ego, a ten jak poparzony zeskoczył ze stołu, poprawił fryzurę i szybko znalazł się obok mnie.
Stała tam. Naprawdę tam stała. Ja czekałam tylko, aż wyciągnie nóż i nas wszystkich pozabija, albo przywali nam jakąś maczugą w głowę i nas okradnie, albo... Wdech, wydech, wdech, wydech... Emocje opanowane i trzeba zacząć zachowywać się jak ucywilizowany człowiek.
Hazza chyba, podobnie jak ja, od razu otrzeźwiał, natomiast o chłopakach nie można było tego powiedzieć; Zayn postanowił zabawić się w Mario i biegał po domu waląc głową w ściany, Louis przewiesił sobie obrus jako pelerynę i udawał "CarrotMen'a", natomiast Niall pobiegł chyba gdzieś do piwnicy.
A my staliśmy w czwórkę na środku korytarza i wpatrywaliśmy się w siebie, jak jakieś małe robociki.
- Cześć- przywitała się nastolatka niepewnie i spojrzała nieśmiało prosto w nasze oczy.
Wbrew pozorom trochę zmieniła się od naszego ostatniego spotkania. Uśmiechała się blado, a wyglądała, jakby jeszcze kilka sekund temu nie wyrabiała ze śmiechu.
- Hej- odparliśmy równocześnie z Hazzą.
- A więc... Znacie się- uśmiechnął się Liam- Ale... Skąd?
- Długa historia- mruknął Loczek, nie odrywając wzroku od dziewczyny.
Przed oczami przeleciała mi słuchawka od jakiegoś przestarzałego telefonu stacjonarnego, usłyszałam huk i krzyk Niallera "CALL ME MAYBE".
Ciemnowłosa zachichotała, ale bardzo szybko "poprawiła się" i na jej  twarzy znowu zagościła mina "Mam ochotę kogoś zabić". Myślę, że próbowała wyrobić sobie szacun, albo coś takiego.
- Możemy porozmawiać, Rose i... Eee... Henry?- zapytała.
- Harry- uściślił zbulwersowany Loczek.
- Jasne, tylko może...- zbadałam wzrokiem całe pomieszczenie, w którym się znajdowaliśmy i salon, po czym niezwykle spostrzegawczo stwierdziłam, że nie da się tutaj prowadzić żadnej konwersacji- Chodźmy na górę, co?
Poprowadziliśmy dziewczynę przez schody i w trójkę (Liam został na dole, bo jak powiedział "musi ogarnąć tą bandę niedorobów) usiedliśmy w moim pokoju. Na początku panowała między nami dość krępująca cisza, która jednak błyskawicznie została przerwana przez Hazzę:
- Co cię tu sprowadza?
Mulatka rozejrzała się po pokoju i jakby mocniej ścisnęła swoją torbę.
- Brudne interesy mojego ojca- wyjaśniła- Ale nie martwcie się... Ja... Hmm... No... Ja nie jestem taka, jak on. Taka, jak... Yyy... No... Taka, jak ONI.
Kiwnęłam głową ze zrozumieniem. Musiało być w tym trochę prawdy. Przecież w innym razie nie wypuściłaby nas wolno z tamtej stodoły, tylko wymęczyłaby nas jeszcze bardziej... Może nawet coś gorszego. Można by spodziewać się po niej wszystkiego. Takie przynajmniej były moje odczucia. Na pewno nie wyglądała na jedną z tych słodziutkich laluni, które w każdej sekundzie myślą o tym, żeby tylko się trochę przypudrować, albo przelecieć sobie rzęsy maskarą. To chyba nawet dobrze, chociaż sama nie jestem tego pewna.
- Tak, ale nadal niczego nie rozumiemy- odparłam.
Westchnęła głęboko i wzięła kilka oddechów, jakby chciała poukładać sobie wszystko w myślach, albo starała się zaoszczędzić nieco na czasie.
- No bo... Oni gdzieś wyjechali... Ja miałam się tam wybrać z nimi, ale na lotnisku od nich uciekłam. Nie chcę mieć z nimi nic wspólnego. Te ich p**********e pomysły niszczą mi życie! Ja naprawdę, przepraszam, że zawracam wam głowę. Pewnie mieliście inne plany niż wysłuchiwanie moich żalów, ale prawda jest taka, iż potrzebuję pomocy. WASZEJ pomocy. Nikogo innego tutaj nie mam- wyrecytowała, a ja przez całą tę wypowiedź siedziałam z szeroko otwartymi oczami.
Tego się naprawdę nie spodziewałam. Nie przypominała mi takiej, która potrzebuje czyjejkolwiek pomocy. Najwyraźniej pozory mylą, prawda?
- Ale co my możemy zrobić?- zapytał tępo Harry, kręcąc się w kółko na moim krześle do biurka.
Ja natomiast doskonale wiedziałam. Tak naprawdę mogliśmy zrobić tylko jedno.
***
- Usiądź tutaj, masz tu chipsy, tu jest sok. Rozgość się- powiedziałam, pokazując dziewczynie kuchnię- Nam nie powinno to długo zająć, więc wkrótce wrócimy i przedstawimy ci, co postanowiliśmy.
Pobiegłam szybko na górę i z rozmachem otworzyłam drzwi do pokoju Liama, gdzie miała się odbyć "narada bojowa" odnośnie naszych najbliższych poczynań dotyczących Zoe Shadow (Daddy oczywiście napisał jej dane osobowe na wielgachnej białej tablicy, aby podkreślić dramaturgię tej chwili).
- Zacznijmy od tego: Kto to jest?- uniósł się Zayn, któremu najwyraźniej bardzo nie podobała się ta sytuacja.
- Pamiętasz, jak opowiadaliśmy wam o tej lasce, co nas uwolniła?- zapytał Harry.
- JA! JA! Ja pamiętam!- wyrwał się Lou i zaczął machać rękami, jak dziecko w pierwszej klasie, które za wszelką cenę chce udzielić odpowiedzi na niezwykle skomplikowane pytanie nauczyciela. Po chwili jednak zgasił swój zapał- Ale nie widzę związku...
Strzeliliśmy grupowego facepalma, ale Niall ze stoickim spokojem zaczął wszystko powoli tłumaczyć Tomlinsonowi.
- Tylko teraz tak... Co z tym fantem zrobić?- spytałam.
- JA! JA! Ja wiem!- zgłosił się Louis po raz kolejny i niemalże spadł z łóżka- Można dać jej marchewkę i wysłać na Wyspę Marchewkową! O! Albo lepiej!!! Damy mi marchewkę i to mnie wyślemy na wyspę. A ona może zająć moje miejsce w zespole, jeżeli chcecie. Ja za ten czas będę się oddawał chwili i konsumował przepyszne warzywka.
Kolejne uderzenie dłonią o czoło w naszym wykonaniu. Tak nawiasem mówiąc, musiało to bardzo komicznie wyglądać z boku.
- Ma ktoś jakiś pomysł?- Liam machnął nam kilka razy jakimś długim, metalowym patykiem przed twarzą- I nie, Louis! Żadnych marchwi!!!
- A weźcie! Beznadziejni jesteście!- machnął na nas ręką i zniknął pod łóżkiem Payne'a.
- Możemy jej wynająć mieszkanie na próbę- zaproponował Niall.
- Albo w ogóle weźmy ją wyrzućmy z tego domu, co?- wciął się Zayn.
- Nikt, nikogo nie będzie wyrzucał, rozumiesz?- Daddy wycelował "pałką" prosto w nos Mulata, co spowodowało, że na chwilę się zamknął.
- A czy ona po prostu nie może zostać u nas na jakiś czas?- zastanowiłam się głośno- Jakby nie patrzeć, jesteśmy jej z Harrym winni przysługę.
Liaś automatycznie się rozpromienił i jeszcze chwila i zacząłby tańczyć jakieś niezidentyfikowane tańce szczęścia, ale się powstrzymał i został przy:
- Bardzo dobry pomysł, Rose. Cieszę się, że ktoś tutaj jeszcze myśli- odruchowo spojrzał na wystającą spod łóżka rękę Pasiastego.
- Ile jej dajemy?
- Ja bym jej w ogóle niczego nie dawał- burknął Malik z grymasem.
***
Zbiegliśmy na dół. W kuchni siedziała Zoe i zawzięcie klikała coś na swoim telefonie komórkowym. Nie tknęła żadnej z pozostawionych jej rzeczy.
Zajęliśmy miejsca przy stole, na co dziewczyna schowała urządzenie do torebki i wyczekująco spojrzała prosto w moje oczy.
- Posłuchaj- zaczęłam- Postanowiliśmy ci pomóc. Jeżeli tylko chcesz, możesz u nas zostać. Na tydzień.
- TYLKO tydzień- podkreślił Zayn, zaciskając zęby.
- Tak... Emm...- zastanowiłam się- Zgadzasz się?
- Ty mnie się pytasz? Dziękuję wam strasznie! Obiecuję, że za siedem dni się wynoszę.
- No i bardzo dobrze- mruknął ciemnoskóry prawie niedosłyszalnie, lecz to wystarczyło, by otrzymał porządnego kuksańca w bok od siedzącego obok niego Liama.
***
Postanowiliśmy, iż będzie spała w moim pokoju, dlatego tam też ją zaprowadziłam. Wszystko jej pokazałam, a ponieważ dochodziła już 23:00, postanowiliśmy wszyscy iść spać. Dałam jej czysty ręcznik, szczotkę do zębów i jakąś moją piżamę, gdyż okazało się, że jej bagaż został na lotnisku. Sądząc po jej sposobie ubierania, moje ciuchy mogą przejść niezłą metamorfozę, ale mam nadzieję, iż tak się nie stanie. Ja kocham moje rzeczy!!!
Poszła do łazienki, a ja klapnęłam na łóżku i zaczęłam rozmyślać o najróżniejszych głupotach. Naszła mnie nagła chęć pojeżdżenia na sankach, ale szybko ją od siebie odgoniłam, bo jest przecież dopiero końcówka sierpnia. Nie no, Renesme, jesteś geniuszem!
Po niecałych piętnastu minutach dziewczyna stanęła przede mną z kupką brudnych już ubrań w rękach.
- Połóż gdzieś do kąta- radziłam.
- Rose... Dziękuję ci bardzo, naprawdę- uśmiechnęła się.
- Nie ma sprawy- odparłam i zniknęłam za drzwiami pomieszczenia, w którym była jeszcze przed chwilą. Przygotowałam się do snu, a już niecały kwadrans później leżałam wygodnie na swoim łóżku (Zoe zarzekała się, że chce spać na podłodze).
Byłam bardzo ciekawa, jak to wszystko się potoczy. W głębi duszy czułam, że może okazać się fajną koleżanką, ale jest zupełnie inna niż ja. W sumie... Przeciwieństwa się przeciągają. Ale czy aż tak? Z tą właśnie myślą oddałam się w objęcia Morfeusza.
***
Obudził mnie wrzask z pokoju obok:
- ODCZEP SIĘ ODE MNIE, TY PAKISTAŃSKA MENDO! NIC CI NIGDY NIE PASUJE!
Zerwałam się jak poparzona i prawie podeptałam śpiącą jeszcze Shadow, kiedy próbowałam dostać się do drzwi.
__________________________________________
Hej, misiaki!
Rozdział jest beznadziejny i na pierwszy rzut oka widać brak Jossie w moim otoczeniu, ale co ja wam na to poradzę?!
W dniu dzisiejszym chciałam was zachęcić do głosowania na nr 2 na tym blogu: http://wymarzony-swiat-z-1d-official.blogspot.com/. Naprawdę bardzo mi zależy na podium!!!
A po drugie:
Założyłam bloga wraz z Jossie: I was a little girl alone in my little world... Zapraszam was do czytania, komentowania, obserwowania i co tam chcecie!
A... Kto wie, jaka ważna data jest dziś na tym blogu??? Zgadujcie, a w następnym rozdziale wszystko się wyjaśni ;)
Kocham was!
Kocia3ek

czwartek, 10 stycznia 2013

Rozdział 65

<OCZAMI ZOE>
Liam wyciągnął mnie do jakiegoś parku. Wcale nie miałam ochoty tam z nim łazić, ani w ogóle robić niczego innego w jego towarzystwie, ale z drugiej strony nie było miejsca, do którego mogłabym wrócić, więc teoretycznie nie miałam za bardzo wyboru.
Po prawie godzinnym spacerku i rozmowach na każdy z możliwych tematów (nie wyłączając polityki i ulubionego koloru deski do prasowania), zmieniłam o nim zdanie. Chyba nawet go trochę polubiłam (?). Tak, to dziwne- Zoe Shadow kogoś lubi... Ale... Był miły, wygadany, inteligentny, zabawny... i nie mogłabym nie dodać, że do najbrzydszych też nie należał. Matko! O czym ja myślę? Takie cechy (ani właściwie żadne inne) nie miały dla mnie do tej pory większego znaczenia, ponieważ nie przebywałam zbyt często w towarzystwie innych osób.
Zaraz po dokładnym omówieniu ulubionych sklepów spożywczych, temat zszedł na inne zainteresowania i od razu zapytałam, czym się zajmuje...
- Ogólnie, to nauka, ale mam też własny zespół, co wiąże się z niańczeniem jego pozostałych członków i częstymi wizytami u psychiatry.- usłyszałam w odpowiedzi.
Wybuchnęłam szczerym śmiechem (nieczęsto mi się to zdarza) i zapytałam:
- A jakiż to zespół?
- Eee...Yyy... Hmm... To.... Emm... No... Bo... Eee...- Liam najwyraźniej zastanawiał się jak i czy w ogóle ma mi odpowiedzieć- To One Direction...- wystękał wreszcie.
- Aha... Coś mi świta...
Spojrzał na mnie, jakby moim ulubionym kolorem deski do prasowania okazał się różowy (czyt. jak na kosmitę), ale szybko zorientował się, że mówię całkiem poważnie i tylko uśmiechnął się nieśmiało, spuszczając głowę w dół i zaczął uważnie przyglądać się swoim modnym butom.
I właśnie w tej chwili stanął mi przed oczami obraz sweetaśnych dziewczyn z mojej szkoły w kiczowatych, różowiutkich bluzeczkach z podobnie kiczowatymi gazetami dla niedorozwiniętej, niedowartościowanej i niespełnionej życiowo młodzieży, w których nagłówek na okładce głosił "Nowa przyjaciółka zespołu ONE DIRECTION". Pod tym napisem znajdowało się zdjęcie mojego obecnego rozmówcy w towarzystwie pięciu innych idiotycznie wyglądających osób, wśród których był poznany mi już wcześniej (w przerażających okolicznościach) Lokers oraz jego jasnowłosa towarzyszka niedoli.
Zamarłam w półkroku, nieobecnym wzrokiem wpatrując się w punkt na pniu pobliskiego drzewa. Dreszcz przebiegł mi po całym ciele, serce biło mi coraz szybciej i szybciej, już podeszło mi do gardła, już...
- Coś się stało?- jak przez mgłę usłyszałam zmartwiony głos Liama.
Zanim w pełni zrozumiałam treść jego pytania, minęło trochę czasu.
- Eee... Nic... Wszystko w porządku... Mmm... Czy... Może to głupio zabrzmi, ale... Czy znasz może takiego... No... Góra metr osiemdziesiąt... Kręcone włosy... Myśli, że jest wielką gwiazdą... Chyba jest u was w zespole... Jego imienia nie pamiętam... Taki głupi... Galaretka zamiast mózgu... Zresztą wygląda, jakby ją przedawkował... I taka jego przyjaciółka... Blondyna... Ładna... Nawet bardzo...
- Harry i Rose?- przerwał mój niesamowicie ambitny monolog.
- Eee... Chyba tak... Nie znam ich imion...- odparłam bez większych emocji, ponieważ jak najbardziej zależało mi na ich ukryciu. Ale nie możecie sobie wyobrazić, jak bardzo ucieszyła mnie ta informacja!
- A co? Znasz ich?
- Eee... Wydaje mi się, że tak... Czy... Może mógłbyś mnie do nich zaprowadzić?- zapytałam może trochę nieśmiało, ale jakoś nie chciałam się komuś właściwie obcemu wpierdzielać do chaty...
- Ymm...- Liam chyba nie był do końca przekonany co do mojej propozycji, ale jedno zalotne spojrzenie (które rzucałam zazwyczaj mojemu nauczycielowi matematyki, by wystawił mi chociaż 3 na semestr) wystarczyło, by rozwiać wszelkie jego wątpliwości. Rozpromienił się niczym sprzedawca pomidorów na naszym ulicznym kramie, gdy młodzież ze szkoły najdzie nagła ochota na zrobienie pomidorowej na środku chodnika, i cały w skowronkach poprowadził mnie na lotniskowy parking, gdzie stał jego drogi, lśniący "wóz".
- Panie przodem!- wykrzyknął otwierając mi drzwi pasażera, puszczając mi oko.
Osz ty w dupę! Chyba przełamałam spojrzeniową granicę między zalotnością, a "laską z burdelu"!
W samochodzie spędziliśmy około pół godziny, na miłej pogawędce o ulubionym gatunku ryby słonowodnej, po długiej i stanowczej wymianie zdań, zgodnie wybraliśmy NEMO ("inteligentnie" stwierdzając, iż jest taki gatunek).
W końcu zatrzymaliśmy się przed wielkim domem, którego śmietnik był co najmniej dwa razy większy (nie zdziwiło mnie to, w końcu mieszkało tu pięciu kolesi, podobno z zaburzeniami psychicznymi) niż  klitka, w której spędziłam całe swoje dotychczasowe życie.

<OCZAMI RENESME>
Byliśmy w trakcie PARTY HARD... Wiecie... Największe hity, skakanie po stołach, drinki z soku jabłkowego i jakiegoś krupniku, czy czegoś (tzw. "japkowe martini"), darcie się na cały regulator i te klimaty...
I wtedy właśnie ktoś przekręcił zamek u drzwi. Chłopcy zamarli.
- Spokojnie, to tylko Liam... Nie przerywajcie sobie...- uspokoiłam moich żuli, którym nie trzeba było tego dwa razy powtarzać.
Jednak Liam nie był sam. Do salonu wkroczyła nieśmiało znajoma mi dziewczyna. Te same oczy, taki sam oryginalny ubiór i ten sam, smutny, lekko przerażony, ale uparcie powtarzający "Nie boję się! Jestem silna!" wyraz twarzy, który zapadł w mojej pamięci.
Serce zabiło mi  mocniej, nogi zrobiły się jak z waty, rozejrzałam się w poszukiwaniu grupy towarzyszących jej w dniu naszego poznania dwumetrowych kryminalistów, ale nie było ich tu. Zadałam więc sobie w myślach pytanie, które miało mnie prześladować przez jeszcze długi czas: "Co ona tu do jasnej cholery robi?!".
____________________________________________
Hej, kicie!
Dzisiaj przecudowny rozdział 65, pisany wspólnie z JOSSIE... Od razu widać, że jest lepszy, prawda?
No... Ogólnie nie jest długi, ale po prostu musiałyśmy skończyć w takim momencie, ponieważ żaden inny nie wydał nam się równie odpowiedni...
Na stronie "BOHATEROWIE", na którą nie wiem, czy kiedykolwiek zaglądaliście, ale w każdym razie taka istnieje, pojawiła się nowa bohaterka, Zoe. Fotka nie jest zbyt odpowiednia, lecz wystarczy przypomnieć sobie jej opis i jakby "wyobrazić brakujące elementy na obrazku" i...gotowe! Smacznego! *Polecam- Ewa Wachowicz*
Kto pomoże mi zrobić najazd na Asieńkę i zadźgać ją na śmierć??? A oto powód moich zamierzeń: Dziki, głupi, kompletnie niepotrzebny konkurs!!!!!!!! :-/ 
I jeszcze jedna sprawa, drugi konkurs (bardziej dla mnie ważny, choć mniej popularny): Głosujcie na mojego bloga pod numerem 2!!! Pod numerem 3 jest Take Me Home, więc na niego też możecie!
Także BARDZO Was proszę o głosy, bo zależy mi choć na drugim miejscu!!!
^11 komentarzy=rozdział 66
Lovciam Was!!!
 Kocia3ek

wtorek, 8 stycznia 2013

Rozdział 64

<OCZAMI NARRATORA>
Dziewczyna z upiętymi wysoko kruczoczarnymi włosami, przewiązanymi oryginalnie złotym łańcuchem choinkowym, który miał służyć za "opaskę" kroczyła znudzona przez tłum lotniskowy, wlokąc się tuż za grupą podejrzanie wyglądających mężczyzn. W "koka" miała wetknięte chińskie pałeczki.
Ubrana była w białą sukienkę z gipiury, która pierwotnie była dłuższa, jednak dziewczyna pocięła ją nożyczkami tak, aby sięgała zaledwie do połowy ud. Naszyjnik jej również przedstawiał się bardzo ciekawie; łańcuch rowerowy z naciągniętymi na niego suszonymi kwiatami, grzybami leśnymi, kawałkami pomarańczy, pofarbowanymi na wszystkie kolory tęczy rurkami makaronowymi, i tym podobnymi rzeczami, z których każda jedna prezentowała się bardziej interesująco od poprzedniej.
Na nogi miała wciśnięte za małe o dwa rozmiary czarne martensy, które skutecznie uniemożliwiały jej szybkie przemieszczanie się, przez co ciągle traciła z oczu swoich "towarzyszy".
Prawda wyglądała tak, że nie miała najmniejszej ochoty na przebywanie w tym miejscu. Ani w żadnym innym. Nigdy los specjalnie jej nie rozpieszczał, a ona sama miała tego wszystkiego po dziurki w nosie. Przez ciągłe tajemnice i dziwaczne zachowanie nigdy nie znalazła sobie przyjaciółki, a z tego, co było jej wiadomo nikt specjalnie nie spieszył się, aby usiąść obok niej na stołówce. Tak, zdecydowanie była typem samotnika nieprzystosowanego do życia w społeczeństwie. Ale nie przeszkadzało jej to. Przyzwyczaiła się do tego i czasami nawet jej się to podobało.
Przyspieszyła nieznacznie, usiłując dorównać kroku mężczyznom, jednak ich naszła nagła ochota na zabawę w berka i co chwilę znikali gdzieś między roześmianymi rodzinami i górami bagażów.

<OCZAMI RENESME>
- Widzieliście moją katanę?- krzyczał Niall z góry.
Dlaczego mnie to nie dziwi? Za pół godziny mama ma samolot, a on jeszcze nie jest gotowy.
- Liam...- spojrzałam błagalnie na chłopaka, na co ten kiwnął głową ze zrozumieniem.
- Niall!!! Jadę sam!!!- wrzasnął.
- NIE!!!- obok mnie natychmiast znalazł się blondasek w samych bokserkach, co spowodowało donośny wybuch śmiechu ze strony Louisa, który do tej pory stał za wysepką kuchenną i ze stoickim spokojem obserwował nasze zmagania z brakiem czasu.
- Nie ma czasu- wyjaśnił Daddy.
Mama od dwudziestu minut stała zwarta i gotowa, by w każdej chwili znaleźć się w samochodzie, w drodze na lotnisko i podobnie jak Tomlinson przyglądała się całej sytuacji. Podeszłam do niej, aby się pożegnać. Nie znałam jej długo, ale zdążyłam się do niej przyzwyczaić i pokochać ją. Może jeszcze nie jak mamę, ale myślę, że niebawem dojdzie między nami do relacji matka-córka.
Przytuliłam ją mocno i stałyśmy tak przez czas bliżej nieokreślony, ale wystarczyło, by Liam zaczął jęczeć, że "bardzo nie lubi się spóźniać" i "samolot nie zaczeka".
- Powodzenia- uśmiechnęłam się do niej promiennie- I do zobaczenia wkrótce.
- Pa, Rose... Przepraszam, że spędziłyśmy ze sobą tak mało czasu i, że cię nie pamiętam- wydukała.
- Przecież nic się nie stało- odparłam- Kiedyś to nadrobimy.
- Koniecznie- przytaknęła.
Wywinęła się zręcznie z mojego uścisku i skierowała się w stronę swojego półnagiego syna, z którym również bardzo długo się żegnała. Gdy wychodziła wraz z Liamem, po moich policzkach zaczęły płynąć łzy. Niewiele, ale jednak.. Będzie mi jej okropnie brakowało. Ale potrzebuję też czasu, żeby poukładać sobie niektóre sprawy. Jak tak teraz myślę, miałam naprawdę zakręcone wakacje. Tyle się przecież działo!
Z rozmyśleń wyrwał mnie okrzyk "PA!" ze strony mojej rodzicielki, klakson samochodu i trzask drzwi wejściowych.
Harry przysunął się do mnie i przytulił mnie lekko do siebie. Potrzebowałam go teraz. Właśnie w tej chwili zdałam sobie sprawę, co się takiego dzieje.

<OCZAMI NARRATORA>
Ciemnowłosa była już naprawdę strasznie zdenerwowana. Bolały ją stopy a na dodatek musiała tachać za sobą tą przeklętą walizkę. Łańcuch skakał w rytm jej kroków, co dodatkowo okropnie ją irytowało.
"Ostatni raz", przysięgła sobie w duchu.
Przejście całego portu lotniskowego wzdłuż i wszerz kilka razy bywa wykańczające. Nawet z nienaganną kondycją dziewczyny, której na pewno nikt by się nie powstydził.
- Pospiesz się! Zaraz mamy odprawę!- krzyknął umięśniony ojciec dziewczyny i z całej siły pociągnął ją za rękę.
Skrzywiła się, ale pozostawiła to bez komentarza, a w myślach już układała sobie najróżniejsze buntownicze teksty, których i tak bała się użyć. Miała wszystkiego dość, lecz z doświadczenia wiedziała, że tatusiowi do rozumu nie przemówi i choćby nie wiadomo jak próbowała, niczego nie zdziała. 
- Połóż tutaj tą walizkę!- zarządził jeden z jego kumpli, na co tylko wzruszyła ramionami i wykonała polecenie.
Trakrowali ją jak insekta, jak maronetkę... Długo możnabyło by wymieniać, ale morał i tak byłby ten sam: W żaden sposób nie była im potrzebna. Więc, po co ten cały cyrk? Wielki wyjazd z dnia na dzień. Nawet nie wiedziała. gdzie się wybierają.
Przeniosła swoją starą torbę na drugie ramię i ze znudzeniem wpatrywała się, jak jej bagaż odjeżdża po czarnej taśmie i niknie za bordową zasłonką w ciemnym tunelu. Wtedy coś w niej pękło.
- Dłużej tak nie mogę- mruknęła pod nosem tak, że mogła mieć stuprocentową pewność, iż nikt niepowołany tego nie usłyszał.
Jej samoocena momentalnie wzrosła o 200%, a ona sama stanęła na przeciw prawie dwumetrowego rodzica, który zdenerwowany szukał czegoś w swoim ogromniastym plecaku.
- Zostaję- rzuciła mu prosto w twarz i czekając na jakąkolwiek reakcję z jego strony, śledziła wzrokiem poczynania innych, zgromadzonych na lotnisku ludzi.
Mężczyzna popatrzył na nią i jeszcze chwila, a wybuchnąłby długim, sarkastycznym śmiechem. W porę jednak zorientował się, że jego córka bierzę tę sprawę na poważnie i natychmiast odrzucił swe dotychczasowe czynności w celu "wybicia jej głupoty z głowy".
- O czym ty mówisz, dziecko?
Wzięła głęboki oddech i postanowiła wyrzucić z siebie wszystko, co ją do tej pory dręczyło. Co jak co, ale jest już dorosła i NIKT, nawet jej biologiczny ojciec, nie ma prawa jej niczego zabraniać. Od dawna odliczała dni do osiągnięcia pełnoletności, ale (jak sama zauważyła) wiele się przez to nie zmieniło. Nadal jest tą samą, pyskatą, nieco rozkapryszoną, niewychowaną dziewczyną, jaką była przed swoimi osiemnastymi urodzinami.
- Nigdzie się z wami nie wybieram- wyjaśniła, jakby to było najbardziej oczywistą rzeczą na świecie- Mam dosyć ciebie, ich, tego całego, chorego zamieszania i nie chcę mieć z tym nic wspólnego, rozumiesz?!
Facet nieco się zmieszał i niespecjalnie wiedział, co powiedzieć, więc w ciszy i spokoju (na ile to tylko było możliwe) czekał na dalszy ciąg wywodu nastolatki.
- Całe życie mieszasz mnie w twoje głupkowate interesy, NIGDY nie miałam dzieciństwa, a teraz, kiedy wreszcie mogę sama zacząć załatwiać sobie swoje sprawy, oczywiście mi to uniemożliwiasz! Mnie nie interesuje twoje zdanie!
- Zaraz samolot- przerwał jej- Nigdzie nie pójdziesz, rozumiesz? Lecisz z nami i koniec, kropka.
Po ciele dziewczyny przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Kiedy tata zwracał się do niej podniesionym głosem, zawsze tak reagowała. Nie płakała. Nawet nie przyszło jej to przez myśli. Zawsze trzymała się twardo i potrafila idealnie maskować swoje uczucia, nadawałaby się na aktorkę i na pewno byłaby w tym bardzo dobra.
- Ej, idziesz?- jeden z mężczyzn zawołał jej ojca, na co ten kiwnął głową.
- Jestem twoim ojcem i NIGDZIE nie pójdziesz, jasne?!- krzyknął.
- Wiesz, co? Ja już nie mam ojca- syknęła mu prosto w twarz, obróciła się na pięcie i odbiegła przez tłum na tyle szybko, na ile pozwalało jej niekomfortowe obuwie.

<OCZAMI LIAMA>
- To, co? Trzymaj się Liam i miej to wszystko pod kontrolą- powiedziała Maura na pożegnanie i przytuliła mnie lekko.
- Jasne, postaram się- uśmiechnąłem się- Miłej podróży.
- Do zobaczenia! Ucałuj tam wszystkich ode mnie!
Pomachałem jej jeszcze, kiedy odchodziła. Chyba nie za dobrze mnie zapamiętała po tym wszystkim, ale mam nadzieję, że będę miał okazję wyrobić sobie nieco lepszą opinię przy najbliższej okazji.
Popatrzyłem na tablicę z rozkładem odlotów samolotów i nieodrywając od niej wzroku, kierowałem się w stronę wyjścia. Wtedy coś na mnie wpadło.
Tym "cosiem" okazała się dziewczyna. Bardzo ładna, ale zarazem strasznie dziwna. Nizwykle oryginalne zestawienie ubrań, okropne uczesanie... Ale coś podpowiadało mi, że jest warta poznania.
Kucnęła przed rzeczami, które wysypały jej się z torby i zaczęła je zbierać bez żadnego słowa "przepraszam". Klęknąłem obok niej i postanowiłem jej pomóc. Podałem jej kilka długopisów i jakiś portfel, które ledwo ode mnie odebrała. Strasznie trzęsły jej się ręce, ale jej twarz wcale nie wyglądała na zdenerwowaną. Miała duże, prześliczne, czarne oczy, w których dostrzegłem ogromne zainteresowanie, ale także nutkę strachu. Czyli jednak... Coś musiało się wydarzyć.
- Dzięki- burknęła i podniosła się z ziemi, wkładając ostatni przedmiot do materiałowej torby.
- Nie ma sprawy- odparłem pospiesznie- Coś się stało?
Spojrzała na mnie dziwnie. Dobra, ja też jestem dziwny, ale lubię wiedzieć wszystko i źle się czuję, będąc niedoinformowanym. A już najbardziej na świecie nie lubię, kiedy ktoś jest smutny. Ja też robię się smutny i przez to rozwala mi się caly dzień. A tego też bardzo nie lubię i...
- Nie, nic- mruknęła, bo już była gotowa odejść.
- Czekaj!- zatrzymałem ją.
- Co?- zapytała niechętnie, spoglądając ukradkiem na swoje jakże barwne paznokcie.
- Spieszysz się gdzieś?
- A niby, gdzie?
- No nie wiem...- podrapałem się po karku- Bo może... Dałabyś się wyciągnąc na spacer?
- Nie mam nastroju, wyobraź sobie- próbowała mnie spławić, ale ja nie mogłem tak łatwo odpuścić.
- No to tym bardziej!- nalegałem- Liam jestem, Liam Payne- podałem jej dłoń.
Rozejrzała się po lotnisku, jakby poszukując pomocy, po czym zrezygnowana westchnęła i chwyciła moją rękę, potrząsając nią.
- Zoe, Zoe Shadow.
_____________________________________________________
Hej, cukiereczki! (nie ma to jak kraść tekst Werci!!! Ale co poradzę? True story- jestem kradziejem)
Proponuję zacząć od pytania: CZY POZNAJECIE TĘ BOHATERKĘ? WIECIE, KIM ONA JEST?
Odpowiadajcie w komentarzach!!! Chcę wiedzieć, czy mam pamiętliwych i spostrzegawczych czytleników.
Rozdział dedykuję JOSSIE, która niewątpliwie jest jego współtwórcą.
Ogółem pragnę was poinformować, iż wiele z tych pomysłów wywodzi się właśnie od niej, a ja tylko staram się je jako-tako opisać... Choć nieczęsto wychodzi.
Powiem Wam, że ostatnio coraz bardziej uświadamiam sobie, że kocham blogować. Kocham pisać opiowiadania tak, jak Harry kocha Rose!!!
A i jeszcze jedno pytanie do Was: PODOBAŁ WAM SIĘ ZWIĄZEK HAZZY Z TAYLOR SWIFT?
A i jeszcze jedno: Albowiem nie miałam pod poprzednim rozdziałem tych 12 komentarzy (chyba), ale dodałam rozdział :)
Kocham was!!!
(taka mała fotka specjalnie dla JOSSIE)
Kocia3ek

niedziela, 6 stycznia 2013

Rozdział 63

Wyświetlił się nieznany numer, a chłopak nadusił zieloną słuchawkę w celu odebrania połączenia i przysunął telefon do ucha.
- Aha... Dzień dobry- przywitał się ze swym rozmówcą- Naprawdę? To wspaniale! Dziękujemy... Tak, tak... Będziemy najszybciej, jak się da. Tak, tak, tak... Oczywiście... Do widzenia!
I tyle zrozumieliśmy z jego zacnej konwersacji z jakimś człowiekiem.
- Co jest?- zapytał Lou, machając Niallowi ręką przed twarzą, bo blondasek otworzył oczy i usta ze zdziwienia i, z taką właśnie miną, zamarł bez słowa.
- Liam- wyszeptał Irlandczyk i poleciał po coś na górę.
- Ej! Niall!- wrzeszczeliśmy za nim- Co "Liam"? Co się dzieje?
Popatrzyliśmy na siebie zdezorientowani, ale po chwili wrócił z bluzą w ręce i rzucił Louisowi kluczyki do samochodu.
- Jedziemy na komisariat- oznajmił, ale nic więcej nie powiedział, tylko wyszedł z domu.
Spoglądaliśmy tępo w stronę drzwi, lecz wkrótce zorientowaliśmy się, co do nas powiedział i pędem puściliśmy się w stronę vana. Zapakowaliśmy się do niego i przez pierwsze 5 minut siedzieliśmy bez słowa.
- Niall, wytłumaczysz nam, co się dzieje?- przerwałam ciszę- Kto dzwonił?
- Tak, tak... Już... Dzwoniła policja- wyjaśnił- Mają... Louis! Skręć tutaj!
- Przecież znam Londyn!- zbulwersował się Tomlinson- Jedziemy objazdami, bo będą korki.
- Dobra, nie drzyj dzióba, tylko patrz na drogę!- skarcił go, siedzący za mną, Zayn- A ty, Niall, gadaj!
- A na czym to ja... A! OK, już wiem. Więc... Lou! Zatrzymaj się tu! Mają lody!
- NIALL!- krzyknęliśmy równocześnie, a ten z miną zbitego psa zaczął wreszcie mówić.
- Jezu! No dzwonili ludzie z policji i znaleźli dowody na niewinność Liama. Teraz mamy jechać i go stamtąd zabrać. Namierzyli tamtych ludzi, co to zrobili i uniewinnili Daddy'iego. Więc będziemy go już mieli w domu!
- Żartujesz?- zdziwił się Louis, robiąc niezidentyfikowane wymachy rękami.
- LOU!!! Ty masz prowadzić!!!- ryknął Malik.
Umilkliśmy na niedługą chwilę.
- Snow is falling all around me!
- Children playing!
- Having fun!
- It's the season, love and understanding!
- MERRY CHRISTMAS EVERYONE!
Z kim ja żyję?! Tak... Bo przecież śpiewanie kolęd w sierpniu to całkiem normalna sprawa! O co ci chodzi, Rose? To nie jest nic nadzwyczajnego. Każdy człowiek tak robi, nie?
- Wy jesteście porąbani, wiecie?- zapytałam, gdy Lou zatrzymał samochód.
Nie uzyskałam jednak odpowiedzi na moje pytanie, gdyż wszyscy opuściliśmy vana i niemalże z prędkością światła znaleźliśmy się w ciemnym hallu komisariatu policji. Na jednym z krzeseł siedział chłopak w czerwonej koszuli w kratę i spranych jeansach. Od razu rozpoznałam w nim Liama i szybko do niego podbiegłam i przytuliłam go mocno. W jego smutnych oczach automatycznie pojawiły się radosne iskierki.
- Aleś się człowieku wpakował- szepnęłam mu do ucha.
- Przepraszam- mruknął.
Nie dane mi było nacieszyć się jego obecnością na długo, bo zaraz przylecieli chłopcy i rzucili się na Payne'a, powodując ciche pojękiwanie z jego strony.
- To jak, jedziemy do domu?- spytał pospiesznie Niall, schodząc z nogi Louisa (?).
- A nie trzeba czegoś podpisać, czy coś?- chciałam się upewnić, chociaż nigdy nie znałam się na policyjnych procedurach.
- Nie, już wszystko jest załatwione- wciął się jakiś policjant, którego dostrzegłam dopiero teraz.
- No to na co jeszcze czekamy?- wrzasnął Lou na cały budynek, z wielkim bananem na twarzy.
I ruszyliśmy do domu. Ja już nie mogłam się doczekać, aż wszystkiego się dowiem. Już w samochodzie rozpoczęła się żywa dyskusja na temat więziennego jedzenia, którą rozpoczął nie kto inny jak sam Niall Horan.
Zatrzymaliśmy się po drodze pod budką, ponieważ Nialler był gotowy wyskoczyć z samochodu wprost na ruchliwą ulicę, byleby tylko zjeść gałkę lodów pistacjowych. Tzn. w ostateczności wziął 5 gałek, ale kto by mu liczył? "Niech je, bo nie urośnie", jak to mawia moja babcia.
W domu byliśmy dopiero pół godziny później, gdzie dostaliśmy sporawą reprymendę od mamy, ponieważ zostawiliśmy ją samą, nie informując jej o tym.
- Przepraszamy, mamusiu- wydukał Niall i przytulił się do kobiety- Szkoda, że już jutro wyjeżdżasz.
Spojrzałam na niego pytająco.
- Nie mówiłem wam?- spytał.
- Dziś nie jesteś specjalnie rozmowny- wtrącił się Zayn- Chyba, że w grę wchodzi jedzenie.
- Wyleciało mi z głowy- usprawiedliwiał się- Dzwonił do mnie wujek z Irlandii i, gdy dowiedział się, że mama ma zanik pamięci, zaoferował, że może u nich zamieszkać. Będzie wtedy bliżej domu i może szybciej sobie wszystko przypomni. No i... jutro ma samolot.
Kiwnęłam głową ze zrozumieniem i popatatajałam do kuchni, aby zrobić Liamowi coś do jedzenia, ponieważ wychodziłam z założenia, iż (mimo, że zapewniał nas o zjadalności posiłków więziennych) niespecjalnie odżywiał swój organizm i z pewnością jest strasznie głodny. 
Gdy nakładałam ciasto naleśnikowe na patelnię, poczułam czyiś dotyk na biodrach i lekko odwróciłam się w tamtą stronę. Ujrzałam Harry'ego i posłałam mu ciepły uśmiech.
- Cześć, piękna- pocałował mnie delikatnie w usta.
Usłyszeliśmy chrząknięcie dobiegające spod drzwi do kuchni i gwałtownie się od siebie oddaliliśmy.
- Co to... było?- spytał zrezygnowany Liam, uśmiechając się niechętnie.
Spojrzałam dyskretnie w stronę mojego chłopaka, który, cały czerwony na twarzy, wpatrywał się w czubki swoich bucików.
- Harry chodzi z Rose!!! Harry chodzi z Rose!!! A to jest chyba Rorry!!!- podśpiewywał Louis na cały regulator i tańcząc dziwny taniec, wparował do kuchni.
Strzeliłam facepalma Znalazł sobie rewelacyjny moment. Trochę bałam się reakcji Payne'a na nasz związek, ale w głębi duszy przeczuwałam, że nie będzie mu to specjalnie przeszkadzało. 
- Wymyśliłem wam już wspólne imię... Z nazwiskiem może pójść gorzej, ale nie martwcie się...
- Lou!- uciszył go Hazz.
- Gratuluję wyczucia czasu- syknęłam tak cicho, aby tylko Tommo usłyszał. Najwyraźniej zrozumiał moje intencję, bo poleciał na górę z okrzykiem: "Wołałeś mnie, Niall? Oczywiście, że pomogę ci pakować twoją mamę! Jeszcze pytasz!".
Podziękowałam mu w duchu i walnęłam naleśnika wprost na talerz Liama, który od razu rzucił się na jedzenie. Przypatrywaliśmy się mu dokładnie, śledząc każdy jego ruch, jakby zaraz miał wyjąć karabin zza pleców i nas pozabijać (czego oczywiście nigdy by nie zrobił- to była tylko metafora).
- Od jak dawna?- zapytał chłopak, odkładając widelec gdzieś na bok.
- Tak oficjalnie, to od wczoraj- wyjaśniliśmy równocześnie.
Kiwnął głową.
- Przepraszam, że was wkopałem w to bagno- wydukał skruszony, wskazując na bandaż na głowie Hazzy.
- Nie ma sprawy...- odparłam.
- I za moje zachowanie.
- Nie ma sprawy...- powtórzyłam
- Jak to nie ma strawy?- do kuchni przybiegł zaniepokojony Niall- Co ja teraz mam jeść?
Wybuchnęliśmy niepohamowanym śmiechem, ale gdy już się ogarnęliśmy poprawiliśmy blondyna, który niemalże umierał nam na środku pomieszczenia.
- "Sprawy", Niall. S-P-R-A-W-Y- wyjaśnił Harry, na co Irlandczyk zaprzestał wykonywania swych modłów do lodówki- Nie "strawy". Czujesz różnicę?
- Czyli jest jedzenie?- rozpromienił się.
Przytaknęliśmy.
- Niall!!! Chodź tu! Nie mam ochoty sam pakować bielizny twojej rodzicielki!- rozległ się po całym domu jakże donośny głos Louisa.
Farbowany wzruszył ramionami, zabrał jakiegoś batonika z szafki i cały w skowronkach poleciał na górę, a jego mina prezentowała się niemalże tak, jakby wygrał 1000000 dolarów na loterii.
***
Reszta dna zleciała nam na pakowaniu mamy (nie do wiary, ile ona ma tych ubrań), oglądaniu głupawych filmików o zwierzętach na YT oraz na "zajadaniu" chipsów i innych niesamowicie kalorycznych przekąsek. Poszłam spać dość wcześnie, przed 22:00, ale byłam wykończona, ponieważ (wierzcie lub nie) półtoragodzinna bitwa na żarcie i dwukrotnie dłuższe sprzątanie po niej daje się we znaki. Ale może to dobrze, bo w domu panował już taki syf, że jeszcze chwila, a sami byśmy się zgubili.
_______________________________________
Hej!
Dziś taki sobie jest ten rozdział. Nie jestem z niego dumna, ale cóż poradzisz... Każdy miewa wzloty i upadki (chociaż ja ostatnio coś na tych upadkach ciągnę).
Dedykacja i ogromne podziękowania składam na ręce Jossie, bez której ten blog by nie istniał!!! Kocham Cię!!!
I kocham też was!!! Jesteście cudni! MUAH!!!
12 komentarzy=nowy rozdział :)
Kocia3ek