Close the door, throw the key...

czwartek, 27 grudnia 2012

Rozdział 61

Staliśmy na środku podjazdu i jak ucywilizowani ludzie przytulaliśmy się i wrzeszczeliśmy na siebie na wzajem z różnych, nawet najdziwniejszych powodów.
- Przepraszam, ale czy dostanę pieniądze?- spytał nieśmiało taksówkarz, odciągając nas na chwilę od siebie.
- Tak, tak- potaknęłam i spojrzałam wymownie na Zayna, który dość szybko zrozumiał, o co mi chodzi i zniknął za drzwiami domu. Po chwili jednak wrócił i podał mężczyźnie zwitek banknotów, a ten tylko podziękował za spory napiwek i odjechał z piskiem opon.
- Dobra... A teraz możemy przejść do rzeczy: Gdzie wyście się podziewali?!- Louis powtórzył swoje pytanie i bardzo starannie zaczął badać nas wzrokiem od stóp do głów.
- Będziesz się tak wydzierał na środku podwórka, niwelując spokój sąsiadów?- zapytałam- Chodźcie lepiej do domu, bo musimy trochę ochłonąć.
Weszliśmy do środka, a ja od razu skierowałam się w stronę mojego pokoju. Jedyne, czego teraz chciałam, to długi, zimny prysznic, żeby zmyć z siebie tą całą krew i inne ślady naszej przygody. Tak też zrobiłam, uprzednio informując o tym moich towarzyszy. Obiecaliśmy im z Hazzą, że wszystko im opowiemy, ale najpierw musimy się ogarnąć.
Puściłam spory strumień wody wprost na moje ciało. Wszystko zaczęło mnie okropnie piec, ale jakoś wytrzymałam. Wtarłam w siebie balsam poziomkowy, spłukałam porządnie i wyszłam spod prysznica wprost na mięciutki, biały ręcznik. Wysuszyłam się, rozczesałam mokre jeszcze włosy, związałam je w byle jakiego warkocza i ubrałam się w wybrane wcześniej przez siebie ciuchy.
Powoli zeszłam na dół, gdzie przy kuchennym stole zastałam już Zayna, Louisa i Harry'ego, którzy prowadzili zawziętą dyskusję na jakiś temat.
Podeszłam do nich cicho, ale gdy już mnie zobaczyli, posłałam im ciepły uśmiech i nalałam sobie soku pomarańczowego do szklanki.
- Jesteście głodni, prawda?- zaczął troskliwie Zayn i zabrał się za przygotowywanie kanapek.
- Doktorze Malik, trzeba opatrzyć rany naszych pacjentów- rzucił Louis i poleciał po apteczkę.
Po minucie wrócił zaopatrzony w czerwoną skrzynkę, postawił ją na stole i kazał nam siadać wygodnie na krzesłach. On zajął się Harrym, a Zayn'owi przypadł zaszczyt naklejania mi plasterków.
- Dobra, a teraz opowiadać- zarządził mulat, oblewając moją twarz sporą dawką wody utlenionej, na co syknęłam z bólu.
Tym sposobem, zabraliśmy się z Hazzą za całkiem szczegółowe streszczanie chłopcom wydarzenia, które miało miejsce jakiś czas temu i w pocie czoła musieliśmy wyjaśniać im, co dokładnie czuliśmy i myśleliśmy.
- Jesteście okropnie nieodpowiedzialni!- nawrzeszczał na nas Louis, gdy tylko skończyliśmy.
- Daj spokój, mamo- uciszał go Loczek.
- Właśnie, przecież najważniejsze, że nic im nie jest, prawda?- poparł go Zayn.
- NIC?! Człowieku, czy ty to widzisz? Siniaki na całym ciele, zadrapania, WSZĘDZIE krew!!! To jest według ciebie "nic"? Gorzej niż na wojnie!- bulwersował się Tommo, żywo gestykulując, przez co prawie włożył Harry'emu wacik do oka. Szybko jednak poprawił się i z wielkim zaangażowaniem zaczął przemywać mu łuk brwiowy, wystawiając przy tym język jak kilkuletnie dziecko, próbujące ułożyć jakąś niesamowicie skomplikowaną budowlę z klocków.
 - Już nie przesadzaj- mruknęłam ledwo dosłyszalnie.
 - Ja przesadzam?! Ja, Louis William Tomlinson, przesadzam? Na święte Marchewki! Ja NIGDY nie przesadzam, rozumiecie?!- wrzeszczał, machając rękami jak opętany- Trzeba jechać z tym na policję, rozumiecie?! Zgłosić to! Tą całą aferę! To jest nienormalne, wiecie?! Rozumiecie?! Pojedziemy za 5 minut, jasne? Daję wam 5 minut i widzimy się w samochodzie! Albo nie! Pojedziemy już teraz! SZYBKO! Do auta!!! Raz, raz, raz- poganiał nas, a my tylko siedzieliśmy i chichotaliśmy pod nosem- I z czego rżycie?! Ubierać płaszcze, szaliczki, czy co tam chcecie i LET'S GO!
- Louis...- przerwałam mu.
- Gdzie?- zapytał chłopak i zaczął zdezorientowany rozglądać się po pomieszczeniu w poszukiwaniu swego mienia.
- Spokojnie- Zayn chwycił go za ramiona i lekko nim potrząsnął- Nie słyszałeś, co obiecali tamtej lasce od kapsli?
Tomlinson zmrużył oczy i pokiwał niechętnie głową, po czym powrócił do poprzedniej czynności, czyli chowania przecudnej urody loczków Hazzy pod grubą warstwą bandaża opatrunkowego, na co właściciel tejże fryzury krzywił się niemiłosiernie i był już bliski płaczu.
- A gdzie jest Niall? I mama?- spytałam w końcu.
- Niall zabrał ją do szpitala na ostatnie badania kontrolne. Przed chwilą dzwoniłem do niego, że wróciliście. Szukaliśmy was chyba wszędzie- wyjaśnił Malik, odszedł parę kroków ode mnie i cmoknął kilkakrotnie, ilustrując mnie wzrokiem- Gotowe! Przepięknie wyglądasz, wiesz?
Zaśmiałam się cicho i zeszłam z krzesła, porywając jedną z kanapek i pochłaniając ją w błyskawicznym tempie.
- U Liama bez zmian?- zainteresował się Harold.
- Byliśmy u niego wczoraj- odparł Louis, nalewając mi kolejną porcję witaminek, gdyż tamta jest już w moim żołądku i przechodzi proces trawienia- Strasznie się o was martwi! Nie mieliśmy się jak z nim skontaktować teraz, bo wiesz... więzienne procedury i te sprawy.
- Kurczę!!! Ale nadal nie rozumiem, o co chodzi z tymi nieszczęsnymi lekami- wtrącił Zayn.
- My też nie- pokręcił głową Harry, po czym wstał i nagle go olśniło- Rose... Oni mówili coś o tacie Liama, prawda? A Cornelia jest jego żoną... Na pewno coś wie! Ty znasz jej numer telefonu, prawda? Musimy to rozwiązać, bo inaczej może się to źle skończyć!
Westchnęłam i niechętnie przystałam na tę właśnie propozycję. Nie miałam ochoty z nią rozmawiać. Tak, wiem... Wychowywała mnie przez 18 lat, karmiła, traktowała jak własną córkę, a ja jeszcze mam do niej pretensje! Niewdzięcznica ze mnie, ale co ja poradzę?
- Pożycz telefon- wskazałam na Lou, a już po chwili jego czarny IPhone znalazł się w mojej dłoni.
Wykręciłam dobrze znany mi numer mojej "mamy", który pozostawał bez zmian przez ostatnie kilkanaście lat. Starałam się oddychać w miarę normalnie, ale coś ściskało mnie w gardle.
Po trzech sygnałach odebrała, a ja włączyłam na głośnomówiący.
- Halo?- usłyszałam jej zachrypnięty głos.
- Eeee... Cześć... Mamo?- zawahałam się- Tu Renesme.
Chłopcy zamarli i zaczęli w skupieniu wsłuchiwać się naszą rozmowę.
- Rose? To ty? Nawet nie wiesz jak cieszę się, że dzwonisz... Bardzo cię przepra...
- Mamo... Nie teraz. Już wszystko zrozumiałam. Mam do ciebie ważną sprawę... Może trochę głupio to zabrzmi, ale... Czy... No... Czy Richard jest zdrowy?
Tak, to na serio musiało zabrzmieć dosyć ciekawie.
- Eee... Wiem, że go nie lubisz, ale żeby od razu...
- Nie o to mi teraz chodzi... Pytam całkiem poważnie- wcięłam się jej w słowo.
Odpowiedziała mi tylko cisza i stopniowe oddechy Cornelii, po czym wywnioskowałam, iż z moim ojczymem nie do końca jest w porządku. Coś na pewno się dzieje, a ja za wszelką cenę dowiem się, co.
- Richard ma problemy z nerkami- odparła.
- Ale... Jak on się czuje?
- Jest coraz lepiej, Liam załatwił dla niego jakieś leki. Podobno sporo go kosztowały, ale trzymają ojca przy życiu- wytłumaczyła.
- Nawet nie wie pani, jak sporo- mruknął Tomlinson pod nosem, ale najwyraźniej na tyle głośno, by kobieta go usłyszała.
- Słucham? O co chodzi?- zdziwiła się.
Wdech, wydech, wdech, wydech. Długa chwila milczenia. Trzeba jej powiedzieć, ale ja nie mam pojęcia, jak ona na to zareaguje. W końcu zdecydowałam, że wyjaśnię jej całą zaistniałą sytuację i opowiem jej o tym, gdzie teraz znajduje się jej pasierb.
- Boże!- tak mniej więcej wyglądało przyjęcie tej wiadomości przez "mamę"- Co z nim teraz?
- Nie wiem. Będę robiła wszystko, co w mojej mocy, żeby z tego wyszedł- obiecałam i po pożegnaniu się z Cornelią, nacisnęłam czerwoną słuchawkę, oddając telefon komórkowy jego właścicielowi.

<KOMISARIAT POLICJI>
*Jakiś czas wcześniej*
Muskularny mężczyzna w mundurze wszedł do sali i usiadł na krześle na przeciwko brązowowłosego nastolatka. Ten drugi miał na sobie za dużą koszulę, umazaną gdzieniegdzie różnokolorową farbą, która miejscami wyglądała jak krew. Jego, dotychczas, starannie ułożone włosy, sterczały teraz każdy w inną stronę, tworząc na głowie chłopaka bardzo oryginalną szopę. Badał pomieszczenie smutnymi, zmęczonymi i pozbawionymi blasku oczami.
- Co teraz powiesz?- zapytał facet, uważnie śledząc każdy ruch więźnia.
- Nic- wykonał gest przypominający nieco wzruszenie ramionami, ale kajdanki skutecznie mu to uniemożliwiły. Skrzywił się tylko i odwrócił wzrok, by nie patrzeć w oczy policjanta.
- Nie chcesz, żeby cię uwolniono?- spytał.
- Chcę- odparł- Ale przecież czegokolwiek bym nie powiedział i tak, dla was, będę oszustem i zabójcą.
- Przyznajesz się?- dociekał mężczyzna.
- Nie, nie przyznam się do czegoś, czego nie zrobiłem- mruknął ze stoickim spokojem.
- Ale powiedziałeś...
- Wiem, co powiedziałem- przerwał mu.
- Masz coś na swoją obronę?- widać było, że facet uwielbia swoją robotę i usiłował jak najbardziej wykończyć chłopaka burzą pytań.
- A co mogę mieć? Zeznaję już piąty raz. Nie wiem, czy zdaje pan sobie sprawę, ale na każdym z tych zeznań mówiłem prawdę, więc po co mam ją powtarzać po raz kolejny?- wkurzył się nastolatek.
Cała ta sprawa wydawała mu się mocno nie fair. Przecież on w życiu nic nikomu by nie zrobił. On o tym wiedział, jego przyjaciele o tym wiedzieli... Ale to niestety nie wystarczyło, by przekonać ludzi z sądu i tych innych jednostek, które zrobią wszystko, żeby tylko trochę zarobić. Nie, im już dawno przestało zależeć na sprawiedliwości.  Teraz przecież liczą się tylko pieniądze. Tym gościom, którzy wrobili go w to całe bagno, też chodziło tylko i wyłącznie o trochę kaski. A on chciał tylko ratować ojca! Nic więcej!
- Dobra! Rupert, Ben, zabierzcie chłopaka z powrotem do aresztu!- zarządził mężczyzna.
Potężnie zbudowani policjanci chwycili nastolatka za oba ramiona i powoli prowadzili go ku jego celi.
Jeden z nich bardzo nie lubił takich sytuacji. On wierzył w niewinność chłopaka i starał się mu pomóc. Już rozpoczął śledztwo dotyczące całej sprawy i już prawie wpadli na trop...

<OCZAMI RENESME>
No to, co? Wiemy już wszystko, tak? To by się niby zgadzało, ale dlaczego Liam był taki głupi?!
Drzwi wejściowe się otworzyły i stanął w nich Niall w towarzystwie naszej mamy. Rzucił się na mnie niemal tak, jak rzuca się na ostatnią paczkę żelków w sklepie.
- Gdzie wy byliście?- skierował do Hazzy, nie odrywając się ode mnie.
Objęłam go lekko, a czując jego zapach, który bardzo dokładnie przesiąknął już jego błękitną bluzę, poczułam się bezpieczniejsza. Starszy brat wreszcie blisko.
- Ja przepraszam was strasznie, ale idę się zdrzemnąć- powiadomiła nas mama.
Może niespecjalnie się przejęła tym, że wróciliśmy, lecz nie mam jej tego za złe, ponieważ wiem, przez co teraz przechodzi. A te wszystkie badania na pewno są wykańczające.
- Lekarz kazał jej dużo wypoczywać- uściślił Niall- Ale wy też się teraz musicie kurować, a my będziemy się wami opiekować, tak chłopaki?
Zayn i Louis przytaknęli i usadzili nas wygodnie na krzesłach w kuchni. Postawili przed nami tackę ciastek i kazali nam jeść, bo "mizernie wyglądamy". Ja myślę, że to nie przez brak wartości odżywczych, ale bardziej przez liczne ubytki w piękności naszył boskich ciał (:D), lecz mimo to skusiłam się na jedno... Może dwa... Dobra dziewięć!!!
- Opowiadajcie, kto was tak urządził- poprosił Nialler, wskazując na jednego z siniaków na mojej twarzy.
I po raz kolejny w dniu dzisiejszym musieliśmy streszczać nasze perypetie, ale tym razem pomogli nam w tym niezwykle rozgadani Panowie Tomlinson i Malik.
- Ja już idę spać, żegnam panów- oznajmiłam w końcu i skierowałam się w stronę mojego pokoju. Tam wzięłam drugi już w dniu dzisiejszym prysznic, pozmieniałam wszystkie opatrunki, przebrałam się w piżamę i wygodnie ułożyłam się w moim łóżku. Mama pewnie poszła spać do Liama.
Drzwi do mojego pokoju się otworzyły i stanął w nich....
_______________________________________________________________
KA BUM!!! Rozdział 61!!!
Wiecie, że dopiero teraz zorientowałam się, że przeszliśmy przez próg 60 rozdziałów, 20000 komentarzy i jesteśmy już razem od ponad pół roku?!
Rozdział zawdzięczam mojej kuzyneczce, na ręce której składam ogromne podziękowania i pozdrawiam ją serdecznie! Kocham cię, młoda!
I wgl. kocham was wszystkich i pamiętajcie o tym!!!
 Kocia3ek

wtorek, 25 grudnia 2012

Rozdział 60

EUREKA!!! Jesteśmy na dachu! Udało nam się!!! Właściwie nie wiem, w jaki sposób, ale Harry naprawdę zawziął się niezmiernie i... BUM!
- Co teraz?- zapytałam niespokojnie zerkając w dół. Dobre 4 metry.
- Musimy znaleźć Gordona- odpowiedział i zaczął rozglądać się za zgubą.
Kilkakrotnie obeszłam całą powierzchnię dookoła, zastanawiając się, w jaki sposób możemy zejść, aby nie odnieść obrażeń większych, niż mamy w tym momencie, co (jak tak teraz myślę) nie zrobiło by wielkiej różnicy w stanie naszego zdrowia.
- Nie ma Gordona!!!- wrzasnął Harry, przelatując obok mnie tak, że prawie spadłam na dół- A był przecież taki młody! Miał przed sobą tyle życia! To coś okrutnego! Jesteś mordercą! Powinnaś iść do więzienia!
Potaknęłam tylko i zaśmiałam się cicho, po czym wróciłam do mojej poprzedniej czynności, całkowicie ignorując Lokowatego, który klęczał teraz na środku z twarzą schowaną w dłoniach.
Skakanie nie wchodziło w grę, ponieważ prędzej byśmy się zabili, niż dotarli do domu.
Latać nie potrafimy, chyba, że zechcielibyśmy wczuć się w rolę Ikara z mitologii.
Teleportacja raczej też nie jest możliwa, zważając na brak zdolności magicznych (przykra prawda- jesteśmy mugolami).
Helikopterem także się nie przetransportujemy z dwóch bardzo prostych powodów: nie mamy licencji pilota, nie mamy helikoptera.
Myśl, Rose, myśl...  Ale nie o tęczowych jednorożcach! Nie tak się umawiałyśmy! Tak, nie ma to jak gadać ze sobą... Można naprawdę pogratulować mi inteligencji!
Rozpoczęłam kolejne okrążenie, ale nadal nie miałam żadnego pomysłu. Nie wiedziałam, która jest godzina, lecz obstawiałam, iż ci niewyżyci ludzie już nas dzisiaj nie będą chcieli odwiedzać. Dla nas to oczywiście dobrze, ale mimo wszystko czas nas goni. Musimy jak najszybciej znaleźć się daleko od tego miejsca.
- Harry!- zawołałam chłopaka, na co leko uniósł głowę- Może byś się ruszył łaskawie i pomógł mi myśleć!
- Jak mam myśleć, kiedy mój najlepszy przyjaciel leży teraz nie wiadomo gdzie i cierpi, bo KTOŚ go wyrzucił?- histeryzował.
Wzięłam głęboki oddech, żeby przypadkiem nie eksplodować. Zachowywał się jak wyrośnięty przedszkolak!
- Słuchaj mnie uważnie- klęknęłam na przeciwko niego- Tak się składa, żę twój najlepszy przyjaciel jest teraz w domu, w Londynie i mogę się założyć, że odchodzi od zmysłów! Więc może podniósłbyś cztery litery, bo wtedy z pewnością szybciej się z tym uwiniemy.
Popatrzył na mnie jak na kosmitę i uśmiechnął się, co z czasem przerodziło się w MEGA głupawkę.
- Co ci się dzieje, człowieku?- zapytałam zdezorientowana.
- N...Nic- wydukał przez łzy (ze śmiechu)- Masz rację.
W końcu się uspokoił, wstał, podszedł do krawędzi i popatrzył na dół.
- A nie możemy po prostu skoczyć?- spytał.
- A chcesz żebyśmy się zabili?- odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
- Rose, tutaj są przecież tylko 4 metry!
- Widzę- przerwałam mu.
- No to, co my tutaj jeszcze robimy?
Nie odpowiedziałam nic, a on widząc to, położył mi dłonie na ramionach i uniósł mój podbródek tak, że patrzyłam prosto w jego oczy.
- Jesteś silna- powiedział- Z kamienną twarzą zniosłaś nawet najgorsze rzeczy, jakie cię spotykały. Nawet nie wiesz, ile dałbym za to,  żeby być tak twardym jak ty. Nie jestem. Ale ty sprawiasz, że mam ochotę ryzykować. ZAWSZE i WSZĘDZIE. Tym razem też nam się uda, wiesz? Więc nie histeryzuj i weź się w garść. Bo ten skok jest niczym w porównaniu do tego wszystkiego, co już przeszłaś.
Tymi słowami, w jakiś tam sposób, postawił mnie na duchu. Czyli jednak nie podchodzi do sprawy AŻ tak nieodpowiedzialnie, co? Widocznie Harry Styles jest czasami potrzebny człowiekowi.
- Dziękuję- odparłam i pocałowałam go w policzek.
- Muszę chyba częściej takie mowy odwalać- zaśmiał się i zaczął dziwacznie ruszać brwiami.
- Nie widzę przeszkód- mruknęłam.
- Okay, to teraz trzeba sobie kulturalnie znaleźć miejsce, żeby mieć miękkie lądowanie- powiedział i zaczął krążyć jak orbita, badając dokłanie podłoże- Deski, żwir, żwir, żwir, żwir, deski, trawa, żwi... Rose, chodź tutaj! TRAWA!!!
Stanęłam obok niego i popatrzyłam przerażona na dół. Nie chciałam skakać. Zawsze bałam się skakać... Nawet jak miałam skoczyć z dywanu na podłogę, to palpitacji serca dostawałam. Nie wiem, skąd mi się to wzięło, ale NIENAWIDZĘ skakać!!!
Nie powiem nic Hazzie, bo mnie chyba wyśmieje. Trzeba przezwyciężać słabości!
Im szybciej, tym lepiej! Zamknęłam oczy, zaciśnęłam wargi i chwyciłam Harry'ego za rękę.
- No to, co?- zapytałam- Na "3'?
- 1...
- 2...
- 3...
I... Skoczyłam!!! YEAH! Like a BOSS! Ale chwilę... Czy ja żyję? Czy ja żyję? Otworzyłam oczy.
- ŻYJĘ!- krzyknęłam uradowana.
W sumie nie było tak źle, ale i tak NIGDY więcej bym tego nie powtórzyła. Nie ma mowy!
- Mówiłem?- spytał Hazza, podszedł do mnie i objął mnie ramieniem.
- Mówiłeś- przytaknęłam i wtuliłam się w niego- To, co? Teraz lecimy do jakiejś budki telefonicznej i dzwonimy do chłopaków?
- Nie lepiej im zrobić niespodziankę?- zaproponował.
- Może i lepiej, ale nie wiemy, gdzie jesteśmy, geniuszu- walnęłam go otwartą ręką w tył głowy (lekko, żeby nie było).
I ruszyliśmy w drogę. Na początku było dość dziwnie, bo w ogóle nie wiedzieliśmy, gdzie by tu iść, ale potem zaczęliśmy poznawać okolicę. Po półgodzinnym błądzeniu rozpoznaliśmy czarne, londyńskie taksówki i coś, co od zawsze najbardziej kojarzyło mi się z Londynem- czerwone budki telefoniczne.
- Witaj w domu- powiedział Harry i pocałował mnie delikatnie w policzek.
Podbiegliśmy do pierwszej lepszej taksówki. Kierowca otworzył szybę.
- Dzień dobry- przywitałam się- Mógłby nas pan podwieźć?
- Jasne, że mógłbym- odparł i skinął na wnętrze samochodu.
Wsiedliśmy i podaliśmy facecikowi adres, informując go uprzednio, iż nie mamy teraz przy sobie gotówki i zapłacimy mu dopiero na miejscu, gdy weźmiemy parę groszy z domu. Zgodził się dość szybko. Albo rozpoznał Harry'ego, albo po prostu nie miał, co robić w tej chwili. Nie był jednak specjalnie rozmowny, co akurat bardzo nam odpowiadało, ponieważ zupełnie nie mieliśmy ochoty na jakiekolwiek wyjaśnienia.
Po dwudziestu minutach zatrzymaliśmy się na podjeździe. Jak na rozkaz, z domu wybiegli Zayn i Louis i rzucili się na nas.
- Ałć- syknęliśmy równocześnie z Loczkiem i zaśmialiśmy się cicho.
- Gdzie wy byliście?!- rozpoczął lamentowanie Louis- Wyrwałem sobie połowę włosów z głowy!
______________________________________________________________________
Hej!
Nie ma to, jak "Harmonogram", nie?
Wczoraj urodziny Louisa. Kto świętował? Ajak tam u was święta? Co robicie w Sylwestra?
Rozdzialik jest dosyć kiepski, ale chciałam coś napisać, żeby wam dodać w święta, ponieważ nie ma mnie w domu :(
Myślę, że przekroczyliście już 20000 wejść, więc od razu dziękuję :D
Kocham was, życzę szczęśliwego Nowego Roku!
Kocia3ek

wtorek, 18 grudnia 2012

Rozdział 59

W końcu się od siebie oderwaliśmy i podeszliśmy do drzwi, ale żadne z nas wcześniej nie wpadło na to, że nie będziemy mieli jak ich otworzyć.
- I co teraz?- zapytałam stając obok jednej z drewnianych ścian.
Harry zrobił dość dziwaczną minę i zaczął zbliżać się w moim kierunku. Oparł prawą rękę o ścianę zaraz obok mojej twarzy i popatrzył na mnie tymi swoimi zielonymi ślepiami, które (jak tak teraz myślę) wyglądają niemalże jak kisiel jabłkowy. Tak, zjadłabym sobie pyszny kisiel jabłkowy. Z bitą śmietaną. Albo gofry... Mniam... Gofry z bitą śmietaną i... Boże, Rose! Wdech, wydech! Moje irracjonalne zachowanie w tej chwili było najprawdopodobniej spowodowane głodem. I pomyśleć, że Horan czuje się podobnie caaaały czas... Kurcze, biedaczek z niego, współczuję mu... Wróć na Ziemię, kotynieńku, nie odpływaj, nie odpływaj... Zostań na powierzchni jeszcze przez chwilę... I niestety... Stało się!!! Utonęłam w morzu jabłkowego kiślu.
- Słodka jesteś- mruknął i lekko pocałował mnie w usta, ściągając mnie tym samym z powrotem na naszą piękną planetę- Nawet, jeżeli wyglądasz jak zombie, to dla mnie i tak jest perfekcyjnie.
A potem sobie poszedł, uśmiechając się pod nosem. Stanął na środku stodoły, wykonał "minę myśliciela" i w skupieniu rozglądał się po pomieszczeniu w poszukiwaniu jakiegoś rozwiązania.
- Wiem! A gdyby tak się przekopać?- zaproponował, na co wybuchnęłam głośnym śmiechem, który od razu przerwałam przez dość mocny ból brzucha.
- Nie sądzę, żeby był to dobry pomysł- pokręciłam przecząco głową- Ja też o tym myślałam, ale... Nie...
- A nie możemy po prostu zadzwonić do chłopaków?- spytał.
- A nie wiesz przypadkiem, w jaki sposób mielibyśmy to zrobić?
Zmrużył oczy, a w końcu stwierdził, że "jest idiotą i niczego nie wymyśli"... No co?! Przecież to on powiedział, nie ja! Ja tak pomyślałam, ale... Pogrążam się, prawda?
- Masz wsuwkę we włosach?- przerwał moje jakże szlacheckie przemyślenia.
- Nie mam- odparłam bez zastanowienia- Ale czekaj!- zaczęłam grzebać po swoich kieszeniach (bardzo mądrze, przecież wszystko mi z nich zabrali)- Nie... Nadal nie mam.
- Coś czuję, że nie dysponujemy nadmiarem czasu w tym momencie- zażartował, klęknął przed słupem, do którego jeszcze chwilę temu byliśmy przywiązani i zaczął "macać" ziemię.
- Co ty robisz, przepraszam bardzo?
- Cicho!- przyłożył palec wskazujący do ust- Nie przeszkadzaj mistrzowi w pracy!
Przyglądałam mu się z zastanowieniem, ale nadal nie mogłam zgadnąć, czego on właściwie tam szuka. Jakieś zęby zgubił, czy coś? A może po prostu chce oczyścić teren ze śladów swego DNA, żeby nikt nie sklonował słynnego Pana Stylesa?
- MAM!- wrzasnął uradowany i uniósł do góry cyrkiel.
- Będziesz teraz, przepraszam bardzo, kółka rysował?- nie do końca zakumałam, jaki był cel jego działań.
Machnął na mnie ręką i podszedł z powrotem do drzwi, a ja posłusznie skierowałam się tam za nim, ponieważ bardzo ciekawiło mnie, jakiż to plan ma w zanadrzu.
Począł skrobać coś po drewnianej powierchni drzwi ostrą nóżką przyboru geometrycznego, a ja obserwowałam go z boku. Byłam prawie pewna, że to nie zadziała, ale pozwoliłam mu dokończyć dzieło życia, bo widać było, że się chłopczyk wczuł i spełniał artystycznie.
W końcu się trochę zmęczyłam i usiadłam gdzieś w rogu, wgapiając się bezczynnie w dziurę w suficie.
I tak minęło nam jakieś 15 minut. I dopiero po tych kilkunastu minutach wpadłam na epicki pomysł!
- Harry, chodź tu!- zawołałam, stając dokładnie pod tamtą dziurą.
Nie obyło się bez ociągania i oczywiście musiałam primadonnę 10 razy prosić, aby w końcu raczył zjawić się obok mnie.
- Widzisz?- wskazałam na tamto miejsce.
- Nom- wzruszył ramionami- Sufit... W ogóle ten kolor jest beznadziejny... Ja bym to przemalował na zielono, bo to tak uspakaja... A te zwierzęta tu musiały siedzieć w takim... Albo lepiej! Na różo...
- HAROLDZIE!!! Mówię do ciebie!!!- przerwałam mu, gdyż delikanie działał mi na nerwy.
- Nie "Harolduj" mi tutaj, dobrze?
- Dobrze! A teraz posłuchaj...
I opowiedziałam mu o tym wszystkim, co wymyśliłam, podczas gdy on bazgrał jakieś chińskie znaczki na drzwiach. A tak na marginesie, nie mam zielonego pojęcia, czemu miało to służyć... Ten zielony naprawdę taki optymistyczny kolor... UGH!!! Zaczynam znowu myśleć o głupotach! Będę musiała odwiedzić jakiegoś lekarza, zamkną mnie w psychiatryku, założą mi kaftan i...
- Genialny pomysł!- wrzasnął entuzjastycznie Loczek i zabrał się do pracy.
Zaśmiałam się cicho i ruszyłam mu na pomoc, bo sam nie skończyłby nawet przed Wielkanocą.
Albowiem mój plan był taki:
Ustawiamy stogi siana jeden na drugim aż do samej góry, żeby stworzyć coś w rodzaju schodów aż do tej dziury. Tym pięknym sposobem, gdy staniemy na szczycie, może uda nam się poszerzyć dziurę i wyjść na dach. A tam... Będziemy się martwić, co dalej.
Szło nam to wszystko dosyć opornie, ponieważ jakieś źdźbła wbijały nam się w dłonie, a przecież i tak byliśmy już wystarczająco pokaleczeni, jednak, co tu dużo mówić, determinacja wygrała.
***
W końcu się udało!!! Skończyliśmy! Łaziłam z góry na dół chyba z 1000 razy, ale czego się nie robi dla wolności?
Wdrapaliśmy się ostatecznie na samą górę i popatrzyliśmy jeszcze raz na tę jakże genialną dziurę, którą teraz należałoby troszeczkę rozszerzyć.
- A ty się nie przeciśniesz?- spytał Harry- Szczupła jesteś.
- Może i jestem, ale chyba nie AŻ tak!!! Przecież to ma średnicę jakichś 10 centymetrów.
Kiwnął głową i wyjął cyrkiel z kieszeni. Co ten facet ma z tym cyrklem, Boże Najświętszy?! WTF?
- Harry- zaczęłam powoli- Tym cyrklem niczego nie zdziałasz, jasne?
Pokręcił przecząco głową i w tym momencie wpadłam na kolejny epicki pomysł.
- A możesz mi go dać na momencik?- poprosiłam i po chwili metalowy sprzęcik wylądował w mojej dłoni.
Podziękowałam, wyszczerzyłam się do Hazzy i wyrzuciłam ten jego dziki cyrkiel przez dziurę. Ten spojrzał na mnie jak na przestępcę i wpadł w furię, dosłownie!
- Co.. Ty... Ej!!! Co to było?!- jąkał się.
- Przepraszam?- wydukałam.
- "Przepraszam"? Twoje "przepraszam" nie zwróci mi Gordona, wiesz?- wybuchnął i zaczął udawać płacz.
- Gordona?
- CYRKIEL TEŻ CZŁOWIEK!!!
- Dobra, spokojnie... Jak tylko wyjdziemy, dostaniemy Gordona i wszystko będzie dobrze...- uspokoiłam chłopaka, ale tak naprawdę jego jakże dojrzałe zachowanie graniczyło z przedszkolem.
- A co jeżeli on teraz umarł?
- To kupimy nowego- stwierdziłam.
- Nic nie zastąpi Gordona- lamentował.
- Nawet mały, słodziutki kotek?
Automatycznie się rozpromienił i zaczął skakać jak mała piłeczka, rytmicznie udarzając głową w drewniany sufit.
Idiots, idiots everywhere... Ale co poradzisz, jak kochasz takiego dzieciucha?!
W filmach zawsze jest tak, że wiesz... Kopniesz coś i to się rozlatuje i już możesz biegać wraz z różnymi kolorowymi zwierzaczkami po lesie, a tak to, co?! Przyjdzie, co do czego, a ty musisz godzinami myśleć, jak tu opuścić głupią stodołę?! No przepraszam bardzo, ale real nieznacznie różni się od telewizji i kina...
W końcu Hazza się ogarnął i zaczął myśleć, jakby tutaj rozwalić tą dziurę...
_______________________________________________
Cześć!!!
Czujecie już tą świąteczą atmosferkę???
Dodałam dzisiaj rozdział, ponieważ namówiła mnie do tego Kinga U. To jej w dniu dzisiejszym dedykuję rozdział i to jej bloga pragnę dziś polecić: http://littlethings-story.blogspot.com/
A tak w ogóle, to jak wam się podoba nowy przyjaciel Hazzy, co?
Przepraszam za ten rozdział, ale dostałam jakiejś głupawki normalnie i nie wyrabiam ze śmiechu w tym momencie, dlatego to się wcale kupy nie trzyma, ale wybaczycie mi prawda?!
Kocham was!!!
Nowy rozdział, jak będzie 11 komentarzy!!!
*Zrobiłam wam upust z okazji nadchodzących świąt <3
**Aha!!! No i dzięki niezmiernie za 19000 wejść!!! Jesteście boscy!!!
Kocia3ek

niedziela, 16 grudnia 2012

Rozdział 58

- Dobra, pomogę wam!- zgodziła się w końcu, po naprawdę długich przeprosinach Stylesa. Widać było, że wyraźnie działał jej na nerwy.
Tak naprawdę, porównałabym ją do Cookie. Tak samo chamska, bezczelna i dziwna. Co prawda znam ją tylko 20 minut, ale to i tak wystarczająco dużo, abym mogła stwierdzić te jakże rzucające się w oczy cechy.
- Dziękujemy- mruknęliśmy z Harrym. Może wydawało się to bardzo mało entuzjastyczną reakcją, ale naprawdę nie mieliśmy już na nic siły. Takie siedzenie w miejscu z przywiązanymi do słupka rękoma wykańcza bardziej niż roczna wędrówka na Saharze (chyba).
Dziewczyna  otworzyła swoją torbę i zaczęła w niej grzebać w poszukiwaniu czegoś. Wyjęła kolejno jakiś poszarpany podręcznik do matematyki, pomazany pisakami piórnik, zeszyt z oberwaną miejscami okładką...
Ale o co chodzi? Przecież rok szkolny się jeszcze nie zaczął, nie? Chyba, że...
- Ej, może to dziwnie zabrzmi, ale...- zaczepiłam ją, na co podniosła na chwilę wzrok i popatrzyła na mnie tymi czarnymi ślepiami- Który dzisiaj jest?
- 20 sierpnia- wzruszyła ramionami. Najwyraźniej nie zabrzmiało to AŻ tak dziwnie, jak myślałam.
Spojrzałam pytająco to na jej torbę, to na nią.
- Muszę nadrabiać materiał w wakacje. Tak już jest, jak się wagaruje i "pyskuje" do nauczycieli- odparła niewzruszona tym zupełnie, kreśląc w powietrzu cudzysłów.
Kiwnęłam głową ze zrozumieniem, ale jestem pewna, że tego nie zauważyła, ponieważ od razu zatonęła z powrotem w swoich klamotach i zaczęła wyciągać kolejne przedmioty z wnętrza torby.
W końcu wstała z nożem w ręce. I teraz nasunęły mi się na myśl dwa pytania:
1. Dlaczego to dziecko ma nóż w szkole?
2. Co ona nam chce teraz zrobić, przepraszam bardzo?
Szybko jednak poznałam odpowiedź na oba pytania.
- Podprowadziłam babką z kuchni w szkole- wyjaśniła- Mnie się już raczej nie przyda, bo chciałam tylko poluzować śruby w krześle dyrka, więc macie.
Włożyła mi narzędzie wprost to dłoni.
- Ale spróbujcie pisnąć jedno słówko glinom, a przysięgam, że coś wam zrobię. A możecie mi wierzyć, że w obronie mojej rodziny, jakakolwiek by ona nie była, jestem skłonna do wszystkiego!!!
- Dziękujemy ci strasznie- tym razem postanowiliśmy oboje przezwyciężyć swoją słabość i dość głośno krzyknęliśmy. Gdybym mogła, rzuciłabym się jej na szyję, ale zważając na sytuację, w jakiej teraz się znalazłam, nie było takiej możliwości.
- Ta, tylko mi się tu nie wzruszcie- rzekła, po czym mruknęła pod nosem- Dzień dobroci dla zwierząt i mopów...
Zachichotałam, ponieważ wiedziałam, że mówiąc "mop" miała na myśli Hazzę... Chyba, że ja też tak wyglądam, co jest bardzo prawdopodobne.
- Gdzie jest ta twoja córeczka, Jackson?!- wrzasnął ktoś z podwórka.
- O k***a!- przeklnęła dziewczyna- Dobra ja spadam, a wy sobie uciekajcie albo zostańcie, nie wiem, róbcie co chcecie, dzieciaczki, bylebyście nie wpadli i nie wydali NIKOMU mojego ojca, rozumiecie?!- syknęła i nie czekając na odpowiedź, wyszła ze stodoły.
Najprawdopodobniej ani jej tatuś, ani nikt inny nie zorientowali się o jej obecności u nas, bo po prostu puścili ich wolno, a sami weszli, aby "dotrzymać nam towarzystwa". Szybko upuściłam nóż i usiadłam na nim, aby go nie zauważyli. Na szczęście ułożył się na tyle dobrze, że nie ciął mnie w tyłek.
- Człowieku!- ryknął szef na wstępie- Mówiłem ci, żebyś zamknął te drzwi na kłódkę!
- Zamknąłem- usprawiedliwił się mężczyzna.
- Nie zamknąłeś, matole!- wrzasnął.
Tamten już przestał się wykłócać, ponieważ najwyraźniej stwierdził, że nie ma to najmniejszego sensu i po prostu podszedł do mnie i uderzył mnie w twarz. Zajebiści ludzie, naprawdę! Założę się, że matka byłaby z nich teraz dumna!
Jezu! Ale boli mnie nos!!! Straaaaaaaaaasznie!!! Czy ja umieram? Czy to światełko w tunelu?!
Zacisnęłam powieki i już przestałam patrzeć na to, co robią. Nie słuchałam też tego, co mówią, bo po jaką cholerę? Jak już sobie stąd pójdą, to uciekamy i po krzyku. Adios, frajerzy! Chyba... Mam taką nadzieję przynajmniej... A wiecie, co jest najlepsze? Że ani ja, ani Harry nie mamy zielonego pojęcia, gdzie się w tej chwili dokładnie znajdujemy!
Ktoś walnął mnie jeszcze kilka razy w brzuch i ramię (co tak naprawdę było niczym w porównaniu do tego, czego już wczoraj doświadczyłam), a potem wyszli zostawiając nas samych.
Zdecydowaliśmy, że przeczekamy jeszcze jakiś czas, bo naturalnie mogą się wrócić i wiecie... Wtedy byłby problemik.
***
Dobra! Jest moc!
Minęło ponad pół godziny (tak nam się przynajmniej wydaje, ale przynajmniej nie zapowiada się na to, by mieli znowu nas teraz odwiedzić). Wzięłam nóż i zaczęłam bardzo powoli przecinać sznury Hazzy, jak to ustaliliśmy, ponieważ swoich nie dałabym rady.
- AŁĆ!- syknął.
- Jezu! Przepraszam cię... Nie chciałam!- zaczęłam się tłumaczyć.
- Żartowałem- zaśmiał się cicho.
Ten to ma tupet! Żartować podczas, gdy jest się związanym i podczas, gdy twoja towarzyszka z wielkim skupieniem próbuje cię uwolnić. Czasem mam wrażenie, że pięcioletnie dzieci mogą pochwalić się większym poziomem inteligencji niż ten, tutaj obecny, lokowaty, dorosły człowiek. 
- Jest!- ucieszył się i szybko wstał i zaczął jak opętany skakać po całym pomieszczeniu, machając rękami, nogami i każdą inną możliwą częścią ciała. Jakby właśnie zapomniał o tym, że cały jest poobijany.
- Harry, nie chciałabym ci przerywać tej jakże podniosłej chwili, ale ja także tutaj jestem- przypomniałam.
On podszedł do mnie i szybko przeciął także moje liny. Spojrzałam na głębokie rany na moich nadgarstkach. Harry także je zauważył i skrzywił się na ich widok.
- Boli, prawda?- spytał. Może trochę głupie pytanie, ale w tamtej chwili najbardziej liczyło się dla mnie to, że się o mnie martwi.
- Tak nieznacznie- odparłam, ale po chwili się poprawiłam- Cholernie boli, ale trzeba być silnym, nie? Przynajmniej na razie.
On tylko do mnie podszedł i lekko mnie przytulił.
- Wreszcie- szepnął- Tęskniłem za tobą.
- Siedziałam obok ciebie, wiesz o tym?- upewniłam się.
- Wiem- uśmiechnął się- Ale to nie to samo- dodał- Kocham cię.
- Ja ciebie też.
______________________________________________________________
Cześć, kicie!
Słuchajcie mnie uważnie!
Rozdział jest krótki, ale chyba dość treściwy...
Jak myślicie, uda im się uciec?
I teraz sprawa wygląda w ten sposób:
Jeżeli chcecie mogę napisać kilka rozdziałów na przód i dodawać je mimo, iż nie będzie mnie wtedy w domu, za pomocą "Harmonogramu". Tylko, czy chcecie takie coś, czy zupełnie was to nie kręci i nie będziecie ich czytali???
A blog, który polecam w dniu dzisiejszym to: http://blue-eyedlove.blogspot.com/ Nie wiem, czy kiedyś już go nie polecałam, ale jest tak zajebisty, że po prostu... NO!!! Musicie na niego wpaść!!!
Dobra, to byłoby na tyle :)
Kocham was strasznie!!!

Kocia3ek

sobota, 15 grudnia 2012

Rozdział 57

Minęła już jedna noc. Strasznie suszy nas w gardle, ale mimo to staramy się jako tako trzymać. Nie możemy okazać ani grama słabości. Jeżeli mają to być dla nas ostanie chwile w naszym życiu, odejdziemy z honorem.
Usłyszeliśmy, że ktoś otwiera drzwi, ale ani ja, ani Harry nie odważyliśmy się spojrzeć w ich stronę.
Jeden z gości stanął przede mną i popatrzył na mnie dziwnie. Sprawdził, czy mamy odpowiednio zawiązane sznury, czy przypadkiem nie próbowaliśmy uciec i, czy nie zwolniliśmy węzłów. Tak, ale jakim sposobem? Owszem, próbowaliśmy się wydostać, ale nam się nie udało. Tylko ręce nas bardziej rozbolały, a ja to nawet mam nowego guza na czole, ponieważ uderzyłam się w tego słupa.
Pomruczał coś tam pod nosem, poprawił umorusany jakimś smarem podkoszulek i wyszedł. Przez otwarte drzwi słyszeliśmy niezwykle interesującą wymianę zdań:
- Jezu, gdzie ten idiota?!- rozległ się chłodny głos szefa.
- Nie wiem, miał być ponad godzinę temu...- zawahał się drugi.
- Żal mi gościa! Boże! Jak można być takim debilem?!
- Córeczkę musi z budy odebrać, pierdziel jeden!

 <NARRACJA TRZECIOOSOBOWA>
 Czarny samochód z przyciemnionymi szybami zatrzymał się przed stodołą. Łysy, muskularny mężczyzna po czterdziestce trzasnął drzwiami i nakazał dziewczynie siedzącej na tylnym siedzeniu zostać w środku.
-To nie potrwa długo- wyjaśnił- Za moment będę z powrotem.
Nastolatka pożegnała go naburmuszoną miną i wzrokiem mówiącym ,,Żal mi cię człowieku, ogarnij się i weź mnie do domu!"
Mężczyzna odszedł w kierunku grupki pięciu innych, podobmnie wyglądających osobników. Tam czekała go afera:
-Jest nasza prima balerina!- przywitał go ,,kierownik"- Znów z córeczką?! Mówiłem ci już, żebyś się jej pozbył! Wyślij to dziecko do matki, albo coś z nią zrób, a nie zajmuj się jej niańczeniem, bo mamy ważniejsze sprawy do roboty!
- Spokojnie, ona się nie dowie...- bronił się.
- W cuda wierzysz? Młoda nie ma już pięciu lat!- skarcił go inny.- Jak tak dalej pójdzie, wylądujemy za kratkami!
Facet kiwnął głową i przeprosił kolegów za całe zajście, zarzekając się, że już nigdy więcej nic podobnego nie będzie miało miejsca.
***
Nastolatka była znudzona czekaniem na ojca, Postanowiła więc, że rozejrzy się po okolicy. Od niechcenia chwyciła wyświechtaną, starą i lekko przybrudzoną torbę do ręki, przełożyła ją przez ramię i po cichu opuściła pojazd. Nie chciała, aby tata ją zobaczył- i ona, i on mieliby poważny problem, choć on nie był w tej chwili najważniejszy...Ogólnie, zawsze miała gdzieś tego człowieka, z wzajemnością zresztą...
Obeszła cały drewniany budynek dookoła, ale dopiero później usłyszała ciche szepty i pojękiwania w środku.
Przez niewielką szparę zauważyła drewnianą, poziomą belkę, do której przywiązana była blondynka i lokers, którego chyba kojarzyła z głupkowatych programów dla lalusiowatych dziewczynek. Zawsze należała do dość ciekawskich osób (zwłaszcza w sprawach, o których myślała, że jej nie dotyczą). Dlatego też w spokoju poczekała, aż jej ojciec wraz z kumplami oddali się trochę. Zastała jednak zamknięte na klucz drzwi.

<OCZAMI RENESME>
Głosy na zewnątrz ucichły i usłyszeliśmy, że zamykają za sobą drzwi. Szczerze mówiąc odetchnęliśmy z ulgą, ponieważ dawało mi to więcej czasu na przemyślenia związane z ucieczką. A może by tak wysłać sygnał satelitarny z zegarka Hazzy? Na pewno dotrze do Louisa, a wtedy oni tutaj przyjdą, wykopią dół i uciekniemy... A potem... Zwiążemy tych typków i przywalimy im kijem golfowym w głowę tak, żeby nic nie pamiętali... Ale najpierw będziemy ich szantażowali i...
- Biedna dziewczyna- moją burzę mózgów przerwał głos Harry'ego.
- Eee... Co?- spytałam tępo, bo jeszcze niespecjalnie kontaktowałam.
- No słyszałaś przecież... Jeden z nich ma córkę mniej- więcej w naszym wieku... Kurczę, ja bym nie wyrobił z takim milusim tatusiem!
- A... Tak, tak... Racja- mruknęłam- Zjadłabym zapiekankę, wiesz?
- Nom... Ja w sumie też- przytaknął- Ej! Nie odbiegaj od tematu! Bo wiesz...
Zamilkł, gdyż dotarły do nas dość podejrzane dźwięki z zewnątrz. Chyba upadła komuś torba, czy coś takiego. Usłyszałam jakiś zgrzyt i już po chwili stanęła przede mną... dziewczyna.
Była naprawdę bardzo ładna, ale troszkę dziwna, przede wszystkim rzucała się w oczy jej zrezygnowana i smutna mina. Miała piękne, kasztanowe włosy, spadające falami na ramiona, do najniższych na pewno nie należała, śniada skóra i duże, czarne oczy sprawiały, że wyglądała na jeszcze smutniejszą.
Ubrana była w czarne, masywne martensy i krótką spódniczkę oraz rażąco czerwoną koszulkę z rękawami spiętymi dużymi agrafkami. Całości dopełniał niezwykle oryginalny naszyjnik z kapsli po tanim piwie i duże pióro w jednym z uszu. Rozglądała się niepewnie po pomieszczeniu, próbując jakby zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi... Tak szczerze- także chciałabym wiedzieć.
- Kim jesteś?- zapytał Harry.
- Nie istotne- syknęła chłodnym głosem.
- Ale...
- Jakiś problem?- zapytała, na co Loczek zamilkł i rozpoczął próby wytarcia krwi z rany nad łukiem brwiowym o ramię.
Otworzyła szerzej oczy i patrząc na Hazzę z politowaniem, wyjęła jakąś chusteczkę z torby.
- Daj to, dziewczynko- kucnęła przed nim i zaczęła przykładać materiał do rozcięcia na skórze.

<OCZAMI HARRY'EGO>
Kurczę... Dziwna dziewczyna, naprawdę... Intryguje mnie jej zachowanie i wygląd. Ale... Może jest jakiś sposób, żeby... MAM!!! Jestem geniuszem, oklaski proszę!!!

<OCZAMI RENESME>
- Ej, słuchaj... Pomożesz nam?- spytał Harry.
Popatrzyła na niego tymi swoimi czarnymi oczami i czekała na jakiekolwiek wyjaśnienia.
- No... Bo... Chodzi o to, że jakby jesteśmy tutaj uwięzieni- dodał.
- A co mnie to interesuje?! Przecież to nie moja sprawa, nie?- stwierdziła.
- No niby nie, ale... Wiesz... Bo ja... Mogę załatwić ci bilety na koncert mojego zespołu, wiesz... miejsca VIP, wejście za kulisy i te klimaty... One Direction, na pewno nas znasz!- wyjechał do niej z niesamowitą propozycją, ale coś czułam, że to nie wypali... I nie myliłam się...
- Co ty do mnie mówisz?! Czy ty mnie uważasz za jakąś pustą lalę, która całymi dniami i nocami marzy tylko o tym, żeby zobaczyć ciebie i ten twój pedalski zespolik? Człowieku, ciebie chyba do reszty pogięło!- wydarła się na niego, a jemu trochę zrzedła minka- Grubo się mylisz, malutki! JA nie jestem i nigdy nie będę twoją fanką! Uświadom to sobie!!!
W wyobraźni miałam jego twarz... Musiał teraz komicznie wyglądać. Nie widziałam go, był po drugiej stronie, ale czułam, że nie liczył na taką rozmowę i, że troszkę się zgasił.
_________________________________________________________
Cześć, kotynieńki!
Przepraszam, że rozdział jest taki krótki i tak późno go dodałam, ale jakoś nie miałam weny :(
Mam nadzieję, że mi to wybaczycie :)
Doszłam do wniosku, że pod każdym moim rozdziałem będę dodawała jakiś link do waszych blogów (oczywiście przed tym je przeczytam), więc jeżeli chcecie, abym poleciła wasze opowiadanie lub bloga o innej tematyce- WALCIE ŚMIAŁO!
Blog, który polecam w dniu dzisiejszym to może... O! MAM!
TEN :D Wbijajcie tutaj :D
Chcecie, żeby nowa bohaterka pojawiła się jeszcze kiedyś w opowiadaniu, czy taki epizod wam wystarczy?
Komentujcie!!!
14 komentarzy= rozdział 58 :D
Kocia3ek

poniedziałek, 10 grudnia 2012

Rozdział 56

Otworzyłam oczy. Wszędzie dookoła mnie panowała ciemność. Tylko przez małe okienko, zasłonięte ciężką kratą, wpadały pojedyncze, blade promienie słoneczne. Obok mnie leżał skulony Harry i cicho pojękiwał z bólu. Dostrzegłam sznury na jego dłoniach i dopiero w tamtym momencie poczułam moje. O co w tym do cholery jasnej chodzi, co?! Z trudem przybliżyłam się trochę do Hazzy i dźgnęłam go łokciem.
- Harry- szepnęłam.
Obrócił się w moją stronę. Zauważyłam ogromnego siniaka nad jego prawym okiem.
- Harry- po raz kolejny lekko go pchnęłam.
Uchylił lekko powieki i delikatnie podniósł się do pozycji siedzącej, ale widziałam, że sprawia mu to spory ból. Rozglądnął się po pomieszczeniu.
- Co to jest?- zapytał zachrypniętym głosem.
- Nie wiem- pokręciłam głową.
Nagle wszystko zaczęło się trząść i gwałtownie się zatrzymało, powodując to, iż kulturalnie rozpłaszczyliśmy się na jednej ze ścian. Strasznie zabolał mnie przez to brzuch i już wiedziałam, że najprawdopodobniej jestem na nim oznaczona podobnie jak Harry nad brwią.
Jedna ściana się otworzyła i dopiero wtedy zrozumiałam, że jesteśmy w jakiejś ciężarówce, a ta ściana to po prostu drzwi.
- Wywalcie ich!- zarządził jakiś męski głos i po chwili ujrzeliśmy dwóch napakowanych łysych gości z rękami całymi w tatuażach.
Wleźli do przyczepki, wystawili te swoje wielkie, spocone łapska i zaczęli się na nas wydzierać. Jeden z nich (ten stosunkowo drobniejszy, choć i tak wyglądał, jak góra) "zajął" się mną. Chwycił mnie za ramię i mocno wyciągnął z samochodu.
- Ałć- syknęłam.
- Uspokój się, laluniu!- zagrzmiał- Chcesz, żebym zrobił ci coś z tą piękną buźką?!
Nie odpowiedziałam, ponieważ wiedziałam, że to tylko pogorszy całą sprawę. Jedyne co przeszło mi teraz przez myśli to: "Biedny Liam". Nie miałam pojęcia, w co on się wkopał, ale byłam pewna, że miało to wiele wspólnego z tymi tutaj "milutkimi" mężczyznami i, że na pewno nieźle go wymęczyli.
Facet rzucił mnie, jak jakiś worek ziemniaków, na ziemię. Ten drugi zrobił podobnie z Harrym. Nieco mnie to zdziwiło, bo przecież jego 73 kg robią swoje, ale cóż... Najwyraźniej tamten facet pakuje codziennie dwa razy tyle na siłowni. Bałam się... Nie lubiłam nie wiedzieć, co będzie dalej! W głowie miałam już takie wyobrażenia jak np. "Teksańska masakra piłą mechaniczną". W końcu miałam do czynienia z zabójcami! Przecież to oni wrzucili Liama do tego więzienia!
Strasznie bolało mnie teraz kolano i obojczyk, ponieważ trafiłam w jakieś kamienie.
- Przeszukajcie ich! Zabierzcie telefony!- kolejny rozkaz wyszedł z ust muskularnego faceta, który właśnie ostrzył jakiś nożyk.
Serce momentalnie mi stanęło i podskoczyło gdzieś w okolice oka. Ostrze noża błyszczało w świetle słońca, nieśmiało przedostającego się przez liście ogromnych drzew. Tak, byliśmy w lesie. Tak, byłam okropnie przerażona!
Jakiś dziwny facet w dziwnej, gejowskiej koszuli podszedł do mnie i zaczął mnie macać po różnych częściach ciała.
- Ej! Gościu! Przyhamuj trochę!- skarciłam go, na co tylko wyjął mi telefon z tylnej kieszeni jeansów i zabrał się za przeszukiwanie Harry'ego.
Strasznie piekło mnie kolano, a gdy na nie spojrzałam to już w ogóle zachciało mi się płakać. Całe spodnie w krwi! Harry najwyraźniej też to zauważył, bo wyleciał go tych kryminalistów z bardzo ciekawą "propozycją":
- Może byście jej chociaż opatrzyli tą nogę, co? Nie widzicie, że ją to boli?!
Jak na zawołanie wybuchnęli sarkastycznym śmiechem. Posłałam Loczkowi pełne wdzięczności spojrzenie i starałam się do niego choć trochę uśmiechnąć, ale niestety mi się to nie udało.
- Nie ma sprawy- wyszeptał prawie bezdźwięcznie. Miałam pewność, że tylko ja to usłyszałam.
Ich szefunio wyjął skądś młotek i rozwalił nam telefony komórkowe. Normalnie zabiłabym na miejscu, ale teraz bałam się cokolwiek powiedzieć. Pomyślałam tylko o moim pięknym IPhonie i o chwilach, które wspólnie spędziliśmy. Dobra, Rose! Możesz za moment umrzeć, a myślisz o tym, jak wspaniale bawiłaś się, grając w "Angry Birds" kilka dni temu?! Nie ma co, pozazdrościć inteligencji i poczucia wartości!
- Dobra! A teraz weźcie ich i wiecie, co macie z nimi zrobić!- zarządził ten szef, śmiejąc się jak czarne charaktery we wszystkich głupawych kreskówkach.
Teraz naprawdę poczułam, że to nie przelewki i, że naprawdę za chwilę może nam się stać krzywda. Wyobrażałam sobie najgorsze! Z jednej strony już się na to przygotowałam i wmawiałam sobie, że i tak nic takiego się nie stanie, nawet jak zabraknie mnie na tym świecie, ale od środka zżerał mnie strach.
Dwóch mężczyzn podeszło do mnie i jakoś tak trochę dziwnie mnie złapali, ale powstrzymałam się od komentarza na ten temat.
- Spróbujcie krzyczeć, a pożałujecie!- mruknął jeden.
- Chyba, że lubicie mieć taśmę nasiąkniętą kwasem na ustach- dorzucił się jeden z tych pakersów, którzy nieśli Hazzę.
Oboje pokręciliśmy przecząco głowami. Zacisnęłam powieki, by nie widzieć tego, co będą z nami robić. Naprawdę się bałam i wyobrażałam sobie najgorsze. A dodatkowo jeden z tych fagasów dotknął mojej rany na kolanie i zaczął głupkowato się chichrać, co przyprawiało mnie o nieprzyjemne dreszcze.
Poczułam, że gdzieś wchodzimy i lekko uchyliłam jedno oko, ale nie chciałam patrzeć dalej. Zwalili mnie na ziemię, co zapewnę spowodowało kolejną ranę na plecach, i zaczęli kopać. Skuliłam się na tyle, na ile mogłam i przygryzając wnętrze jamy ustnej z bólu, starałam się powstrzymać łzy, które jedna po drugiej próbowały się wydostać na moje policzki. Z Harrym robili to samo, byłam tego pewna. Ale trzymał się twardo. Potem ich dowódcta powiedział, żeby na razie dali nam spokój i zrobili to, co mają zrobić i jutro się z nami policzą. W tamtym momencie mózg mi buzował. Chciałam stamtąd uciec i schować się gdzieś tak, żeby mnie nie znaleźli.
Chwycili mnie i jeden z nich zaczął odwiązywać mi sznury z rąk. Kątem oka zobaczyłam, jak strasznie się odcisnęły. Okropnie bolało, ale za wszelką cenę starałam się nie wybuchnąć płaczem.
"Człowieka można zniszczyć, ale nie pokonać"- powtarzałam sobie w myślach.
Zostałam kopnięta w kość ogonową przez tego, który teraz trzymał mnie za ręce, a potem któryś z nich ponownie zawiązał grude liny na moich nadgarstkach.
- Ale weźcie tak, żeby im krew docierała, co?- zaproponował jakiś debil zza drzwi i wniósł właśnie kolejny zestaw sznurów.
Modliłam się w myślach, żeby to był sen, ale wiedziałam, że to tylko marzenia ściętej głowy. Przecież takiego cholernego bólu bym sobie nie wyobraziła!
"Zaprowadzili" mnie do jakiegoś drewnianego słupa i przywiązali kolejną dawką lin. Poprawili kolejnym ciosem w brzuch i jakby nigdy nic, wyszli sobie ze stodoły, zamykając za sobą drzwi na klucz. Nie mogłam ruszyć dłonią, żeby wytrzeć krew z wargi i tylko wsysałam ją językiem.
- Harry...- zaczęłam, ale głos mi się łamał- Przepraszam...
- Cicho- uspokoił mnie- Nic się nie stało.
- O czym ty mówisz, co?- zapytałam zdziwiona.
Czegoś tu nie rozumiem: Wpakowałam w jakiś kryminał, siedzi związany przy jakimś słupie i mówi, że "nic się nie stało"?!
- Rose... Naprawdę- mruknął- Jeśli wiedziałbym, co się stanie i tak bym za tobą poszedł! W życiu nie puściłbym cię nigdzie samej! Zrobiłbym wszystko, żeby być przy tobie...
- Harry...
- A wiesz dlaczego?!- przerwał mi.
Zapadła cisza. Spojrzałam w sufit. Przez malutkie szparki w dachu wkradały się delikatne promienie słoneczne. Gdyby nie perspektywa, iż jesteśmy w niewoli, pobici i, że boli nas chyba każda część ciała (nawet te, o których istnieniu nie wiedzieliśmy, bądź zapomnieliśmy), byłoby całkiem ładnie... Jezu! Co ja bredzę?! Chyba mnie przy okazji nieźle w głowę pokopali, albo te promienie jakoś tak na mnie wpływają, co myślę o głupotach!
- Bo cię kocham...- wyszeptał, przerywając tym samym moje rozmyślenia.
Czy Harry Styles właśnie wyznał mi miłość? Przepraszam bardzo, ale chyba naprawdę mam jakiś wstrząs mózgu i halucynacje.
- Tak- westchnął- Powiedziałem to... Wreszcie.
"Bo cię kocham... Bo cię kocham... Bo cię kocham..."- brzęczało mi w głowie.
Zaczęłam się na poważnie zastanawiać, co do niego czuję. Zakochałam się w nim już dawno temu, ale na drodze "stanął" nam Niall. Jego przecież też kochałam, ale teraz już wiem, że jak brata. A teraz? Co teraz łączy mnie i Harry'ego? Tak... Już dokładnie wiedziałam...
- Ja też cię kocham, Harry...- wyznałam.
Cóż... W normalnych romansidłach byłby teraz namiętny pocałunek, przytulasek, czułe słówka i "teges- śmiges". Ale nie w naszym przypadku...
Odszukaliśmy nasze dłonie i spletliśmy je we wspólnym uścisku... Trochę bolało, ale najważniejsze, że byliśmy razem...
________________________________________________________________________
Hej, misie! Chcieliście romansik, macie romansik! Mówisz, masz! <serio, macie propozycje, to walcie śmiało>
Wreszcie jest (tak upragniony przez was, przeze mnie i Jossie) rozdział 56 :)
Wiem, że było 12 komentarzy już dawno, ale nie mogłam się do tego zabrać. Raz już miałam napisany cały, ale się załamałam i skasowałam, żeby napisać choć trochę lepszy. Wiem, że i tak jest dość słaby, ale  nie potrafię opisywać takich sytuacji i (jak to określiła Be Yourself) "wzięłam sobie trudny temat".
Chciałabym z tego miejsca podziękować JOSSIE za jej romantyzm (o który w życiu bym jej nie podejrzewała) i niesamowite pomysły. Dziękuję ci przy każdym rozdziale, ale nie zamierzam przestać, kotynieńku. Kocham cię :*
I polecam wam bloga Be Yourself: http://love-story-1d-opowiadanie.blogspot.com/ Wpadnijcie, poczytajcie, a mam nadzieję, że wam się spodoba :)
I przy okazji wbijajcie na bloga, którego prowadzę z Be Yourself: 1d-takemehome.blogspot.com
Jest on inny niż wszystkie FF o One Direction, ale mam nadzieję, że w tym przypadku "inny", nie znaczy gorszy.
Rozpisałam się, ale nie szkodzi! Pamiętajcie, że straaaasznie was uwielbiam i wgl, jesteście niesamowici!
*Rozdzialik pisany przy dźwiękach piosenek Ed'a Sheeran'a :* ED, JESTEŚ GENIUSZEM!!!
**Ostatnio dowiedziałam się, że mam fanki ;) Co prawda do One Direction TROSZECZKĘ mi brakuje, ale nie szkodzi :)
12 komentarzy= rozdział 57 :)
Kocia3ek

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Rozdział 55

Spojrzałam na Stylesa i na tym by się tak jakby skończył mój kontakt z nim w tamtej chwili. Puściłam się pędem w stronę radiowozu, jednak nie zdążyłam go złapać, gdyż już odjechał. W głowie układałam sobie już najczarniejsze scenariusze tego, co mogło się wydarzyć. Jakaś ruska mafia, albo narkotyki... Dobra! Rose, ogarnij się! To na pewno zwykłe nieporozumienie, bo pomylili adresy, albo coś takiego.
Wzięłam głęboki oddech i już kilka sekund później znalazłam się przy drzwiach domu. Wewnątrz panował straszny rozgardiasz. Niall pelętał się z kąta w kąt i prawie włosy wyrywał, Zayn żywo gestykulował, rozmawiając z jakimś policjantem, mama zbierała kawałki porcelanowej filiżanki z podłogi w kuchni, a Lou siedział na fotelu po turecku i ryczał.
- Co się tu stało?! Gdzie Liam?- spytałam na wstępie.
Wszędzie panował syf. Wszystko porozrzucane, powywalane; na dywanie wszystkie płyty CD, które normalnie stały sobie kulturalnie koło telewizora, kilka porozbijanych naczyń. Zgarnęłam bluzę Liama spod stołu. W kieszeni leżał jego telefon komórkowy. Wyjęłam go szybko i tak, by nikt nie zauważył, wsunęłam do swojej.
- Gdzie Liam?!- powtórzył po mnie Harry, ale dwa razy głośniej.
Niall odwrócił się w naszą stronę i pusto spojrzał prosto w moje oczy, ale jakby go to zabolało, ponieważ od razu odwrócił wzrok.
- Zabrali go- szepnął do ściany.
- Gdzie?!- zapytałam zaniepokojona.
Wzruszył ramionami i wskazał na rozmawiających obok schodów Zayna i jakiegoś funkcjonariusza policji z plakietką "BOB". Podeszłam więc do nich, by uzyskać bardziej szczegółowe informację, natomiast Harry przycupnął przy Louisie, próbując go uspokoić.
- Przepraszam, ale z jakiego powodu pana koledzy zabrali gdzieś mojego brata, co?!- uniosłam się, co może nie było do końca na miejscu, zważając na to, kim był owy człowiek.
- Liam Payne został oskarżony o zabójstwo- oznajmił mężczyzna i odsunął się trochę, jakby się mnie bał.
Całe życie przeleciało mi przed oczami i myślałam, że zaraz zemdleję, ale postarałam się być twarda i wyciągnąć jak najwięcej informacji.
- Jakie zabójstwo?! Noworodek byłby bardziej skłonny do zabójstwa kogokolwiek niż Liam! Proszę pana, on nawet muchom pozwala uciekać, bo "one też mają uczucia"! Więc co mi pan tutaj mówi o jakimś zabójstwie?! Czy pana do reszty rozum opuścił?!- wydarłam się, ponieważ emocje nie pozwalały mi inaczej rozwiązać sprawy. Chociaż naprawdę tego chciałam... Chciałam załatwić to, jak dojrzała, dorosła osoba... Ale najwyraźniej nie potrafię.
- Ja jestem tutaj tylko po to, by udzielić państwu informacji. Policjanci, którzy zajmują się tą sprawą, pojechali już z pani bratem na komisariat- wyjaśnił- Ja nie mogę brać udziału w tej sprawie. Powiem tyle, że znaleźliśmy dzisiaj dwie bronie w szufladzie pani brata, kiedy przeszukiwaliśmy dom. Jedna z nich to najprawdopodobniej ta, którą zabito ofiarę.
Oddychaj, Rose, oddychaj... Policz do dziesięciu... 1...2...3...4...5...6...7...8...9...10...
- A kiedy będę mogła porozmawiać z tymi policjantami, którzy wiedzą cokolwiek na ten temat?- spytałam.
Poprawił czapeczkę i podrapał się po głowie.
- Jutro ok. 10:00 pani brat będzie już po pierwszych przesłuchaniach. Wtedy będzie mogła się pani z nim zobaczyć i dopytać policjantów, co i jak- oświadczył, po czym chwycił w ręce telefon komórkowy i zadzwonił do jakiegoś faceta, żeby przysłał po niego radiowóz.
W co ten idiota się wpakował, co?! Jezus! On nikogo nie zabił! Na pewno! Ba! nikogo nawet nie dotknął! Ale... Coś chyba musi być na rzeczy, skoro go zgarnęli! Już sama nie wiem, o co z tym wszystkim chodzi. Gubię się we własnych myślach, rozumiecie? Hallo, Rose!!! Pobudka!
Wkurzona pobiegłam na górę i zamknęłam się w pokoju. Wyjęłam telefon Liama z kieszeni moich spodni i popatrzyłam w czarny ekran. Nie powinnam zaglądać w jego prywatne informacje... Ale z drugiej strony... NIE! Nie zaglądam i koniec, kropka. Ale... Przecież...
Tak, w końcu wygrała ta zła strona mocy i zdecydowałam jednak przejrzeć jego konwersacje tekstowe. Klikając "wiadomości" poczułam dziwne ukłucie w sercu. Poczucie winy się odezwało, co? Nie no, dzięki... Dawno cię u mnie nie było, kolego!
Oczom ukazały mi się długie rozmowy tekstowe z zastrzeżonym numerem.
- Chyba mam- mruknęłam sama do siebie.
"Pamiętaj, laleczko. Na jutro pieniądze, bo inaczej się troszkę pobawimy. Skasuj wiadomość po przeczytaniu!"
"I co gamoniu? Ostrzegaliśmy! Pieniądze za dwie godziny, albo inaczej porozmawiamy! SKASUJ!"
"Wisisz nam 50 tysięcy, ośle! Wykaż się inteligencją i pomnóż sobie, bo wiesz, że jak nie zapłacisz dzisiaj, to dajesz dwa razy więcej! I masz to skasować, jasne?"
"Debilu, czekamy już od godziny tam, gdzie zawsze, więc weź się pospiesz, bo w pysk dostaniesz! I skasuj wiadomość!"

"Dajesz nam te 100 tysięcy, alb będziesz musiał się pożegnać z tatusiem, bo nie dostanie leków. Zasada jak przy innych- kasujesz!"Dalej już nie musiałam czytać. Wiedziałam wszystko, co chciałam. A nawet więcej! O tak! Dużo więcej!
Podali nawet adres!
Wiedziałam, że policja nic nie zrobi w tym kierunku! Byłam tego pewna! Tak, mogę do nich jechać i dać im ten pieprzony telefon, ale to i tak nic nie zmieni! Poza tym... O jakie do jasnej cholery leki im chodzi?!
Zgarnęłam torebkę i zeszłam na dół.
- Gdzie idziesz?- zatrzymał mnie Harry przy drzwiach.
- Przejść się- burknęłam.
- Nigdzie sama nie pójdziesz. Chłopaki kazali cię pilnować- wyjaśnił i chwycił za bluzę.
- Ale...
- Żadnego "ale"- przerwał mi- Gdzie tak właściwie idziemy?
- Jedziemy- poprawiłam go. Może jednak mi się do czegoś przyda... Cóż... Nie posiadam prawa jazdy- Weź kluczyki do samochodu.
Kiwnął głową i wrócił się do domu, ale już po chwili siedzieliśmy w jego aucie.
- Gdzie są chłopcy?- spytałam, gdyż zorientowałam się, że nie było ich nigdzie, gdy schodziłam.
- Niall i Lou na badaniach z twoją mamą- wytłumaczył- A Zayn na komisariacie.
Pojechał na komisariat beze mnie! Fantastycznie! Czekam na konfetti normalnie!
- Dobra- popatrzył na mnie- Możesz mi powiedzieć, gdzie się wybieramy?
Podałam mu adres, a ten po raz kolejny zbadał mnie wzrokiem.
- Co tam jest?
Opowiedziałam mu całą sytuację z telefonem. Zaufałam mu. Musiałam mu zaufać. Był moim najlepszym przyjacielem i jednocześnie najlepszym przyjacielem Liama, więc chyba zależało mu na nim.
- Czy ciebie pogięło?- skomentował- Chcesz tam jechać?
- Chcę. Chcę się dowiedzieć, o co chodzi! Chcę się dowiedzieć, w co wrobili Liama! Chcę zdobyć dowody, że jest niewinny!- wyjaśniłam- Jedziemy, czy nie? Bo jak nie chcesz, to dotrę tam sama!
- Porąbało cię?!- zbulwersował się Styles- Sama?! A jak ci coś zrobią? Jak cię zwiążą, zakneblują, zakopią, albo zamkną w jakiejś piwnicy o będą cię głodzić?!
- Ale mnie uspokoiłeś- mruknęłam sarkastycznie.
Harry ruszył z piskiem opon, a ja wpisałam adres na GPS-ie, ponieważ nie mieliśmy pojęcia, gdzie znajduje się miejsce wymienione przez tych kryminalistów (?).
***
Loczek zatrzymał samochód po ponad godzinnej podróży. Wyjechaliśmy z miasta i właściwie nie wiedzieliśmy, gdzie się teraz znajdujemy. Po prostu... Nawigacja nas poprowadziła!
Stanęliśmy na jakimś odludziu i zauważyliśmy tylko jeden, bardzo stary dom; kilka powybijanych okien, dziury w dachu... Z deczka przerażające. Automatycznie przypomniały mi się wszystkie horrory oraz filmy dokumentalne i kryminalne, które namiętnie oglądałam z Cookie w zimowe wieczory przy kubku kakao. Tylko teraz... Nie było mi raczej do śmiechu, gdy myślałam, że na głównych bohaterów (czytaj: mnie i Hazzę) napadnie zaraz jakiś bandyta w rajstopach na głowie i przeleci ich pałką po głowie tak, że stracą przytomność na najbliższe miesiące. Aż się wzdrygnęłam na samą myśl o tym, że coś takiego może nam się przydarzyć. Styles'a chyba też opuściła odwaga, ponieważ wyglądał tak, jakby zaraz miał co najmniej zrobić w gacie. Kiedyś? Wybuchnęłabym śmiechem. Teraz? Wiem, że wyglądam dużo gorzej!
Skinęłam na niego, aby poszedł za mną.
Szliśmy najciszej, jak się tylko dało, ale i tak nie byliśmy pewno, czy kogokolwiek zastaniemy w środku. Nie byłam do końca pewna, czy chcę jeszcze wiedzieć cokolwiek. Dla mnie to trochę za dużo wrażeń jak na jeden dzień. Ale musiałam się dowiedzieć prawdy, musiałam zdobyć dowody na jego niewinność, bo niestety, ale to, że ja w nią wierzę, nie przekona kilkudziesięciu policjantów.
- Włącz dyktafon- poleciłam Hazzie- Ja też włączę, jakby co.
Stanęliśmy przed jednym z rozbitych okien i wstrzymaliśmy powietrze, ponieważ stwierdziliśmy, że nie jesteśmy sami i ktoś na pewno jest teraz w domu.
- Idiota z tego Payne'a!- wrzasnął ktoś wewnątrz- Dał się wrobić w nasz interesik, to teraz niech cierpi!
- Nie zapłacił pieniędzy, to teraz ma za swoje, laluś jeden!- krzyknął inny.
Padło kilka niecenzuralnych słów z ich strony, po czym odezwał się następny:
- Podłożyliście mu tą broń?
- Tak jest, szefie- mruknął czwarty.
Ilu ich tam jeszcze jest, co? Bo już naprawdę zaczynam się bać!
- Dobra, to dopakuj jeszcze tych pigułek, tak, żeby nic tu nie zostało- zarządził trzeci.
- Ale... Na lotnisku wykryją przecież- zawahał się pierwszy.
- Milcz, debilu!- ryknął "szef" tak głośno, że aż serce podskoczyło mi do gardła i odsunęłam się od murku, robiąc przy tym niewielki, ale wystarczający hałas.
- Kto tam jest?!- rozległo się w środku.
Zrobiłam wielkie oczy i jedyne, co przyszło mi na myśl to "Wiejemy!", ale nie musiałam tego wypowiadać, ponieważ mój towarzysz zorientował się całkiem sam. Puściliśmy się pędem, jednak najwyraźniej trochę zbyt wolno...
__________________________________________________________________
Cześć Cześki!
Nieźle, się porobiło, co? Tak wiem, wiem- też was kocham.
Mam kilka spraw:
1). Polecam wam bloga mojego KOLEGI. Dopiero zaczyna, więc każdy obserwator i komentarz są dla niego ważne: http://takietampisanieoniczym.blogspot.com/. I oto, co spodobało mi się w jego wypowiedzi, podczas jednej z naszych rozmów: "Nie chcę być popularny... Chcę po prostu pisać". Także, mam nadzieję, że wejdziecie i przeczytacie.
2). Pozdrawiam JOSSIE <3
*Rozdział pisany przy tych piosenkach.
**12 komentarzy=kolejny rozdział, a sądzę, że warto się dowiedzieć, co będzie potem :)
Kocham was!
Kocia3ek

sobota, 1 grudnia 2012

Rozdział 54

Automatycznie zerwaliśmy się z miejsc i pognaliśmy w stronę drzwi.
W korytarzu stał chłopak w ciemnoniebieskich spodniach i białym T-shircie. Miał "rozwaloną" fryzurę, podkrążone oczy, bladoróżowe usta i ślady łez na policzkach. Wszystko wskazywało na to, że zamiast się wysypiać, spędzał noce na płakaniu.
- Liaaaaaaaaam!- krzyknął Louis i rzucił się na przyjaciela.
Ten natomiast nic nie odpowiedział. Posłał mi może jedno spojrzenia i sprytnie wywinął się z uścisku Tomlinsona. Szybkim krokiem udał się na górę, przeskakując po dwa stopnie.
- Poczekaj!- wrzasnęłam za nim, ale nawet się nie odwrócił.
Popatrzyłam znacząco na każdego z moich towarzyszy i zaczęłam się zastanawiać, co mu się stało. A oni? Wyglądali, jakby zaraz mieli muchę połknąć! Normalnie, wargi na podłodze! Zgaduję, że ja wyglądałam podobnie, ale to i tak było dość komiczne. Mimo to, nie miałam ochoty się śmiać.
- Co... to... było...?- wydukał Niall.
- Nie wiem...- odpowiedziałam szybko i poszłam na górę.
Zapukałam do drzwi pokoju Liama. Nie usłyszałam żadnego "proszę" z jego strony, jednak postanowiłam wejść. ZAMKNIĘTE! Nie no, bez przesady! Liam Payne zamknął się na klucz!
- Liam!- wydarłam się- Otwórz drzwi!
Cisza... Spróbowałam jeszcze raz, kolejny, kolejny i kolejny... W końcu się poddałam i zeszłam z powrotem na dół. Weszłam do kuchni, gdzie siedzieli już chłopcy, Eleanor i moja mama.
- Co z nim?- spytał Zayn, podając mi szklankę wody.
- Dzięki- mruknęłam- Nie wiem już... Zamknął się w pokoju, nie chce mnie wpuścić.
- To ja spróbuję!- zaoferował Louis i już wstawał z miejsca.
- Jak Rose nie otworzył, to tobie też!- podsumowała El.
- No...- Lou przyznał jej rację- Może...
- Kurcze... Ale gdzie on mógł być? I co się tam mogło stać?- zaczął głośno zastanawiać się Harry.
- Nie wiem, ale to na pewno coś poważnego- stwierdziłam.
- Dajmy mu trochę czasu- zaproponował Niall.
***
Jak pomyśleliśmy, tak zrobiliśmy: daliśmy mu "trochę" czasu...
Minęły już cztery dni. Na początku nawet nie wychylał głowy za swojego pokoju, a teraz znika gdzieś na całe godziny, wymyka się w nocy. Już nie wiem, co jest gorsze! Nie odzywa się do nas, nie mówiąc już o jakimkolwiek innym sposobie kontaktowania się. Od jego przyjazdu widziałam go może 8 razy, ale i tak kończyło się to na jednym, tępym, pełnym smutku spojrzeniu.
***
- Gdzie Liam?- zapytał Harry, siadając obok mnie na sofie.
- Wyszedł ponad 4 godziny temu- wyjaśniłam.
- Znowu?
- Niestety- westchnęłam.
Usłyszeliśmy jakieś kroki na schodach i ujrzeliśmy Louisa.
- 20 tysięcy- mruknął.
- Co "20 tysięcy"?- zainteresowałam się.
- Prawie 20 tysięcy funtów zniknęło z naszego konta bankowego- uściślił.
- CO?!- Loczek zerwał się z miejsca i zaczął biegać dookoła stolika- GDZIE?! KIEDY?! JAK?! DWADZIEŚCIA?!
Lou kiwnął głową.
- STYLES, co się tak drzesz jak głupi?!- krzyknął Zayn ze swojego pokoju i już po chwili stał przed nami razem z Niallem.
Louis powiedział im o zaistniałej sytuacji, na co zareagowali podobnie jak Harry. Gdy się ogarnęli, do domu wszedł Liam. Popatrzyłam na niego i myślałam, że zemdleję.
- Jezu?! Co ci się stało?!- wrzasnęłam w panice.
Wyglądał strasznie; cała twarz we krwi, siniak w okolicach obojczyka i całe pokaleczone i podrapane ręce.
Wzruszył ramionami i jakby nigdy nic udał się na górę.
Poczułam, że kolana mi miękną.
- Widzieliście to?- zapytał Niall.
- Trudno nie widzieć- odpowiedziałam i pobiegłam do pokoju Liama. Tym razem nie zamknął się na klucz, więc nie miałam problemu z dostaniem się do środka. Nie było go jednak w pokoju. Znalazłam go dopiero w łazience, gdzie siedział na wannie i przecierał twarz lodowatym ręcznikiem.
- Kto ci to zrobił?- spytałam, kucając obok niego i chwytając jakąś ściereczkę.
Nie uzyskałam odpowiedzi.
- Mówię do ciebie, tak?!-uniosłam się, ale już po chwili się zreflektowałam- Przepraszam...
Zamoczyłam ścierkę w zimnej wodzie i podałam bratu, odbierając od niego brudny już ręcznik.
- Liam... Co się z tobą dzieje, człowieku?
- Nic- mruknął- Możesz mnie zostawić?
Eureka! Wreszcie się odezwał i zaszczycił mnie dźwiękiem swojego głosu! Radujmy się! Skaczmy do góry jak kangury!
- Mogę- odparłam i wyszłam.
***
Mijały kolejne dni... Właściwie, już ponad tydzień., a on codziennie wraca do domu z coraz to nowszymi ranami. W co on się do jasnej, ciasnej wpakował?
- Idę się przejść- oznajmiłam i założyłam buty.
- Czekaj, idę z tobą!- powiedział Harry.
Zgodziłam się i już po dwóch minutach staliśmy na chodniku przed ogrodzeniem naszego domu.
- Park?- zaproponował Loczek.
Kiwnęłam głową i razem skierowaliśmy się w jego stronę. Spacerowaliśmy w ciszy, dopiero, gdy usiedliśmy na ławce, zaczęliśmy rozmawiać.
- Nie mam już do niego siły- westchnęłam.
- Taak... A zawsze był tym najbardziej ogarniętym, oczytanym, najspokojniejszym i sprawiającym najmniej kłopotów- zaśmiał się Harry.
- Myślisz, że te pieniądze...?
- To jego sprawka?- dokończył za mnie- Nie wiem. Mam nadzieję, że nie, ale i tak mu ufam. I nawet, jeśli je zabrał musiał mieć poważny powód...
- Racja- zgodziłam się z nim.
Pogadaliśmy jeszcze przez chwilę i zdecydowaliśmy, że wrócimy już do domu. To, co zobaczyliśmy przed naszą furtką, zwaliło nas z nóg. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Ba! Nawet nie wiedziałam, co pomyśleć.
- Ee... Rose... Co tu robi policja?- spytał Styles, sprowadzając mnie na ziemię.
________________________________________________________________
Cześć! Nieźle się porobiło, co?!
Przepraszam za rozdział 53, bo naprawdę był nudny, muszę to przyznać, ale nie miałam co napisać.
Tym pięknym sposobem na blogu pojawił się rozdział nr 54, który także nie wyszedł mi zbyt genialnie, ale nic na to nie poradzę...
A jak tam samopoczucie w grudniu?
Moje jak najbardziej w porządku... :D Dobliście do 15000 wejść na bloga, co bardzo mnie ucieszyło.
Pozdrawiam moją najlepszą przyjaciółkę: Czekam na prezent mikołajkowy od ciebie, kotynieńku! :P
Kocham was!
*Następny rozdział po 11 komentarzach!
Kocia3ek