Close the door, throw the key...

wtorek, 25 grudnia 2012

Rozdział 60

EUREKA!!! Jesteśmy na dachu! Udało nam się!!! Właściwie nie wiem, w jaki sposób, ale Harry naprawdę zawziął się niezmiernie i... BUM!
- Co teraz?- zapytałam niespokojnie zerkając w dół. Dobre 4 metry.
- Musimy znaleźć Gordona- odpowiedział i zaczął rozglądać się za zgubą.
Kilkakrotnie obeszłam całą powierzchnię dookoła, zastanawiając się, w jaki sposób możemy zejść, aby nie odnieść obrażeń większych, niż mamy w tym momencie, co (jak tak teraz myślę) nie zrobiło by wielkiej różnicy w stanie naszego zdrowia.
- Nie ma Gordona!!!- wrzasnął Harry, przelatując obok mnie tak, że prawie spadłam na dół- A był przecież taki młody! Miał przed sobą tyle życia! To coś okrutnego! Jesteś mordercą! Powinnaś iść do więzienia!
Potaknęłam tylko i zaśmiałam się cicho, po czym wróciłam do mojej poprzedniej czynności, całkowicie ignorując Lokowatego, który klęczał teraz na środku z twarzą schowaną w dłoniach.
Skakanie nie wchodziło w grę, ponieważ prędzej byśmy się zabili, niż dotarli do domu.
Latać nie potrafimy, chyba, że zechcielibyśmy wczuć się w rolę Ikara z mitologii.
Teleportacja raczej też nie jest możliwa, zważając na brak zdolności magicznych (przykra prawda- jesteśmy mugolami).
Helikopterem także się nie przetransportujemy z dwóch bardzo prostych powodów: nie mamy licencji pilota, nie mamy helikoptera.
Myśl, Rose, myśl...  Ale nie o tęczowych jednorożcach! Nie tak się umawiałyśmy! Tak, nie ma to jak gadać ze sobą... Można naprawdę pogratulować mi inteligencji!
Rozpoczęłam kolejne okrążenie, ale nadal nie miałam żadnego pomysłu. Nie wiedziałam, która jest godzina, lecz obstawiałam, iż ci niewyżyci ludzie już nas dzisiaj nie będą chcieli odwiedzać. Dla nas to oczywiście dobrze, ale mimo wszystko czas nas goni. Musimy jak najszybciej znaleźć się daleko od tego miejsca.
- Harry!- zawołałam chłopaka, na co leko uniósł głowę- Może byś się ruszył łaskawie i pomógł mi myśleć!
- Jak mam myśleć, kiedy mój najlepszy przyjaciel leży teraz nie wiadomo gdzie i cierpi, bo KTOŚ go wyrzucił?- histeryzował.
Wzięłam głęboki oddech, żeby przypadkiem nie eksplodować. Zachowywał się jak wyrośnięty przedszkolak!
- Słuchaj mnie uważnie- klęknęłam na przeciwko niego- Tak się składa, żę twój najlepszy przyjaciel jest teraz w domu, w Londynie i mogę się założyć, że odchodzi od zmysłów! Więc może podniósłbyś cztery litery, bo wtedy z pewnością szybciej się z tym uwiniemy.
Popatrzył na mnie jak na kosmitę i uśmiechnął się, co z czasem przerodziło się w MEGA głupawkę.
- Co ci się dzieje, człowieku?- zapytałam zdezorientowana.
- N...Nic- wydukał przez łzy (ze śmiechu)- Masz rację.
W końcu się uspokoił, wstał, podszedł do krawędzi i popatrzył na dół.
- A nie możemy po prostu skoczyć?- spytał.
- A chcesz żebyśmy się zabili?- odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
- Rose, tutaj są przecież tylko 4 metry!
- Widzę- przerwałam mu.
- No to, co my tutaj jeszcze robimy?
Nie odpowiedziałam nic, a on widząc to, położył mi dłonie na ramionach i uniósł mój podbródek tak, że patrzyłam prosto w jego oczy.
- Jesteś silna- powiedział- Z kamienną twarzą zniosłaś nawet najgorsze rzeczy, jakie cię spotykały. Nawet nie wiesz, ile dałbym za to,  żeby być tak twardym jak ty. Nie jestem. Ale ty sprawiasz, że mam ochotę ryzykować. ZAWSZE i WSZĘDZIE. Tym razem też nam się uda, wiesz? Więc nie histeryzuj i weź się w garść. Bo ten skok jest niczym w porównaniu do tego wszystkiego, co już przeszłaś.
Tymi słowami, w jakiś tam sposób, postawił mnie na duchu. Czyli jednak nie podchodzi do sprawy AŻ tak nieodpowiedzialnie, co? Widocznie Harry Styles jest czasami potrzebny człowiekowi.
- Dziękuję- odparłam i pocałowałam go w policzek.
- Muszę chyba częściej takie mowy odwalać- zaśmiał się i zaczął dziwacznie ruszać brwiami.
- Nie widzę przeszkód- mruknęłam.
- Okay, to teraz trzeba sobie kulturalnie znaleźć miejsce, żeby mieć miękkie lądowanie- powiedział i zaczął krążyć jak orbita, badając dokłanie podłoże- Deski, żwir, żwir, żwir, żwir, deski, trawa, żwi... Rose, chodź tutaj! TRAWA!!!
Stanęłam obok niego i popatrzyłam przerażona na dół. Nie chciałam skakać. Zawsze bałam się skakać... Nawet jak miałam skoczyć z dywanu na podłogę, to palpitacji serca dostawałam. Nie wiem, skąd mi się to wzięło, ale NIENAWIDZĘ skakać!!!
Nie powiem nic Hazzie, bo mnie chyba wyśmieje. Trzeba przezwyciężać słabości!
Im szybciej, tym lepiej! Zamknęłam oczy, zaciśnęłam wargi i chwyciłam Harry'ego za rękę.
- No to, co?- zapytałam- Na "3'?
- 1...
- 2...
- 3...
I... Skoczyłam!!! YEAH! Like a BOSS! Ale chwilę... Czy ja żyję? Czy ja żyję? Otworzyłam oczy.
- ŻYJĘ!- krzyknęłam uradowana.
W sumie nie było tak źle, ale i tak NIGDY więcej bym tego nie powtórzyła. Nie ma mowy!
- Mówiłem?- spytał Hazza, podszedł do mnie i objął mnie ramieniem.
- Mówiłeś- przytaknęłam i wtuliłam się w niego- To, co? Teraz lecimy do jakiejś budki telefonicznej i dzwonimy do chłopaków?
- Nie lepiej im zrobić niespodziankę?- zaproponował.
- Może i lepiej, ale nie wiemy, gdzie jesteśmy, geniuszu- walnęłam go otwartą ręką w tył głowy (lekko, żeby nie było).
I ruszyliśmy w drogę. Na początku było dość dziwnie, bo w ogóle nie wiedzieliśmy, gdzie by tu iść, ale potem zaczęliśmy poznawać okolicę. Po półgodzinnym błądzeniu rozpoznaliśmy czarne, londyńskie taksówki i coś, co od zawsze najbardziej kojarzyło mi się z Londynem- czerwone budki telefoniczne.
- Witaj w domu- powiedział Harry i pocałował mnie delikatnie w policzek.
Podbiegliśmy do pierwszej lepszej taksówki. Kierowca otworzył szybę.
- Dzień dobry- przywitałam się- Mógłby nas pan podwieźć?
- Jasne, że mógłbym- odparł i skinął na wnętrze samochodu.
Wsiedliśmy i podaliśmy facecikowi adres, informując go uprzednio, iż nie mamy teraz przy sobie gotówki i zapłacimy mu dopiero na miejscu, gdy weźmiemy parę groszy z domu. Zgodził się dość szybko. Albo rozpoznał Harry'ego, albo po prostu nie miał, co robić w tej chwili. Nie był jednak specjalnie rozmowny, co akurat bardzo nam odpowiadało, ponieważ zupełnie nie mieliśmy ochoty na jakiekolwiek wyjaśnienia.
Po dwudziestu minutach zatrzymaliśmy się na podjeździe. Jak na rozkaz, z domu wybiegli Zayn i Louis i rzucili się na nas.
- Ałć- syknęliśmy równocześnie z Loczkiem i zaśmialiśmy się cicho.
- Gdzie wy byliście?!- rozpoczął lamentowanie Louis- Wyrwałem sobie połowę włosów z głowy!
______________________________________________________________________
Hej!
Nie ma to, jak "Harmonogram", nie?
Wczoraj urodziny Louisa. Kto świętował? Ajak tam u was święta? Co robicie w Sylwestra?
Rozdzialik jest dosyć kiepski, ale chciałam coś napisać, żeby wam dodać w święta, ponieważ nie ma mnie w domu :(
Myślę, że przekroczyliście już 20000 wejść, więc od razu dziękuję :D
Kocham was, życzę szczęśliwego Nowego Roku!
Kocia3ek

9 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział ;) Bardzo mi się podoba ;P Nie ma to jak Harry i ten jego Gordon XD ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Hahaha ! Szczere ! Oni są na dachu, a ten o cyrkiel się martwi ! :P

    OdpowiedzUsuń
  4. hahahaha, Harry rozwala system! *.* myślałam, że padnę jak przeczytałam o tym Gordonie ;dd
    ale rozdział jest b. dobry i cieszę się, że w końcu udało im się uciec!
    <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Cudny rozdział ... biedny Gordon i co teraz ?? :D On tam zginie ... :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Taak! Nareszcie w domu! Czekałam na ten dzień i nareszcie nadszedł :D Rozdział jak zawsze świetny i czekam na następny! Wesołych Świąt! ♥♥♥♥♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  7. zajebistyy . <3333333
    czekam na kolejnyy :D :D
    mam nadzieję, że dodasz o wiele DŁUŻSZY . . ;p
    i love it ! <3

    OdpowiedzUsuń
  8. Kocham to <33
    I w końcu się uratowali ! ^^

    OdpowiedzUsuń
  9. Fajnie masz fajny luźny styl, jednak zawsze można coś poprawić. Doskonalić.
    Nie wiedzę zbyt wielu błędów i nie tak źle się to czytało. Spoko.


    Loli

    OdpowiedzUsuń