<OCZAMI LIAMA>
Pchnąłem białe drzwi szpitala i po
chwili znalazłem się w poczekalni, próbując złapać jakiegoś
lekarza.
"Coś za często bywam w tego
typu miejscach", pomyślałem.
- Przepraszam-
zaczepiłem jakąś pielęgniarkę, która prowadziła starszego
pana na wózku inwalidzkim.
- Tak?- spytała
- Gdzie jest
Richard Payne?
- Richard
Payne?!- zdziwiła się i zaczęła szukać czegoś w pamięci- Ach,
tak... Leży w sali 94 na pierwszym piętrze.
Podziękowałem i
jak najprędzej skierowałem się w stronę schodów. Przeskakiwałem
po kilka stopni, ale i tak miałem wrażenie, że idzie mi to dość
powolnie.
- Tato, gdzie
jesteś?- pytałem sam siebie.
Na szczęście
nikogo nie zauważyłem na tym poziomie szpitala, gdyż zapewne
wzieliby mnie za groźnego dla otoczenia psychola bez towarzystwa,
który gada do zmyślonych przyjaciół, albo coś takiego.
Stanąłem przed
drzwiami oznaczonymi numerkiem "94". Bałem się tam wejść,
ponieważ nie miałem pojęcia w jakim stanie zastanę mojego ojca.
To wszystko
przypominało mi pewien dzień, który pamiętam, jakgdyby wydarzył
się wczoraj... I pewnie do końca życia go nie zapomnę...
***
Czterolatek stoi przed drzwiami
sali, dzierżąc w ręku, niewielkiego, góra
piętnastocentymetrowego, śnieżnobiałego misia- prezent dla mamy.
Otrzymał do od niej, kiedy po raz pierwszy zachorował na grypę,
dwa lata temu.
- Bądź grzeczny, dobrze?- prosi
ojciec.
- Tak, tato- mruczy chłopiec i
niecierpliwie przestępuje z nogi na nogę.
Mężczyzna wyciąga dłoń przed
siebie, naciska klamkę i otwiera drzwi.
Na jednym z łóżek, oparta o
poduszkę, siedzi niewysoka, szczupła szatynka i uśmiecha się
promiennie do swoich gości.
Maluch od razu do niej podbiega i
przytula ją na tyle mocno, na ile tylko pozwalają mu jego malutkie
rączki.
- Cześć, mamusiu- wita się z
rodzicielką i wdrapuje jej się na łóżko, siadając tuż obok
niej.
Kobieta obejmuje go i całuje w
czoło.
- Przyniosłem ci coś- szepcze
chłopczyk i wyjmuje maskotkę zza pleców.
W oczach niewiasty pojawiają się
pierwsze łzy, które już po chwili spływają jedna po drugiej po
jej policzkach.
- Nie płacz- prosi czterolatek,
ocierając dłonią kilka słonych kropel z twarzy matki.
- To ze wzruszenia, że mam taki
skarb- mówi.- Jutro przyniosę ci jeszcze czapeczkę dla niego- obiecuje.
Mężczyzna, który do tej pory
tylko siedział na krześle obok łóżka i przyglądał się
rodzinie, posyła im szczery uśmiech. Jest najprawdopodobniej
najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Obawia się jedynie o
zdrowie swojej żony. Lekarze nie dają jej zbyt wiele czasu, góra
cztery miesiące.
Nazajutrz znów przyjeżdżają do
szpitala, aby odwiedzić Felicite. Kierują się, jak zwykle, do jej
sali. Jednak tym razem zastają jedynie puste łóżko, z równo
zasłaną pościelą i misiem, opartym o poduszkę.
- Gdzie mamusia?- pyta chłopiec,
przytulając się do taty.
Mężczyzna spodziewa się
najgorszego, jednak nadal ma nadzieję, że może przenieśli ją do
innej sali.
Po chwili w drzwiach pojawia się
wysoka kobieta przy kości, w rozpiętym fartuchu lekarskim, który
doskonale prezentuje jej jaskrawy sweter. Doskonale wie, że to jej
przypada zadanie poinformowania rodziny o tym, co wydarzyło się
kilka minut po północy, ale sama nie zaczyna tematu.
- Gdzie przeniesiono moją żonę?-
zaczyna mężczyzna.
- Ona... Przykro mi- kobiecie
łamie się głos.
Przeżyła już tyle śmierci swoich
pacjentów i musiała już (oczywiście, nie specjalnie) ranić tyle
ludzi, ale nadal sprawiało jej to ogromny ból. Zwłaszcza, gdy
patrzyła na uradowanego chłopca, który miał wrażenie, że zaraz
zobaczy mamę i będzie mógł się do niej przytulić.
Mężczyzna usiadł na krześle,
schował głowę w dłoniach i zaczął płakać. Stracił
najważniejszą kobietę w swoim życiu... Bezpowrotnie... Z dnia na
dzień...
"Była za dobrym człowiekiem.
Dlaczego ona?", myślał.
- Tatusiu, kiedy zobaczymy mamę?-
spytał zdezorientowany czterolatek.
Człowiek zastanowił się przez
chwilę, jak ma o tym wszystkim powiedzieć synowi.
- Synku- posadził go sobie na
kolanach- Już nie zobaczymy mamy...
- Nie ma jej?- zapytał. - Jest... Ale już jej nie widzimy. Ona jest z tobą cały czas. I będzie z tobą. ZAWSZE i WSZĘDZIE- wytłumaczył- Stamtąd- popatrzył do góry.
- Mama jest niewidzialna?- zainteresował się chłopiec- I potrafi latać?
Nie odczuwał tego jako śmierć.
Nie znał jeszcze takiego pojęcia. Dla niego było to po prostu coś
niesamowitego, coś nowego.
- Chodź już, Liam- poprosił
ojciec. Nie mógł już dłużej patrzeć na miejsce, w którym
jeszcze wczoraj leżała jego żona.
- Poczekaj!- krzyknął maluch.
Wyjął z kieszeni czerwoną
czapeczkę, którą wczoraj obiecał przynieść mamie i włożył
maskotce na głowę.
- Żeby misiowi nie było zimno,
jak też się stanie niewidzialny- wyszeptał- Pa, mamo- przytulił
pluszaka, odwrócił się i pomaszerował za ojcem prosto do
wyjścia.
***
Nie chciałbym, aby
ta sytuacja skończyła się podobnie. Nie chciałem zostać sam. W
sumie, głupio gadam, nie?! Bo kto by chciał zostać sam?
Pchnąłem drzwi i
stanąłem w progu sali szpitalnej. Na jednym łóżko leżał jakiś
facet po pięćdziesiątce, na drugim jakiś emeryt z nogą w gipsie,
a dopiero w kącie dostrzegłem mojego tatę. Podszedłem bliżej.
Spał. Stwierdziłem, że nie będę go budził, ponieważ skoro jest
w szpitalu, to chyba z jakiegoś konkretnego powodu, a skoro jest w
szpitalu z konkretnego powodu, to musi dużo odpoczywać, żeby
organizm się regenerował (cokolwiek to oznacza, przeczytałem w
jakiejś książce, jak miałem 7 lat).
Na etażerce obok
jego łóżka leżał jego telefon, taca z lekami i szklanką wody
oraz talerz z niedojedzonym "obiadem". Czym oni karmią
tych pacjentów?
- Syn?- zapytał
chyba ten emeryt.
- Tak-
przytaknąłem, nawet na niego nie patrząc.- Liam, prawda?- zadał kolejne pytanie.
- Tak- powtórzyłem.
- Ojciec dużo o tobie opowiadał- wyjaśnił.
- Fajne- mruknąłem- Ale... Co mu właściwie jest?
Obróciłem twarz w
stronę staruszka i popatrzyłem na niego. Miał bardzo którko
ścięte, siwe włosy, wąsy i chyba z 50 zmarszczek, ale taki urok
starszych ludzi. Cały czas się uśmiechał, co w jakimś stopniu
poprawiło mu humor.
- Ma poważny
problem z nerkami. Teraz czeka na przeszczep, bo te leki, którymi
dysponuje szpital ledwo utrzymują go przy życiu- wytłumaczył
emeryt.
No on sobie chyba
żartuje?! Przecież ja nie mogę pomóc ojcu! Nie mam jak mu pomóc!
Sam mam tylko jedną nerkę...
- A... Da się
coś zrobić, żeby on... był zdrowy?- spytałem.
- Lekarzem nie
jestem- odparł starszy człowiek.
Już miałem zacząć
nowy temat, ale do sali weszła niska, brązowowłosa lekarka, która
podeszła do łóżka emeryta i sprawdzała wyniki jakichś badań.
- Przepraszam,
gdzie jest lekarz, zajmujący się moim ojcem?- zapytałem.
- Na dole w
gabinecie. Pokój numer 32, albo 33. W tej chwili nie jestem pewna,
ale na drzwiach będzie pisało "dr Frank O'Donell".- Dziękuję- rzuciłem i wyszedłem z sali, ostatni raz mierząc spojrzeniem mojego tatę.
Stanąłem w progu
gabinetu lekarza i przywitałem się z nim.
- Co cię tutaj
sprowadza, młody człowieku?- powitał mnie, odrywając się od
jakichś dokumentów.
- Mój ojciec,
Richard Payne- odpowiedziałem, siadając na przeciwko mężczyzny.- Ach, tak...- mruknął pod nosem- No cóż... Nie będę owijał w bawełnę, bo sprawa jest naprawdę skomplikowana. Ma spory problem z nerkami i utrzymujemy go przy życiu tylko dzięki tym urządzeniom. Na razie nie znalazł sie dawca, od którego dałoby się przeszczepić ten narząd.
- A... Da się to jakoś wyleczyć?- spytałem z nadzieją, choć głos wystarczająco mi się łamał.
- Nie- pokręcił
przecząco głową- Chociaż... Nie, to by graniczyło z absurdem.
- "Absurd"
to moje drugie imię- zażartowałem, ale po części była to
przecież prawda.
- Cóż... Jest
taki lek. BARDZO DROGI lek. Ale jego dostępność jest niemalże
zerowa. Jeżeli udałoby ci się go w jakiś sposób dostać, to...
Twój ojciec mógłby czekać na przeszczep w domu, normalnie
funkcjonując.
Wtedy do głowy
przyszedł mi pewien pomysł, ale nie wiedziałem jeszcze, czy jego
realizacja nie przysporzy mi kłopotów.
<OCZAMI RENESME>
- Ludzie, czy mogłabym prosić was o
łaskawe ogarnięcie downa?!- po raz setny uniosłam się na Louisa i
Zayna, którzy smarowali Harry'ego wazeliną.
Automatycznie przerwali swoją
dotychczasową czynność, jednak ja miałam wrażenie, że nie na
długo.
- Chcemy tylko, żeby nasz Hazzuś
zasmakował życia ślimaka- wytłumaczył się Zayn.
Byłam oburzona ich poczuciem powagi
sytuacji. Czy naprawdę żaden z nich nie zdawał sobie sprawdy, jak
bardzo się wkopaliśmy?! Czy naprawdę nie rozumieli, że Liam
gdzieś zniknął i nikt nie wie, gdzie w tej chwili przebywa?! Czy
naprawdę żaden z nich nie zorientował się, że jeden z ich
najlepszych przyjaciół nie odbiera telefonu i nie odpowiada na
sms'y, których wysłaliśmy mu już tyle, iż w normalnej sytuacji
na pewno by się odezwał.
- A nie możecie smakować w innym
pokoju?!- poprosiłam.
Skoro nie chcą pomóc, to niech
chociaż nie utrudniają.
Zrobili urażone miny, ale gdy Niall
posłał im mordercze spojrzenie, uspokoili się i poszli chyba do
łazienki, aby zmyć z Loczka ciecz.
- Co robimy, Niall?- spytałam chłopaka-
Już nie wiem, co mam myśleć.
- Wiem, że to cię raczej nie pocieszy,
ale ja też nie mam pojęcia- westchnął i upił łyka trzeciej już
w dniu dzisiejszym kawy.
- Która godzina?- zapytała mama, która
do tej pory tylko przyglądała się całej sytuacji z boku,
konsumując pierniczki.
Nie mogę powiedzieć, że nie przejęła
się całą sytuacją. Naprawdę chciała bardzo pomóc, ale nikt z
nas nie wiedział, jak. A poza tym lepiej, żeby teraz odpoczywała.
- Dochodzi 23:00- mruknął Nialler,
spoglądając na wyświetlacz swojej komórki.
- Połóż się, mamo, powinnaś się
zdrzemnąć- zaproponowałam, a ona niechętnie spełniła moją
prośbę i poszła na górę, do mojego pokoju, gdzie miała spędzić
najbliższe noce.
Założyłam nogę na nogę, ale już
po chwili wróciłam do poprzedniej pozycji. Już sama nie
wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Wgapiałam się tępo w ekran
mojego Iphona, jakby myśląc, że przez to uzyskam jakąkolwiek
informację od Liama.
- Już późno. Może idź się prześpij,
a ja na niego poczekam, co?- rzucił Niall.
- Dzięki, ale i tak pewnie nie
zmrużyłabym oka- stwierdziłam i podeszłam do ekspresu, by
zaparzyć sobie kolejną dawkę kofeiny.
Pięć minut później dołączyła do
nas hołota, która najprawdopodobniej wreszcie skapnęła się, co
się dzieje.
- Nie dzwonił do was?- spytał Zayn na
wstępie.
Pokręciłam przecząco głową i
przeczesałam nerwowo włosy.
- Chce ktoś kawy?- zaproponował Louis,
wyciągając kilka kubków z szafki.
W górę powędrowała ręka Malika.
- Ja też- dodał Harry.
Chłopcy dosiedli się do nas i co
jakiś czas sączyli ciemny napój.
Nikt się nie odzywał. Gapiliśmy się
na siebie i czekaliśmy, aż drzwi wejściowe się otworzą i stanie
w nich roześmiany Liam, i powie "Cześć! Fajnie zrobiłem was
w konia, nie?!". Niestety, nie doczekaliśmy się...
__________________________________________________________________
Hejka, kicie! Nie wiem co się z wami dzieje, że tak mało komentarzy...
Ale to nic :)
I tak dodałam ten rozdział ;)
Nie mam chyba nawet jak wam się rozpisać... Nie mam o czym :(
Dobra...
Kocham was, a rozdział dedykuję mojej JOSSIE, która wymyśliła wątki, które pojawią się w następnych rozdziałach.
Kocia3ek
Jejku... super rozdział.
OdpowiedzUsuńZ resztą jak zawsze...
Super...
OdpowiedzUsuńWzruszyłam się na tym motywie z małym Liamem :)
Kocham <3
ekstra rozdział i wgl cały blog czadowy :D
OdpowiedzUsuńSuuper rozdzial ! Biedny Liam ;/
OdpowiedzUsuńSuper rozdział <3
OdpowiedzUsuńBiedny Liam... Niech jego ojciec wyzdrowieje ! :)
Biedactwo. :c ale rozdział extra. :3
OdpowiedzUsuńall-for-1d.blogspot.com
Nominowałam Cie do libster awards, ponieważ uwielbiam twoje opowiadanie! :)
OdpowiedzUsuńInformacji szukaj tutaj:
http://blue-eyedlove.blogspot.com/
Aww<333
OdpowiedzUsuńSiemka!! Ja czytam i będę czytać ;) Rozdział jest jak zwykle świetny!!!
http://and-little-things-1d.blogspot.com/
http://one-direction-opowiadanie-i-inne.blog.pl/
Dziewczyno, jesteś moją idiolką. Kocham Cie normalnie. <3
OdpowiedzUsuńSzkoda Liama. ; (
PS. U mnie następna część 2 rozdziału. Jeśli chcesz poznać nowych przyjaciół Jennifer - wpadnij: rozne-historie.blogspot.com. ;*
Twa Jossie nie wymyśliła ,,wątków" tylko całość!!!!! ;-)
OdpowiedzUsuńP.S To ma być kurde spacer, anie wyścigi ślimaków...
Wiesz, o co chodzi, a jak nie wiesz, to... to nie musisz wiedzieć, ale tekścik fajny
Wiem o co chodzi i moja JOSSIE nie wymyśliła całości, ponieważ razem to wymyśliłyśmy na matmie :)
Usuńa fakt! ale powinnaś mi oddawać 49 % dochodów z blooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooggggggggggggggggaa (o ile takież istnieją ;-) loffciam cię
OdpowiedzUsuńKotynieńku, weź coś już napisz, bo to co się wydarzy dalej, zwali wszystkich z nóg ;-)
OdpowiedzUsuńPlisss, już się nie mogę doczekać kolejnego rozdziału...
P.S Pozdrowienia dla naszego tercetu ;-)
Kiedy następny rozdział? I ♥ twój blog! Masz wieeelki talent! :) Powinnaś zostać pisarką. :D Chętnie bym pocytała twoje ksiązecki. :3
OdpowiedzUsuń