Close the door, throw the key...

czwartek, 22 listopada 2012

Rozdział 51

- Wstajemy!- usłyszałam nad sobą czyiś głos i otworzyłam oczy.
- Co?!- zapytałam zaspana.
- Stwierdziłem, że może chciałabyś wiedzieć, iż za 10 minut lądujemy- poinformował mnie Louis, po czym szybko powrócił na swoje miejsce przed nami.
Wpakowałam pospiesznie wszystkie rzeczy do torebki i zapięłam pasy.
***
Stanęliśmy z walizkami na parkingu i z trudem udało nam się złapać jakąś taksówkę.
- WY WSZYSCY?!- zapytał zdezorientowany kierowca z grymasem na twarzy.
- Raczej nie mamy w zwyczaju zajmować wiele miejsca- odezwał się Zayn, co skomentowałam ledwo dosłyszalnym chichotem, którego niestety nie udało mi się powstrzymać.
- Przykro mi, ale tutaj nie o to chodzi- kontynuował mężczyzna- To samochód PIĘCIOOSOBOWY, razem ze mną mogę przewieźć jedynie CZTERY osoby, a was jest AŻ SIEDMIORO!!!
Harry udał przerażonego i zakrył usta dłonią, a Malik już rozszerzał wargi, by coś powiedzieć, jednak Niall go wyprzedził:
- No to niesamowicie! Wzruszyłem się do łez pańskimi umiejętnościami matematycznymi, ale czy byłby pan tak łaskaw i choć część z nas odwiózł do domu?!
Taksówkarz chyba powstrzymał się od zbędnej dyskusji, bo tylko pomruczał coś pod nosem i na tym się skończyła jego genialna wylewność.
- Zapraszam- wycedził przez zęby i otworzył tylne drzwi samochodu.
Zrobiliśmy "naradę bojową", podczas której zdecydowaliśmy, iż do domu pojedzie teraz Niall z mamą, Zayn oraz Liam, a ja mam zostać na mieście z tymi dwoma przygłupami i czekać, aż tenże facet objedzie pierwszy kurs LOTNISKO-DOM i po nas przyjedzie.
Wsiedli do auta (oczywiście uprzednio wpakowaliśmy im walizki do bagażnika) i odjechali.
- Co robimy?!- zapytał podjarany Lou, podskakując jak spora, pasiasta piłeczka.
- Nie wiem- popisałam się niebanalnym doborem słów.
- Chodźmy pooglądać kotki- zaproponował Harry głosem małej dziewczynki, jednak coś wewnątrz podpowiadało mi, że on bierze to na serio.
Popatrzyłam na Louisa i zaczęliśmy się śmiać z powalającej wręcz głupoty naszego przyjaciela. On natomiast zrobił urażoną minę, ale nie wytrzymał tak zbyt długo, gdyż już po kilku sekundach turlał się razem z nami.
- Ogarnijmy się!- doprowadziłam nas do porządku, wcielając się w rolę Liama. Jak jego nie ma, to ktoś musi, a akurat wypadło na mnie- Trzeba jakąś taksówkę może zamówić, czy coś...
- COŚ!!!- wrzasnął Louis i zaczął biegać za gołębiami- Co zrobiliście Kevinowi, wstrętne istoty?!- darł się.
- Zjadłbym coś- powiedział cicho Hazza.
- Ja też- zgodziłam się z nim szeptem- To co? McDonald's?
- Dobra- przytaknął- To na "3"...
- 1... 2...- zaczęłam.
- 3!!!- wrzasnęliśmy i puściliśmy się pędem w kierunku najbliższego Fast Food'a.
Minęło trochę czasu nim Pan "CozrobiliścieKevinowi" zorientował się, że mu uciekamy i pognał za nami grożąc ptakom, że "jeszcze go popamiętają".
Zamówiliśmy sobie po hamburgerze i po soczku, a gdy odebraliśmy jedzenie, zajęliśmy miejsca gdzieś w kącie.
- A co jeśli to mięso jest z malutkich, bezbronnych kociaczków- zaniepokoił się Loczek.
- Albo z Kevina?!- zawtórował mu Lou, wlepiając gały w bułkę.
- Spokojnie, zapewniam was, że tu nie ma ani grama mięsa. Ani kociego, ani gołębiego, ani żadnego innego- uspokoiłam ich i powróciliśmy do konsumpcji kanapek.
***
Wysiedliśmy z taksówki, dziękując kierowcy za bezpieczny przyjazd i były to jak najbardziej szczere podziękowania, gdyż wyglądał, jakby miał ochotę nas zabić.
Louis nacisnął klamkę i z prędkością światła wbiegł do domu. My spokojnie poszliśmy w jego ślady. Zdjęliśmy buty w korytarzu i skierowaliśmy się do salonu. Na sofie siedziała mama i zaczytywała się w ulotce reklamowej jednego z londyńskich sklepów spożywczych. W kuchni siedzieli Zayn i Niall i zawzięcie o czymś dyskutowali.
- Co jest?!- krzyknął Lou nad uchem Nialla, na co blondyn aż podskoczył na krześle.
- Chcesz, żebym dostał ataku serca?!- zbulwersował się Irlandczyk.
- Gdzie Liam?- zmieniłam temat.
Nialler automatycznie odwrócił twarz w kierunku Zayna i posłali sobie pełne zrozumienia spojrzenia.
- Czekam...- pospieszyłam ich.
- No... Bo... Ten... No... Eee... On... Aaa... Hmm... Iii... Tak... To... Emm... Yyy... Aaa... Eee... No...Eee... Zayn ci odpowie!- obronił się farbowany.
Malik już mordował go wzrokiem.
- On... Pojechał- rzucił, unikając mojego wzroku.
Z wrażenia, aż upuściłam telefon na podłogę, ale to, że mógłby się rozbić, nie niepokoiło mnie w tym momencie.
- GDZIE?!- wysyczałam.
- N-nie wiem- jąkał się Mulat- Spakował kilka rzeczy i powiedział, że musi gdzieś wyjechać. Nie powiedział, gdzie.
- Tak sobie wyszedł?!- zapytał równie zaniepokojony Louis.
- No... Mówił, że wróci za niedługo- uściślił Niall.
Podniosłam telefon i wykręciłam numer do Liama.
1 sygnał... CISZA... 2 sygnał... CISZA... 3 sygnał... CISZA... 4 sygnał... POCZTA GŁOSOWA.
Próbowałam jeszcze z 10 razy, ale również bezskutecznie. Wysłałam mu setkę wiadomości tekstowych, ale na nie również nie odpisał.
Zaczęłam się martwić, ale z drugiej strony jest na tyle rozważny, że raczej nie zrobi nic głupiego.

<OCZAMI LIAMA>
Siedzę w pociągu w drodze do Wolverhampton.
Musiałem wyjechać, a nie chciałem im wiele mówić, bo by mnie zatrzymywali, albo pchaliby się za mną. A nie chcę im głowy zaprzątać problemami moimi i mojej rodziny. Może Rose powinna wiedzieć, ale wolałem załatwić to wszystko sam.
O co właściwie chodzi?! Tak naprawdę sam nie wiem. Wczoraj dostałem telefon od taty, że dzieje się coś złego i muszę przyjechać do domu na jakiś czas. Martwię się o niego.
Wyjąłem telefon komórkowy z kieszeni i kilkakrotnie nacisnąłem na przyciski, jednak ekran pozostał czarny. Wyładowany! Lepiej być nie mogło!
Oparłem głowę o szybę i westchnąłem głęboko.
Siedziałem w przedziale sam i szczerze mówiąc bardzo mi to odpowiadało. Z doświadczenia wiem, że ludzie podczas podróży robią się ciekawscy. Wścibscy wręcz.
***
Wysiadłem na peronie w Wolverhampton i zakładając torbę na ramię, pobiegłem w stronę wyjścia ze stacji. Zadzwoniłem po taksówkę, która przyjechała już po 15 minutach. Wsiadłem, przywitałem się z kierowcą (który okazał się dużo bardziej sympatyczny niż ten w Londynie kilka godzin temu) i podałem mu adres, pod który ma mnie podrzucić. Po niecałych dwudziestu minutach byłem już na miejscu.
Bez pukania, wszedłem do domu.
- Cześć!- krzyknąłem już w progu, rzucając klamoty gdzieś w róg przedpokoju.
- Witaj, Liam- powitała mnie Cornelia.
Przytuliłem się do niej.
- Co tam u Rose?- spytała.
- Trzyma się- uśmiechnąłem się do niej na tyle promiennie, na ile tylko było mnie stać- A gdzie tata?!
Popatrzyła na mnie, a w jej oczach dostrzegłem łzy.
- W szpitalu...
_____________________________________________________________________
Rozdział pisany przy oglądaniu gali BAMBI i wyczekiwaniu z niecierpliwością na One Direction...
Cóż... W końcu się udało i nie żałuję ani jednej chwili spędzonej na słuchaniu szprechania tych... ludzi (?) na temat Celine Dione i czarnym smokingu jakiegoś faceta.
"Jeść długo, pić długo, spać długo"<-------- Nialler, rozbrajasz system!!!
 Ale wracając do bloga...
Pod ostatnim postem nie popisaliście się komentarzami, wiem, że stać nas na więcej, ale usprawiedliwiam was szkołą :D
 Kocia3ek


4 komentarze:

  1. Świetne jak zawsze :)
    Co się stalo z tatą Liama? Teraz będę niecierpliwie czekać na następny rozdział ! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. znowu ktoś w szptalu? :( mam nadzieję, że tym razem to nic poważnego... ;)
    a rozdział świetny, jak zawsze, ale to pewnie już wiesz ;))

    OdpowiedzUsuń