Close the door, throw the key...

środa, 28 listopada 2012

Rozdział 53

Otworzyłam oczy i ujrzałam pokój Liama. Ziewnęłam, usiadłam na łóżku i spojrzałam na nasze zdjęcie, które stało na etażerce.
- Wróć już- szepnęłam do fotografii- Albo chociaż daj znać...
Spojrzałam na zegarek. Było po 10:30 i zaczęłam zastanawiać się, jakim cudem tak długo spałam.
Wstałam i powędrowałam do mojej łazienki, gdzie ubrałam się, uczesałam i umyłam.
Stanęłam na schodach, słysząc żywą rozmowę...
- Mówiłem ci już 1000 razy!- krzyczał Harry- Nie powiem jej teraz!
- Ale czemu?- nalegał Louis.
- Bo to najgorszy moment, temu! Liam gdzieś zniknął, a ja mam jej TO tak po prostu powiedzieć? Jak ty to sobie wyobra...- Loczek przerwał, gdyż właśnie weszłam do pomieszczenia.
- Cześć- udawałam, że nie wiem, co się stało- Co robicie?
Styles się lekko zmieszał, spuścił głowę i zaczął jeździć rurą od odkurzacza po podłodze.
- Odkurzam- wyjaśnił.
Zaśmiałam się cicho.
- Myślę, że będzie szło ci dużo sprawniej, jak podłączysz do prądu- poradziłam, nie przestając się chichrać, na co spalił buraka.
- Masz jakieś wieści od Liama?- zapytał Lou, ratując przyjaciela i tym samym przerywając krępującą ciszę, jaka zapadła.
Pokręciłam przecząco głową.
- A gdzie reszta?- zmieniłam temat.
- Pojechali do szpitala- odparł Harry, wzruszając ramionami.
- Jezu! Co się stało?!- przeraziłam się. Jeszcze tego brakowało! Kolejnej osoby w szpitalu! Jakbyśmy mieli za mało "rozrywki"!
- Nic- uspokoił mnie Louis- Na badania z twoją mamą pojechali, to wszystko.
Odetchnęłam z ulgą. Poszłam do kuchni i zrobiłam sobie kanapkę. Usiadłam przy stole i zaczęłam ją z kulturką jeść, co chwilę zerkając na wyświetlacz telefonu komórkowego i wysyłając coraz to nowsze wiadomości do Liama.
- Właściwie jak znalazłam się u Liama w pokoju?- zaciekawiłam się.
- Zayn cię zaniósł, bo zasnęłaś z głową w talerzu z ciastkami i dostałabyś skrzywienia kręgosłupa- wyszczerzył się Harry.
Rozległ się dzwonek mojego telefoniku. Wykazałam się niezwykłym refleksem i z nadzieją, że dzwoni mój zaginiony gdzieś braciszek, odebrałam telefon.
- Halo?- spytałam. Nawet nie spojrzałam na wyświetlacz, naciskając zieloną słuchawkę.
- Cześć! Chcecie coś ze sklepu?- usłyszałam głos Nialla.
- Chyba nic- zawahałam się.
- OK, my będziemy za jakieś pół godziny- odparł i rozłączył się.
Wrzuciłam brudny talerz do zmywarki i skierowałam się w stronę salonu. Usiadłam na sofie i obserwowałam nasz piękny, biały dywan.
<OCZAMI LIAMA>
Cornelia zawołała mnie na dół na śniadanie. Nie byłem głodny i miałem pewność, że ona też, ale z doświadczenia wiem, iż nawet w takich chwilach należy się regularnie odżywiać.
- Jedziesz dziś do taty?- spytała na wstępie, kładąc przede mną talerz z tostami.
- Tak- przytaknąłem i odkręciłem butelkę wody mineralnej, która stała na blacie.
- Mogę się z tobą zabrać?- zadała kolejne pytanie.
W odpowiedzi kiwnąłem tylko głową.
- A kiedy wracasz do Londynu?- upiła łyka kawy z filiżanki.
- Nie wiem-wzruszyłem ramionami- Z jednej strony nie chcę zostawiać ojca, ale z drugiej mam bardzo ważną sprawę do załatwienia.
- A co tam u nich? Jak zareagowali na to, że jest w szpitalu?
 Nie udzieliłem odpowiedzi na to pytanie, ponieważ nie wiedziałem, co mogę powiedzieć. Że co? Że: "Nie mówiłem im i po prostu wyszedłem z domu!"? Tak, wiem. Zachowałem się jak skończony idiota, ale niestety inaczej się nie dało. Tylko szkoda, że nie zabrałem z domu ładowarki do telefonu i teraz nie mam z nimi żadnego kontaktu. Przypuszczam, że się niepokoją, ale nigdy nic nie wiadomo.
Dojadłem śniadanie, ubrałem buty i wyszedłem na zewnątrz, a zaraz za mną Cornelia. Zamknęła drzwi i wsiadła do samochodu na miejsce kierowcy. Byłem rozkojarzony i nie miałem pojęcia, jak uda mi się kierować, ale starałem się nie myśleć o tacie i skupić się na drodze. W ogóle, w lusterku wstecznym zobaczyłem jakiegoś zombie i musiało minąć trochę czasu, zanim zorientowałem się, że to ja. Wyglądałem jak kupa nieszczęść, co było jak najbardziej adekwatne do sytuacji, w jakiej się znalazłem. Każdy włos sterczał w inną stronę, miałem podkrążone oczy, blade policzki.
- Liam, wczoraj zasnąłeś dopiero o 2 w nocy. Bardzo krótko spałeś, jesteś zmęczony- stwierdziła macocha, ale gdy zobaczyła mój morderczy wzrok, zamilkła.
Miała rację, tej nocy nie zagościłem na długo w krainie Morfeusza.
<OCZAMI RENESME>
Liama nie ma już od 3 dni. Naprawdę bardzo się o niego martwimy. Zadzwoniliśmy już do Paula, powiedział, że się tym jak najszybciej zajmie, ale nie wiem, czy uda mu się coś zdziałać.
- Odezwij się... Szybko- krążyłam po pokoju jak orbita i nagrywałam dwudziestą już tego ranka, wiadomość głosową. Nadusiłam czerwoną słuchawkę i rzuciłam telefon na łóżko.
Poszłam na dół i wzięłam jakieś leki na uspokojenie, bo już nie wyrabiałam z tym wszystkim. Zabrałam sobie pierwszy, lepszy napój energetyczny i wróciłam z nim do pokoju. Otworzyłam puszkę. Wtem rozległ się dzwonek mojego telefonu.
"Eleanor"- pokazało się na wyświetlaczu.
- Tak?- spytałam, choć wcale nie miałam ochoty na zaczynanie rozmowy.
- Hej! Wpadniesz do mnie? Wyślę ci adres! Za ile będziesz?- zapytała uradowana szatynka.
- Nie mam nastroju, przepraszam- wyjaśniłam.
- Co się stało?- zaciekawiła się.
- Długa historia...
- Jesteś w domu? Zaraz u was będę, zrobię naszą ulubioną kawę i wszystko mi opowiesz- zacytowała jedną z reklam i rozłączyła się
No pięknie! El za chwilę przyjdzie, a ja wyglądam jak jakiś menel!
Poszłam do łazienki, ubrałam się, umyłam,  uczesałam i słysząc krzyk Niall, zbiegłam na dół.
- Cześć, kochana- przywitała mnie przyjaciółka i przytuliła się do mnie.
- Cześć- mruknęłam i wskazałam na schody, by poszła za mną.
Zamknęłyśmy się i usiadłyśmy na przeciwko siebie na łóżku. Opowiedziałam jej o wszystkim od czasu naszego wyjazdu do Irlandii. Słuchała w ciszy, co chwilę otwierając usta ze zdziwienia. Tylko co jakiś czas przerywała mi tekstami typu: "Żartujesz?" albo "No to nieźle".
- Ale się porobiło- skomentowała i położyła i rękę na ramieniu- Nie przejmuj się, będzie dobrze.
Prychnęłam pod nosem. Zawsze jak ma być dobrze, jest dobrze, ale potem się knoci i nie jest dobrze.
Posiedziałyśmy tak jeszcze chwilę, po czym stwierdziłyśmy, że mimo wszystko nie ma co smutać i zeszłyśmy na dół do chłopaków.
Zajęłyśmy miejsca na sofie i zaczęłyśmy rozmowę z naszymi towarzyszami.Wtem drzwi się otworzyły...
___________________________________________________________________________
Cześć! Beznadziejny rozdział, za co was przepraszam, ale nie mam weny zupełnie :(
Mimo to, kocham was!!!
Kocia3ek

sobota, 24 listopada 2012

Rozdział 52

<OCZAMI LIAMA>
Pchnąłem białe drzwi szpitala i po chwili znalazłem się w poczekalni, próbując złapać jakiegoś lekarza.
"Coś za często bywam w tego typu miejscach", pomyślałem. 
- Przepraszam- zaczepiłem jakąś pielęgniarkę, która prowadziła starszego pana na wózku inwalidzkim.
- Tak?- spytała
- Gdzie jest Richard Payne? 
- Richard Payne?!- zdziwiła się i zaczęła szukać czegoś w pamięci- Ach, tak... Leży w sali 94 na pierwszym piętrze. 
Podziękowałem i jak najprędzej skierowałem się w stronę schodów. Przeskakiwałem po kilka stopni, ale i tak miałem wrażenie, że idzie mi to dość powolnie.
- Tato, gdzie jesteś?- pytałem sam siebie.
Na szczęście nikogo nie zauważyłem na tym poziomie szpitala, gdyż zapewne wzieliby mnie za groźnego dla otoczenia psychola bez towarzystwa, który gada do zmyślonych przyjaciół, albo coś takiego.
Stanąłem przed drzwiami oznaczonymi numerkiem "94". Bałem się tam wejść, ponieważ nie miałem pojęcia w jakim stanie zastanę mojego ojca.
To wszystko przypominało mi pewien dzień, który pamiętam, jakgdyby wydarzył się wczoraj... I pewnie do końca życia go nie zapomnę...
***
Czterolatek stoi przed drzwiami sali, dzierżąc w ręku, niewielkiego, góra piętnastocentymetrowego, śnieżnobiałego misia- prezent dla mamy. Otrzymał do od niej, kiedy po raz pierwszy zachorował na grypę, dwa lata temu.
- Bądź grzeczny, dobrze?- prosi ojciec.
- Tak, tato- mruczy chłopiec i niecierpliwie przestępuje z nogi na nogę.
Mężczyzna wyciąga dłoń przed siebie, naciska klamkę i otwiera drzwi.
Na jednym z łóżek, oparta o poduszkę, siedzi niewysoka, szczupła szatynka i uśmiecha się promiennie do swoich gości.
Maluch od razu do niej podbiega i przytula ją na tyle mocno, na ile tylko pozwalają mu jego malutkie rączki.
- Cześć, mamusiu- wita się z rodzicielką i wdrapuje jej się na łóżko, siadając tuż obok niej.
Kobieta obejmuje go i całuje w czoło.
- Przyniosłem ci coś- szepcze chłopczyk i wyjmuje maskotkę zza pleców.
W oczach niewiasty pojawiają się pierwsze łzy, które już po chwili spływają jedna po drugiej po jej policzkach.
- Nie płacz- prosi czterolatek, ocierając dłonią kilka słonych kropel z twarzy matki.
- To ze wzruszenia, że mam taki skarb- mówi.
- Jutro przyniosę ci jeszcze czapeczkę dla niego- obiecuje.
Mężczyzna, który do tej pory tylko siedział na krześle obok łóżka i przyglądał się rodzinie, posyła im szczery uśmiech. Jest najprawdopodobniej najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Obawia się jedynie o zdrowie swojej żony. Lekarze nie dają jej zbyt wiele czasu, góra cztery miesiące.
Nazajutrz znów przyjeżdżają do szpitala, aby odwiedzić Felicite. Kierują się, jak zwykle, do jej sali. Jednak tym razem zastają jedynie puste łóżko, z równo zasłaną pościelą i misiem, opartym o poduszkę.
- Gdzie mamusia?- pyta chłopiec, przytulając się do taty.
Mężczyzna spodziewa się najgorszego, jednak nadal ma nadzieję, że może przenieśli ją do innej sali.
Po chwili w drzwiach pojawia się wysoka kobieta przy kości, w rozpiętym fartuchu lekarskim, który doskonale prezentuje jej jaskrawy sweter. Doskonale wie, że to jej przypada zadanie poinformowania rodziny o tym, co wydarzyło się kilka minut po północy, ale sama nie zaczyna tematu. 
- Gdzie przeniesiono moją żonę?- zaczyna mężczyzna.
- Ona... Przykro mi- kobiecie łamie się głos.
Przeżyła już tyle śmierci swoich pacjentów i musiała już (oczywiście, nie specjalnie) ranić tyle ludzi, ale nadal sprawiało jej to ogromny ból. Zwłaszcza, gdy patrzyła na uradowanego chłopca, który miał wrażenie, że zaraz zobaczy mamę i będzie mógł się do niej przytulić.
Mężczyzna usiadł na krześle, schował głowę w dłoniach i zaczął płakać. Stracił najważniejszą kobietę w swoim życiu... Bezpowrotnie... Z dnia na dzień...
"Była za dobrym człowiekiem. Dlaczego ona?", myślał.
- Tatusiu, kiedy zobaczymy mamę?- spytał zdezorientowany czterolatek.
Człowiek zastanowił się przez chwilę, jak ma o tym wszystkim powiedzieć synowi.
- Synku- posadził go sobie na kolanach- Już nie zobaczymy mamy...
- Nie ma jej?- zapytał. 
- Jest... Ale już jej nie widzimy. Ona jest z tobą cały czas. I będzie z tobą. ZAWSZE i WSZĘDZIE- wytłumaczył- Stamtąd- popatrzył do góry.
- Mama jest niewidzialna?- zainteresował się chłopiec- I potrafi latać?
Nie odczuwał tego jako śmierć. Nie znał jeszcze takiego pojęcia. Dla niego było to po prostu coś niesamowitego, coś nowego.
- Chodź już, Liam- poprosił ojciec. Nie mógł już dłużej patrzeć na miejsce, w którym jeszcze wczoraj leżała jego żona.
- Poczekaj!- krzyknął maluch.
Wyjął z kieszeni czerwoną czapeczkę, którą wczoraj obiecał przynieść mamie i włożył maskotce na głowę.
- Żeby misiowi nie było zimno, jak też się stanie niewidzialny- wyszeptał- Pa, mamo- przytulił pluszaka, odwrócił się i pomaszerował za ojcem prosto do wyjścia.
***
Nie chciałbym, aby ta sytuacja skończyła się podobnie. Nie chciałem zostać sam. W sumie, głupio gadam, nie?! Bo kto by chciał zostać sam?
Pchnąłem drzwi i stanąłem w progu sali szpitalnej. Na jednym łóżko leżał jakiś facet po pięćdziesiątce, na drugim jakiś emeryt z nogą w gipsie, a dopiero w kącie dostrzegłem mojego tatę. Podszedłem bliżej. Spał. Stwierdziłem, że nie będę go budził, ponieważ skoro jest w szpitalu, to chyba z jakiegoś konkretnego powodu, a skoro jest w szpitalu z konkretnego powodu, to musi dużo odpoczywać, żeby organizm się regenerował (cokolwiek to oznacza, przeczytałem w jakiejś książce, jak miałem 7 lat).
Na etażerce obok jego łóżka leżał jego telefon, taca z lekami i szklanką wody oraz talerz z niedojedzonym "obiadem". Czym oni karmią tych pacjentów?
- Syn?- zapytał chyba ten emeryt.
- Tak- przytaknąłem, nawet na niego nie patrząc.
- Liam, prawda?- zadał kolejne pytanie.
- Tak- powtórzyłem.
- Ojciec dużo o tobie opowiadał- wyjaśnił.
- Fajne- mruknąłem- Ale... Co mu właściwie jest?
Obróciłem twarz w stronę staruszka i popatrzyłem na niego. Miał bardzo którko ścięte, siwe włosy, wąsy i chyba z 50 zmarszczek, ale taki urok starszych ludzi. Cały czas się uśmiechał, co w jakimś stopniu poprawiło mu humor.
- Ma poważny problem z nerkami. Teraz czeka na przeszczep, bo te leki, którymi dysponuje szpital ledwo utrzymują go przy życiu- wytłumaczył emeryt.
No on sobie chyba żartuje?! Przecież ja nie mogę pomóc ojcu! Nie mam jak mu pomóc! Sam mam tylko jedną nerkę...
- A... Da się coś zrobić, żeby on... był zdrowy?- spytałem.
- Lekarzem nie jestem- odparł starszy człowiek.
Już miałem zacząć nowy temat, ale do sali weszła niska, brązowowłosa lekarka, która podeszła do łóżka emeryta i sprawdzała wyniki jakichś badań.
- Przepraszam, gdzie jest lekarz, zajmujący się moim ojcem?- zapytałem.
 - Na dole w gabinecie. Pokój numer 32, albo 33. W tej chwili nie jestem pewna, ale na drzwiach będzie pisało "dr Frank O'Donell".
- Dziękuję- rzuciłem i wyszedłem z sali, ostatni raz mierząc spojrzeniem mojego tatę.
Stanąłem w progu gabinetu lekarza i przywitałem się z nim.
- Co cię tutaj sprowadza, młody człowieku?- powitał mnie, odrywając się od jakichś dokumentów.
- Mój ojciec, Richard Payne- odpowiedziałem, siadając na przeciwko mężczyzny.
- Ach, tak...- mruknął pod nosem- No cóż... Nie będę owijał w bawełnę, bo sprawa jest naprawdę skomplikowana. Ma spory problem z nerkami i utrzymujemy go przy życiu tylko dzięki tym urządzeniom. Na razie nie znalazł sie dawca, od którego dałoby się przeszczepić ten narząd.
- A... Da się to jakoś wyleczyć?- spytałem z nadzieją, choć głos wystarczająco mi się łamał.
- Nie- pokręcił przecząco głową- Chociaż... Nie, to by graniczyło z absurdem.
- "Absurd" to moje drugie imię- zażartowałem, ale po części była to przecież prawda.
- Cóż... Jest taki lek. BARDZO DROGI lek. Ale jego dostępność jest niemalże zerowa. Jeżeli udałoby ci się go w jakiś sposób dostać, to... Twój ojciec mógłby czekać na przeszczep w domu, normalnie funkcjonując.
Wtedy do głowy przyszedł mi pewien pomysł, ale nie wiedziałem jeszcze, czy jego realizacja nie przysporzy mi kłopotów. 

<OCZAMI RENESME>
 
- Ludzie, czy mogłabym prosić was o łaskawe ogarnięcie downa?!- po raz setny uniosłam się na Louisa i Zayna, którzy smarowali Harry'ego wazeliną.
Automatycznie przerwali swoją dotychczasową czynność, jednak ja miałam wrażenie, że nie na długo.
- Chcemy tylko, żeby nasz Hazzuś zasmakował życia ślimaka- wytłumaczył się Zayn.
Byłam oburzona ich poczuciem powagi sytuacji. Czy naprawdę żaden z nich nie zdawał sobie sprawdy, jak bardzo się wkopaliśmy?! Czy naprawdę nie rozumieli, że Liam gdzieś zniknął i nikt nie wie, gdzie w tej chwili przebywa?! Czy naprawdę żaden z nich nie zorientował się, że jeden z ich najlepszych przyjaciół nie odbiera telefonu i nie odpowiada na sms'y, których wysłaliśmy mu już tyle, iż w normalnej sytuacji na pewno by się odezwał.
- A nie możecie smakować w innym pokoju?!- poprosiłam.
Skoro nie chcą pomóc, to niech chociaż nie utrudniają.
Zrobili urażone miny, ale gdy Niall posłał im mordercze spojrzenie, uspokoili się i poszli chyba do łazienki, aby zmyć z Loczka ciecz.
- Co robimy, Niall?- spytałam chłopaka- Już nie wiem, co mam myśleć.
- Wiem, że to cię raczej nie pocieszy, ale ja też nie mam pojęcia- westchnął i upił łyka trzeciej już w dniu dzisiejszym kawy.
- Która godzina?- zapytała mama, która do tej pory tylko przyglądała się całej sytuacji z boku, konsumując pierniczki.
Nie mogę powiedzieć, że nie przejęła się całą sytuacją. Naprawdę chciała bardzo pomóc, ale nikt z nas nie wiedział, jak. A poza tym lepiej, żeby teraz odpoczywała.
- Dochodzi 23:00- mruknął Nialler, spoglądając na wyświetlacz swojej komórki.
- Połóż się, mamo, powinnaś się zdrzemnąć- zaproponowałam, a ona niechętnie spełniła moją prośbę i poszła na górę, do mojego pokoju, gdzie miała spędzić najbliższe noce.
Założyłam nogę na nogę, ale już po chwili wróciłam do poprzedniej pozycji. Już sama nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Wgapiałam się tępo w ekran mojego Iphona, jakby myśląc, że przez to uzyskam jakąkolwiek informację od Liama.
- Już późno. Może idź się prześpij, a ja na niego poczekam, co?- rzucił Niall.
- Dzięki, ale i tak pewnie nie zmrużyłabym oka- stwierdziłam i podeszłam do ekspresu, by zaparzyć sobie kolejną dawkę kofeiny.
Pięć minut później dołączyła do nas hołota, która najprawdopodobniej wreszcie skapnęła się, co się dzieje.
- Nie dzwonił do was?- spytał Zayn na wstępie.
Pokręciłam przecząco głową i przeczesałam nerwowo włosy.
- Chce ktoś kawy?- zaproponował Louis, wyciągając kilka kubków z szafki.
W górę powędrowała ręka Malika.
- Ja też- dodał Harry.
Chłopcy dosiedli się do nas i co jakiś czas sączyli ciemny napój.
Nikt się nie odzywał. Gapiliśmy się na siebie i czekaliśmy, aż drzwi wejściowe się otworzą i stanie w nich roześmiany Liam, i powie "Cześć! Fajnie zrobiłem was w konia, nie?!". Niestety, nie doczekaliśmy się...
__________________________________________________________________
Hejka, kicie! Nie wiem co się z wami dzieje, że tak mało komentarzy...
Ale to nic :)
I tak dodałam ten rozdział ;)
Nie mam chyba nawet jak wam się rozpisać... Nie mam o czym :(
Dobra... 
Kocham was, a rozdział dedykuję mojej JOSSIE, która wymyśliła wątki, które pojawią się w następnych rozdziałach.
 Kocia3ek

czwartek, 22 listopada 2012

Rozdział 51

- Wstajemy!- usłyszałam nad sobą czyiś głos i otworzyłam oczy.
- Co?!- zapytałam zaspana.
- Stwierdziłem, że może chciałabyś wiedzieć, iż za 10 minut lądujemy- poinformował mnie Louis, po czym szybko powrócił na swoje miejsce przed nami.
Wpakowałam pospiesznie wszystkie rzeczy do torebki i zapięłam pasy.
***
Stanęliśmy z walizkami na parkingu i z trudem udało nam się złapać jakąś taksówkę.
- WY WSZYSCY?!- zapytał zdezorientowany kierowca z grymasem na twarzy.
- Raczej nie mamy w zwyczaju zajmować wiele miejsca- odezwał się Zayn, co skomentowałam ledwo dosłyszalnym chichotem, którego niestety nie udało mi się powstrzymać.
- Przykro mi, ale tutaj nie o to chodzi- kontynuował mężczyzna- To samochód PIĘCIOOSOBOWY, razem ze mną mogę przewieźć jedynie CZTERY osoby, a was jest AŻ SIEDMIORO!!!
Harry udał przerażonego i zakrył usta dłonią, a Malik już rozszerzał wargi, by coś powiedzieć, jednak Niall go wyprzedził:
- No to niesamowicie! Wzruszyłem się do łez pańskimi umiejętnościami matematycznymi, ale czy byłby pan tak łaskaw i choć część z nas odwiózł do domu?!
Taksówkarz chyba powstrzymał się od zbędnej dyskusji, bo tylko pomruczał coś pod nosem i na tym się skończyła jego genialna wylewność.
- Zapraszam- wycedził przez zęby i otworzył tylne drzwi samochodu.
Zrobiliśmy "naradę bojową", podczas której zdecydowaliśmy, iż do domu pojedzie teraz Niall z mamą, Zayn oraz Liam, a ja mam zostać na mieście z tymi dwoma przygłupami i czekać, aż tenże facet objedzie pierwszy kurs LOTNISKO-DOM i po nas przyjedzie.
Wsiedli do auta (oczywiście uprzednio wpakowaliśmy im walizki do bagażnika) i odjechali.
- Co robimy?!- zapytał podjarany Lou, podskakując jak spora, pasiasta piłeczka.
- Nie wiem- popisałam się niebanalnym doborem słów.
- Chodźmy pooglądać kotki- zaproponował Harry głosem małej dziewczynki, jednak coś wewnątrz podpowiadało mi, że on bierze to na serio.
Popatrzyłam na Louisa i zaczęliśmy się śmiać z powalającej wręcz głupoty naszego przyjaciela. On natomiast zrobił urażoną minę, ale nie wytrzymał tak zbyt długo, gdyż już po kilku sekundach turlał się razem z nami.
- Ogarnijmy się!- doprowadziłam nas do porządku, wcielając się w rolę Liama. Jak jego nie ma, to ktoś musi, a akurat wypadło na mnie- Trzeba jakąś taksówkę może zamówić, czy coś...
- COŚ!!!- wrzasnął Louis i zaczął biegać za gołębiami- Co zrobiliście Kevinowi, wstrętne istoty?!- darł się.
- Zjadłbym coś- powiedział cicho Hazza.
- Ja też- zgodziłam się z nim szeptem- To co? McDonald's?
- Dobra- przytaknął- To na "3"...
- 1... 2...- zaczęłam.
- 3!!!- wrzasnęliśmy i puściliśmy się pędem w kierunku najbliższego Fast Food'a.
Minęło trochę czasu nim Pan "CozrobiliścieKevinowi" zorientował się, że mu uciekamy i pognał za nami grożąc ptakom, że "jeszcze go popamiętają".
Zamówiliśmy sobie po hamburgerze i po soczku, a gdy odebraliśmy jedzenie, zajęliśmy miejsca gdzieś w kącie.
- A co jeśli to mięso jest z malutkich, bezbronnych kociaczków- zaniepokoił się Loczek.
- Albo z Kevina?!- zawtórował mu Lou, wlepiając gały w bułkę.
- Spokojnie, zapewniam was, że tu nie ma ani grama mięsa. Ani kociego, ani gołębiego, ani żadnego innego- uspokoiłam ich i powróciliśmy do konsumpcji kanapek.
***
Wysiedliśmy z taksówki, dziękując kierowcy za bezpieczny przyjazd i były to jak najbardziej szczere podziękowania, gdyż wyglądał, jakby miał ochotę nas zabić.
Louis nacisnął klamkę i z prędkością światła wbiegł do domu. My spokojnie poszliśmy w jego ślady. Zdjęliśmy buty w korytarzu i skierowaliśmy się do salonu. Na sofie siedziała mama i zaczytywała się w ulotce reklamowej jednego z londyńskich sklepów spożywczych. W kuchni siedzieli Zayn i Niall i zawzięcie o czymś dyskutowali.
- Co jest?!- krzyknął Lou nad uchem Nialla, na co blondyn aż podskoczył na krześle.
- Chcesz, żebym dostał ataku serca?!- zbulwersował się Irlandczyk.
- Gdzie Liam?- zmieniłam temat.
Nialler automatycznie odwrócił twarz w kierunku Zayna i posłali sobie pełne zrozumienia spojrzenia.
- Czekam...- pospieszyłam ich.
- No... Bo... Ten... No... Eee... On... Aaa... Hmm... Iii... Tak... To... Emm... Yyy... Aaa... Eee... No...Eee... Zayn ci odpowie!- obronił się farbowany.
Malik już mordował go wzrokiem.
- On... Pojechał- rzucił, unikając mojego wzroku.
Z wrażenia, aż upuściłam telefon na podłogę, ale to, że mógłby się rozbić, nie niepokoiło mnie w tym momencie.
- GDZIE?!- wysyczałam.
- N-nie wiem- jąkał się Mulat- Spakował kilka rzeczy i powiedział, że musi gdzieś wyjechać. Nie powiedział, gdzie.
- Tak sobie wyszedł?!- zapytał równie zaniepokojony Louis.
- No... Mówił, że wróci za niedługo- uściślił Niall.
Podniosłam telefon i wykręciłam numer do Liama.
1 sygnał... CISZA... 2 sygnał... CISZA... 3 sygnał... CISZA... 4 sygnał... POCZTA GŁOSOWA.
Próbowałam jeszcze z 10 razy, ale również bezskutecznie. Wysłałam mu setkę wiadomości tekstowych, ale na nie również nie odpisał.
Zaczęłam się martwić, ale z drugiej strony jest na tyle rozważny, że raczej nie zrobi nic głupiego.

<OCZAMI LIAMA>
Siedzę w pociągu w drodze do Wolverhampton.
Musiałem wyjechać, a nie chciałem im wiele mówić, bo by mnie zatrzymywali, albo pchaliby się za mną. A nie chcę im głowy zaprzątać problemami moimi i mojej rodziny. Może Rose powinna wiedzieć, ale wolałem załatwić to wszystko sam.
O co właściwie chodzi?! Tak naprawdę sam nie wiem. Wczoraj dostałem telefon od taty, że dzieje się coś złego i muszę przyjechać do domu na jakiś czas. Martwię się o niego.
Wyjąłem telefon komórkowy z kieszeni i kilkakrotnie nacisnąłem na przyciski, jednak ekran pozostał czarny. Wyładowany! Lepiej być nie mogło!
Oparłem głowę o szybę i westchnąłem głęboko.
Siedziałem w przedziale sam i szczerze mówiąc bardzo mi to odpowiadało. Z doświadczenia wiem, że ludzie podczas podróży robią się ciekawscy. Wścibscy wręcz.
***
Wysiadłem na peronie w Wolverhampton i zakładając torbę na ramię, pobiegłem w stronę wyjścia ze stacji. Zadzwoniłem po taksówkę, która przyjechała już po 15 minutach. Wsiadłem, przywitałem się z kierowcą (który okazał się dużo bardziej sympatyczny niż ten w Londynie kilka godzin temu) i podałem mu adres, pod który ma mnie podrzucić. Po niecałych dwudziestu minutach byłem już na miejscu.
Bez pukania, wszedłem do domu.
- Cześć!- krzyknąłem już w progu, rzucając klamoty gdzieś w róg przedpokoju.
- Witaj, Liam- powitała mnie Cornelia.
Przytuliłem się do niej.
- Co tam u Rose?- spytała.
- Trzyma się- uśmiechnąłem się do niej na tyle promiennie, na ile tylko było mnie stać- A gdzie tata?!
Popatrzyła na mnie, a w jej oczach dostrzegłem łzy.
- W szpitalu...
_____________________________________________________________________
Rozdział pisany przy oglądaniu gali BAMBI i wyczekiwaniu z niecierpliwością na One Direction...
Cóż... W końcu się udało i nie żałuję ani jednej chwili spędzonej na słuchaniu szprechania tych... ludzi (?) na temat Celine Dione i czarnym smokingu jakiegoś faceta.
"Jeść długo, pić długo, spać długo"<-------- Nialler, rozbrajasz system!!!
 Ale wracając do bloga...
Pod ostatnim postem nie popisaliście się komentarzami, wiem, że stać nas na więcej, ale usprawiedliwiam was szkołą :D
 Kocia3ek


poniedziałek, 19 listopada 2012

Rozdział 50

Obudziłam się o wpół do ósmej i od razu zaczęłam się pakować. Wybrałam sobie tylko jakieś ciuszki na podróż, a reszta ponownie wylądowała w mojej walizce.
Gdy już kończyłam, chłopcy także zwlekli się z łóżek i również poczęli przygotowywać swoje bagaże do podróży.
- Pasowałoby coś zjeść- zaproponował Niall i poleciał na dół do kuchni.
- Zrób mi kanapkę!- krzyknęłam za nim.
- Mi też!- dołączyli się do mnie Zayn i Louis.
- I ja!- wrzasnął Harry, dyskretnie wyciągając marchewkę ze wspólnej walizki jego i Louisa.
 - Jeszcze czego! Może mam pół Irlandii wykarmić?! Macie rączki i nóżki, to sobie zróbcie sami!- usłyszeliśmy podniesiony głos Horana, na co zaczęliśmy się śmiać.
- Nie bulwersuj się tak blondynku!- wykrzyczał przez łzy (śmiechu) Lou- A tak w ogóle, poproszę jeszcze soczek marchewkowy!!!
Ostatni napad śmiechu i powrót do wrzucania pierdół do walizeczek. Tak, naprawdę niesamowita zabawa!
Zabrałam ubrania i poszłam do łazienki, aby się oporządzić. ubrałam się, uczesałam, umyłam zęby i spakowałam całą kosmetyczkę, aby móc po prostu wsadzić ją do reszty badziewi i być gotowym.
Zeszłam na dół i usiadłam przy stole razem z resztą tych dzikusów (i mamą oczywiście), po czym zaczęłam konsumpcję śniadania.
- Czemu nie jesz?- spytałam Liama, który tylko siedział i bezmyślnie gapił się w swój talerz.
- Nie mam apetytu- wyjaśnił.
- To weź coś chociaż wypij! Nie będziesz z pustym żołądkiem przecież leciał- poprosiłam i nalałam mu soku pomarańczowego do szklanki.
Wzruszył ramionami i napił się trochę, jednak szło mu to naprawdę bardzo powoli. Trochę tak, jakby ta czynność męczyła go tak, jak dwunastogodzinna praca w kopalni męczy górników.
Chłopaki popatrzyli na niego, po czym skierowali swoje pytające spojrzenia na mnie.
- Nie mam pojęcia- wyszeptałam prawie bezgłośnie.
***
- Zamówiłeś już tą taksówkę, Styles?!- wrzeszczał Zayn, który właśnie biegał po domu w jednym bucie. Najprawdopodobniej nie mógł znaleźć jego pary.
- Sprawdź w garażu- poradziłam.
- Co mój trampek miałby robić w garażu?- zapytał zdziwiony, ale skierował się w stronę wyznaczonego przeze mnie pomieszczenia.
Usłyszałam jakiś łomot na schodach.
- Louis! Miałeś ZNIEŚĆ naszą walizkę, nie ZRZUCAĆ!!!- krzyknął Harry.
- Możecie się tak nie drzeć?- zaproponował Liam, szukając kluczy od naszego domu w Londynie.
- Właśnie! Ogarnijcie się, dzieci!- uspokoiłam ich. Miałam wrażenie, że mama naprawdę jest tym strasznie zmęczona. Przecież wczoraj wyszła ze szpitala! 
Poszłam do kuchni, gdzie Niall ze stoickim spokojem smarował sobie bułkę masłem orzechowym.
- E... Przepraszam, że pytam, ale co ty właściwie robisz?- spytałam, przypominając sobie wcześniejszą scenę, której byłam świadkiem.
- Bawię się w modela bielizny termoaktywnej- burknął.
- Baaaaaaardzo śmieszne- przeciągnęłam.
- No wiem, jestem niesamowicie błyskotliwy- wyszczerzył się i ugryzł przygotowaną wcześniej kanapkę.
- TAKSÓWKAAAAA!!!!- wydarł się Louis i wyleciał na dwór z walizką.
- Ale... Ja nie zjadłem- farbowany zrobił minę zbitego psa.
- Zjesz po drodze- poprosiłam- A teraz chodź, bo się spóźnimy na samolot.
Chwyciłam za torebkę, sprawdziłam, czy mam wszystko i wyszłam, a za mną Niall taszczący dwie walizki. Zamknęłam drzwi na klucz i wsiadłam do "taksówkowego vana" pomiędzy Louisem a Harrym, gdyż tylko tam było wolne miejsce.
Wszyscy cały czas się śmialiśmy... Z wyjątkiem Liama, który ze słuchawkami w uszach siedział przede mną wlepiony w szybę ze "smutnymi" oczami.
Stwierdziłam, że nie będę mu na razie zawracała głowy i jak będzie chciał mi powiedzieć, co się stało, to po prostu mi powie. Albo nie... Wypytam go! Koniecznie!
Kierowca dał znać, że już jesteśmy i wysadził nas przed samymi drzwiami portu lotniskowego. Zapłaciliśmy mu i wyjęliśmy walizki z bagażnika.
- OH GOD!- pisnął Lou- Za minutę odprawa!!!
Popatrzyliśmy na niego dziwnie, ale gdy zorientowaliśmy się, co powiedział, puściliśmy się pędem w stronę wnętrza budynku.
***
Siedzimy w samolocie od piętnastu minut i czekamy na start. Specjalnie zajęłam miejsce obok Liama, żeby zadać mu kilka pytań dotyczących jego dzisiejszego zachowania, ale za nic nie mogę sobie ułożyć w głowie formułki, od jakiej powinnam zacząć. Nie wiem, czy będzie chciał ze mną o tym porozmawiać, ale mam nadzieję, że uda mi się cokolwiek z niego wyciągnąć.
- Prosimy o bezwzględne zapięcie pasów! Samolot zaraz wystartuje- rozległ się głos stewardessy.
Miałam zapięty pas już od kilkunastu minut, ale kto by tam liczył?!
Wreszcie maszyna poderwała się do góry i mogłam swobodnie zacząć rozmawiać z szatynem.
- Liam... Możemy pogadać?- spytałam na wstępie, szturchając go w ramię.
Podniósł głowę znad swojego telefonu, popatrzył na mnie i schował go do kieszeni.
- Zależy o czym- odparł, prostując się.
- Czy... Ty... Eee... Bo... Yyy... Hm... Co się stało?- wydusiłam w końcu.
Odwrócił wzrok.
- Nic- powiedział łamiącym głosem.
- Za długo cię znam. Za dużo czasu z tobą spędziłam. Zbyt wiele razy mi pomogłeś, braciszku- odparłam, choć nie byłam pewna, czy mogę go tak jeszcze nazywać. Chyba nie powinnam, ale... On zawsze będzie moim bratem!!!
- Naprawdę, Rose... Nic się nie stało- mruknął zrezygnowany i zaczął od nowa stukać coś na swoim IPhonie.
Westchnęłam głęboko, ponieważ stwierdziłam, że nie wyciągnę z niego już żadnych informacji. Wcisnęłam słuchawki w uszy, wybrałam jakąś głupawą piosenkę miłosną z mojej playlisty i oparłam się o tył fotela, zamykając oczy.
_____________________________________________________________________________
Cześć, misie!
Jest 50 rozdział!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Jeszcze drugie tyle i do setki dobijemy, chcielibyście?!
A teraz małe podsumowanie, jakie to mam w zwyczaju robić podczas różnych takich naszych MINI świąt na tym blogu:
40 obserwatorów, 13242 wejścia, 388 komentarzy...
Dla zainteresowanych moje GG (niektórzy już korzystają- pozdrawiam ich :D)- 4935256
Kocham was <3
 Kocia3ek

czwartek, 15 listopada 2012

Rozdział 49

Minęły dwa tygodnie. Przez cały ten czas niecierpliwie czekaliśmy na jakiś cud, że może mama tak znienacka wszystko sobie przypomni. Niestety, nic takiego się nie wydarzyło, więc musieliśmy sami starać się wpajać jej (jej własne wspomnienia) do mózgownicy. Ciekawi mnie, jak to jest mieć kompletną pustkę w głowie, być jak taki malutki, bezbronny noworodek, który nie wie, co dzieje się na świecie. Ale po dłuższych zastanowieniach stwierdzam, że wolę się nie dowiadywać.
***
Z samego rana przyjechaliśmy do szpitala, jak codziennie z resztą.
Niall właśnie pokazuje mamie zdjęcia z jej młodości i opowiada jej, jaka to była młoda i piękna, i takie tam pierdoły, które zwykle to rodzice opowiadają swoim dzieciom.
Postanowiłam się na chwilę przejść po szpitalu i znaleźć jakiegoś lekarza, ponieważ miałam do niego kilka, dość istotnych pytań.
Stanęłam przed gabinetem i zapukałam w śnieżnobiałe drzwi. Rozległo się jakieś ciche i jakby wymuszone "Proszę". Westchnęłam i nacisnęłam klamkę.
- Dzień dobry- przywitał mnie facet znad stosu różnych papierków.
- Dobry- mruknęłam i nie czekając na zaproszenie, zajęłam miejsce po drugiej stronie jego biurka.
Popatrzył się na mnie dziwnie przez chwilę, po czym uniósł jedną brew do góry.
- W czym mogę pomóc?- zapytał.
Rozglądnęłam się niepewnie po pomieszczeniu, próbując ułożyć sobie w głowie jakiś w miarę spójny tekst, który mogłabym w tym momencie powiedzieć, ale że nic mi akurat nie przychodziło na myśl, postanowiłam pójść na spontan.
- Czy... Kiedy będzie mógł pan wypuścić moją mamę?- spytałam po chwili intensywnego myślenia.
- Ale ja jej przecież nigdzie nie trzymam- obronił się.
- O Jezu! Przecież wie pan, o co chodzi, nie? Kiedy będzie mogła wyjść ze szpitala?- wyjaśniłam, wzruszając ramionami, jakby było to najbardziej oczywistą rzeczą na świecie.
Podrapał się po głowie (powodując przy okazji niemałą łupieżową śnieżycę) i chwycił za jedną z kartek, które właśnie leżały na stosiku tuż przed jego twarzą. Przestudiował tekst na wyżej wspomnianej kartce, zakaszlał (nie zakrywając sobie ust) i poprawił fryz.
- Czy będzie miała odpowiednią opiekę w domu?- zainteresował się.
- Proszę pana, zapewniam pana, że w domu będzie jej dużo łatwiej wszystko sobie przypomnieć niż tutaj- burknęłam, ale już po chwili na mojej twarzy zagościł niezwykle wymuszony uśmiech.
Oparł się o tył fotela i zakręcił kilka razy w kółko (miał przy tym minę niczym pięciolatek na karuzeli).
- Dobra, możemy ją wypisać nawet dzisiaj!- niemal krzyknął.
Zrobiłam minę "WTF?".
- Już dzisiaj?- zdziwiłam się.
Kiwnął głową i naskrobał coś na świstku papieru.
- Idź z tym do kantorka, daj to którejś z pielęgniarek i zabierz mamuśkę- wyrecytował, po czym kulturalnie wyprosił mnie z jego prywatnego pokoiku, gdyż "musiał porozmawiać z bardzo ważną pacjentką".
***
Jest już późne popołudnie. Przed chwilą przyjechaliśmy i właśnie bawimy się w kucharki, aby zrobić mamie coś jadalnego do jedzenia, gdyż to co podawano jej w szpitalu niczym jedzenia nie przypominało.
- Mówię ci, że tutaj trzeba dodać mąki, idioto!- wrzeszczał Harry, który chyba najbardziej wczuł się w tą rolę.
- Jakiej mąki?! Dodałem już mąki!- Louis wymachiwał łyżką, rozwalając co popadnie.
- WIĘCEJ MĄKI!!!- krzyczał Styles nabierając trochę jakiejś dziwnej mazi na palec.
- Jeszcze więcej?!- zapytał Zayn, rozwalając jedną z torebek białego proszku.
Pokręciłam głową z rozbawieniem i skierowałam się w stronę salonu, w którym właśnie siedział Niall oglądający z mamą czasopisma o modzie.
- Bierzemy ją do Londynu?- zaproponowałam.
Spojrzał na mnie i zaczął rozważać moją propozycję. Kiwnął głową i uśmiechnął się lekko.
Z góry zbiegł przerażony Liam.
- Muszę jak najszybciej jechać do domu! To pilne!- wrzasnął- Eee... Mam sprawę do załatwienia. Zamówiłem już bilety na jutro w południe.
- Jedziemy z tobą!- Zayn wychylił głowę znad "Ciekawostek o Wesołych Pingwinkach". Nie wnikam, dlaczego wybrał akurat taką lekturę.
- Nie będziecie przeze mnie wakacji marnow...- zarzekał się chłopak.
- Zamawiaj jeszcze sześć biletów i bez gadania!- przerwał mu Loczek.
- Sześć?- spytał Liam.
- Sześć. Mama jedzie z nami- wytłumaczyłam- Przecież jej nie zostawimy.
_______________________________________________________________________________
Cześć! Kochani, bardzo krótki rozdział, ale nie mam weny, a moja BFF mnie męczy, że mam coś dodać.
Więc... To dla niej :D
Dzięki za wszystkie miłe słowa, które do mnie kierujecie. Motywują mnie do działania!!!
I... Mam nową płytę "Take Me Home"!!! Wszystkim Directionerką polecam jej zakup, jest naprawdę świetna!!!!
Kocia3ek

poniedziałek, 12 listopada 2012

Rozdział 48

Chłopak spojrzał na mnie zdezorientowany. Jego oczy straciły blask, na policzkach widniały ślady łez, a jego twarz niczym nie przypominała tej, którą widziałam w dniu naszego pierwszego spotkania.
-  R-Rose? Co ty tu robisz?- wydukał, oddalając się nieznacznie od miejsca, w którym uprzednio stał.
- Chyba powinnam cię zapytać o to samo!- wrzasnęłam.
Westchnął głęboko i oparł się łokciami o barierkę mostu. Patrzył się tępo to w wodę pod nami, to w horyzont przed nami...
- A co mam robić?- powiedział w końcu- Po co mam się tutaj dłużej męczyć?
Spojrzałam na niego, jak na kosmitę. To, co mówił naprawdę przyprawiało mnie o zawrót głowy. Czy on na serio jest taki głupi, czy tylko udaje?
- Po co masz się tutaj dłużej męczyć?! Czy ty się słyszysz człowieku?! Masz rodzinę, przyjaciół, fanów, MNIE- wykrzyczałam mu prosto w twarz.
- Rodzinę?! Matka mnie nie pamięta, ojciec umarł, co to za rodzina, co?!
Miałam ochotę uderzyć go w twarz. Zachowywał się jak największy egoista na świecie! Nie no, spoko: chciał sobie tak poprostu skoczyć z mostu i się zabić. Fajnie masz, przecież to nic takiego, nie?
- JA jestem twoją rodziną, Niall. Nie pamiętasz? A mama może odzyskać jeszcze pamięć. I co wtedy?- spytałam.
Przeczesał nerwowo włosy palcami.
- Ale...
- Jakie "ale", Niall?- przerwałam mu- Tutaj nie ma czasu na żadne "ale". Pomyśl o innych. Pomyśl o chłopakach, o mamie, o Directionerkach, o mnie...
Z niecierpliwością wyczekiwałam zespołu, może oni byliby go wstanie przekonać. Jednak żaden z naszych przyjaciół jeszcze się nie pojawił.
Wtedy do głowy przyszedł mi świetny pomysł, ale stwierdziłam, iż poczekam przez chwilę z jego realizacją.
- Rose... Po co? Powiedz mi, po co jestem wam potrzebny?- zaczął- Poradzicie sobie świetnie beze mnie. A ten wypadek matki to moja wina! I TYLKO moja!
Teraz to już na serio nieźle mnie zdenerwował. Myślałam, że uduszę go na miejscu i sama wrzucę do tej rzeki, ale to chyba nieco mijałołby się z celem mojej misji.
- To nie jest twoja wina! To nie jest wina nikogo z nas! NIKOGO!!!- uniosłam się po raz kolejny. Cóż... Właściwie cała nasza "rozmowa" opierała się na podnoszeniu głosu, z każdą wypowiedzią coraz bardziej.
Mruknął pod nosem coś, czego nie usłyszałam i stwierdziłam, że czas na mój epicki plan.
- Skaczę z tobą- rzuciłam, na co automatycznie przerwał swoje gadanie sam do siebie.
Popatrzył na mnie dziwnie, zmrużył oczy i pokręcił przecząco głową.
- Nie pozwolę ci na to, jesteś moją siostrą i nie będziesz sobie marnowała życia- zaprotestował.
- Wiedziałam, że tak zareagujesz... A teraz powiem ci coś: TY jesteś moim BRATEM, KOCHAM CIĘ i nie będziesz się zabijał!!! Rozumiesz?!- wypowiedziałam się.
Nie spuszczał ze mnie wzroku i wyglądał, jakby się nad czymś głęboko zastanawiał.
- Rozumiem- wydukał.
- No to cieszę się niezmiernie- uśmiechnęłam się do niego- Chodź tu!
Wtuliliśmy się w siebie i staliśmy tak przez czas bliżej nieokreślony, aż usłyszeliśmy chłopaków.
- Dziękuję- wyszeptał mi na ucho- I przepra...
- TU JESTEŚCIE!!!- przerwał mu krzyk Louisa i dość silne, jak mniemam, uderzenie w brzuch przez szatyna, który z niezwykłą prędkością zmierzał w naszym kierunku.
Reszta biegła nieco wolniej, ale i tak znaleźli się przy nas w dość krótkim czasie.
- Co się stało?- zapytał Liam, gdy reszta odpierdzielała dzikie tańce na widok Horana.
Spojrzałam na nich kątem oka i pomyślałam, co mogłoby się stać, gdybym przyszła kilka sekund później. Czy Niall naprawdę by skoczył? Cóż... Już się nie dowiem. Zresztą... Bardzo dobrze!
- Myślę, że jak będzie chciał, to ci powie- odparłam- Ja chyba nie powinnam.
Chłopak kiwnął głową ze zrozumieniem i razem dołączyliśmy do grupowego misiaka. Tak! Nie ma to jak tulenie się na środku mostu!
***
Jest godzina 21:42. Na dzisiaj odpuściliśmy już sobie szpital i stwierdziliśmy, że pojedziemy tam jutro z samego rana. Teraz siedzimy na poddaszu w piżamach i próbujemy skupić się na grze w karty.
Nikomu jakoś za bardzo się nie chce, więc gra nie jest zbyt emocjonująca, ale po prostu musimy zająć czymś nadmiar wolnego czasu i odgonić myśli od mamy leżącej na sali w szpitalu z kompletną pustką w głowie.
- Wygrałem- wymamrotał Harry bez entuzjazmu, rzucając ostatnią kartę na kupkę przed nim.
- Super- pogratulowałam.
- Gramy jeszcze raz?- spytał Liam od niechcenia.
Zgodnie pokręciliśmy przecząco głowami.
- Idziemy spać- zarządził Zayn.
Mruknęliśmy coś tam niezrozumiale i powlekliśmy się w stronę swoich łóżek.
Położyłam głowę na poduszce i przykryłam się kołdrą po sam nos.
- Dobranoc- wyszeptałam.
- Branoc- odpowiedziało mi pięć głosów.
___________________________________________________________________
Cześć!
Dzisiaj taki króciutki rozdział, ale było te 12 komentarzy, więc wypadało dodać, co?
Serio krótki jest i przepraszam, ale... Wybaczcie!!!
Kocham was!
* Coś dla fanów mangi i anime: blog mojej koleżanki
 Kocia3ek