Chciałam jak najszybciej mieć wszystko z głowy. Bałam się tego, w jakim stanie zastanę Richarda. Przed oczami stanęły mi te wszystkie lata, kiedy traktowałam go jak śmiecia i starałam się za wszelką cenę usunąć go z mojego życia. Teraz nie wyobrażam sobie takiego momentu, że muszę się z nim pożegnać. Już na zawsze. Perspektywa stania nad jego grobem z bukietem chryzantem w jednej ręce i mokrą chusteczką w drugiej przytłaczała mnie. Nie mogłabym tak po prostu zapalić znicza i postawić go na tej szarej, lodowatej płycie nagrobkowej. Nie ma takiej opcji... W ogóle, czemu ja o tym myślę? Przecież wszystko będzie dobrze... MUSI być dobrze.
Z rozmyśleń przerwało mnie jakieś szarpnięcie. Wylądowaliśmy bezpiecznie; dwuminutowe opóźnienie, ale poza tym- żadnych zakłóceń.
***
W radio leciała jakaś piosenka The Wanted, co wywoływało u całej naszej paczki odruch wymiotny, jednak taksówkarz nie był na tyle spostrzegawczy (lub uprzejmy), by przełączyć na inną stację. W pewnym momencie myślałam, że Louis za chwilę wyrwie to urządzenie razem ze wszystkimi kabelkami i wetknie temu facetowi do gardła, ale nic takiego się nie wydarzyło.
Zatrzymaliśmy się przed doskonale znanym mi domem. Domem, w którym spędziłam ostatnie kilkanaście lat mojego życia. Tych lepszych i tych mniej udanych. Podziękowaliśmy kierowcy, zapłaciliśmy mu za usługę i powyciągaliśmy walizki z bagażnika. Zgromadziliśmy się wszyscy na najwyższym stopniu przy drzwiach (Zayn chyba ze trzy razy spadł na sam dół), a Liam zadzwonił dzwonkiem.
Otworzyła nam niewysoka, niebieskooka kobieta z długimi włosami przefarbowanymi na czarno. Ubrana była w stary, powyciągany sweter i jakieś ciemne jeansy. Tak, to była Cornelia. Czy poczułam się dziwnie, stojąc przed nią? Tak. Czy miałam wyrzuty sumienia? Tak. Czy miałam ochotę się do niej przytulić i natychmiast ją przeprosić? Tak. Czy to zrobiłam? Nie.
Po prostu- weszłam do środka tak, jak pozostali; rzuciłam swój plecak w kąt tak, jak pozostali; ułożyłam walizkę przy schodach tak, jak pozostali; i wreszcie, stałam z tępym wyrazem twarzy tak, jak pozostali...
Czułam się nieco niekomfortowo. Był to przecież mój dom, a ja... Weszłam do niego, jak do zupełnie obcego miejsca. Bałam się, że coś zniszczę, że coś zabrudzę. No ale przecież ludzie! Ja tutaj mieszkałam! Nic się tu w sumie nie zmieniło! Więc o co mi chodzi?
Kobieta zaprosiła nas do środka, po czym poczęstowała nas jakimiś tanimi ciastkami z przydrożnego kiosku (nie, ja wcale nie narzekam). Nakazała nam, byśmy usiedli przy stole w kuchni, a sama zajęła się robieniem herbaty.
Liam nerwowo tupał nogami pod stołem. Widać było wyraźnie, że teraz nie w głowie było mu przyjęcie herbaciane i pogawędki ze swoją macochą, bo najchętniej pewnie pojechałby do ojca już, teraz, natychmiast...
Cornelia położyła przed nami dzbanek gorącego napoju i kilka kubków, choć i tak nikt nie skorzystał z tej gościnności.
- Możemy już pojechać?- zapytał Payne- Chciałbym się z nim zobaczyć.
- Tak, możemy- odparła brunetka- Ale proszę was, nie możemy go denerwować. On wie, że nie ma na razie dla niego dawcy i myślę, że lepiej mu o tym nie przypominać.
- A jak się trzyma?- zainteresowałam się.
Dostrzegłam jakby cień uśmiechu na jej twarzy, kiedy usłyszała mój głos. Może mi się wydawało, ale nie wiem... Jak tak, to dosyć bujną mam wyobraźnię.
- Trzyma się... No trzyma się jak człowiek z chorymi nerkami. Lekarze mówią, że nie najgorzej, ale maszyny nie utrzymają go przy życiu na zbyt długo. Operacja jest konieczna, ale potrzebujemy dawcy- wyjaśniła.
Potem to wszystko zaczęło dziać się dosyć szybko...
Pogadanka, wejście do samochodu i start.
Przez całą drogę myślałam o Zoe. Chamsko postąpiliśmy, zostawiając ją samą w domu. Nawet niczego jej nie wytłumaczyliśmy. Ja chciałam, ale niestety mi to nie wyszło. Brzmiałam bardziej jak płyta w starym gramofonie babci Helci. Serio! Zacinałam się co jedną sylabę, aż w końcu zostałam wyciągnięta z domu przez Liama. Spojrzałam na wyświetlacz mojego telefonu.
Zatrzymaliśmy się na parkingu przed szpitalem. Nienawidzę szpitali!!! Coś tak czuję, że w ciągu tych wakacji bywałam w nich częściej niż w ciągu całego życia. A wcale tego nie chcę!
Władowaliśmy się do hallu. Wszędzie unosił się ten (doskonale mi już znany) medyczny zapach, a zza niektórych ścian dało się słyszeć huczenie klimatyzacji i dźwięki klinicznych aparatur... Pomyśleć, że kilka z tych aparatur przytrzymuje teraz przy życiu mojego ojczyma (?)...
- Która to sala?- spytał Louis.
- 65, na pierwszym piętrze- wyjaśniła, a my powlekliśmy się za nią.
Liam jako pierwszy stanął przed drzwiami i lekko je pchnął, po czym wszyscy znaleźliśmy się w środku. W rogu sali, przy najbardziej obdrapanej i najbardziej ubrudzonej ścianie stało białe, metalowe łóżko zaścielone spłowiałą pościelą. W łóżku tym leżał nie kto inny, jak właśnie Richard, mój ojczym. Na jego bladej twarzy rozciągał się szeroki uśmiech, a gdy tylko nas zobaczył, wyszczerzył się tak bardzo, że zdziwiłam się, iż jeszcze nie odpadły mu policzki.
- Miło was widzieć, kochani- przywitał nas, a my staliśmy jak idioci pod drzwiami, bo każdy z nas bał się zrobić jakikolwiek krok do przodu.
- Tato...- zaczął niepewnie Liam po dość długiej chwili milczenia. Głos mu się łamał, a w oczach zbierały mu się łzy- Pomożemy ci... Znajdziemy dla ciebie dawcę... Zobaczysz...
Podbiegł do niego i przytulili się... Uśmiechnęłam się pod nosem, a jedna, mała słona kropla spłynęła w dół po mojej twarzy. Wzruszyłam się. Nigdy ich tak razem nie widziałam. Pamiętam, jak byliśmy mali i Richard trzymał Liama na kolanach i pamiętam też, jak razem huśtali się na huśtawce na miejskim placu zabaw, ale to nie są wyraźne wspomnienia. A teraz? Widzę ich razem i nie mogę w to uwierzyć. Z całych sił będę starała się, aby wszystko poszło zgodnie z planem, aby mężczyzna odzyskał zdrowie... I uda mi się to, choćbym miała stracić przez to całą swoją energię.
Kiedy już usiedliśmy przy łóżku chorego i zakończyliśmy konwersację o tym, że wczorajszego wieczoru dali mu do jedzenia truskawkowy jogurt z widelcem zamiast łyżeczki (Liam oznajmił, że jest z ojca bardzo dumny, co skomentowaliśmy salwą głośnego śmiechu), do sali weszła pielęgniarka, by zmienić kroplówkę i podać jakieś leki Richardowi. Poprosiła nas, abyśmy na chwilę opuścili pomieszczenie, bo takie są procedury... Nie przegadasz, nie?
Wysypaliśmy się na korytarz i w ciszy powędrowaliśmy pod gabinet lekarza, który zajmuje się teraz moim ojczymem. Zapukaliśmy, ale nie czekaliśmy na żaden odzew z jego strony, tylko wparowaliśmy do jego pokoju, jak do własnego domu. Zastaliśmy go siedzącego przy swoim biurku w modnych okularach na nosie, czytającego jakieś wędkarskie czasopismo. Hobby trzeba mieć, ale czemu koleś rozwija je w pracy?
- Dzień dobry- wydukał, chowając pospiesznie gazetę do szuflady- Eee... W czym mogę pomóc?
- Chcielibyśmy zrobić badania- odpowiedzieli chórem Niall i Louis.
- Na... Te... No... Na nerki- dodał Zayn, który prawdopodobnie nie wyczuł za bardzo powagi tej sytuacji.
- U mojego ojca, Richarda Payne'a wykryto nowotwór nerek i żadna z nich nie pracuje poprawnie. On potrzebuje przeszczepu, a każdy z nas jest gotowy, by zostać dawcą- wyjaśnił Liam.
Mężczyzna kiwnął głową, wyciągnął jakieś dokumenty z szafki.
- Badania mogą odbyć się nawet za chwilę- odparł po dłuższym namyśle- Zapraszam do gabinetu na drugim piętrze do doktora Collins'a.
Wypisał nam jakiś świstek i prawie wyrzucił nas z pomieszczenia.
<OCZAMI ZOE>
Siedziałam na kanapie i bez żadnego wyrazu twarzy wpatrywałam się w ekran telewizora, na którym raz po raz migał jakiś facet na motorze lub skąpo ubrana cheerleaderka.
Zostawili mnie...
Wykonałam chyba z 20 telefonów do każdego z nich, ale nikt nie raczył się odezwać. Czułam się okropnie. Może nie jestem im potrzebna, może namieszałam już wystarczająco... Ale co ja im poradzę, że inaczej nie potrafię żyć?
Piętnaście minut temu dostałam wiadomość od Eleanor, że za chwilę do mnie wpadnie, żebym nie była sama... Chociaż tyle, bo naprawdę mi się okropnie nudzi.
Westchnęłam głęboko i nacisnęłam czerwony guzik na pilocie. Obraz zgasł, a mnie było w ten sposób dużo prościej myśleć. Pobiegłam na górę i zapożyczyłam sobie laptopa Rose. Mam nadzieję, że się na mnie o to nie obrazi. Uruchomiłam go, zwinnie wpisałam hasło ("HARRY", nie wysiliła się za bardzo). Na pulpicie ukazała się jakaś kolorowa tapeta. Włączyłam szybko internet i zaczęłam przeglądać różne stronki plotkarskie. Same nudy... "Rihanna- czy jej nowy tatuaż pomoże jej zapomnieć o utraconej miłości?"; "Robert Pattison upił się na imprezie. Nie mógł dojść do samochodu"; "Selena Gomez czaruje w Paryżu"; "Justin Bieber adoptował kota?!"...
Ludzie, błagam... Co to kogo obchodzi?! Proszę, raz... Raz napiszcie coś sensownego, a nie tylko tatuaże, imprezy i koty!!! UGH!!!
Postanowiłam sprawdzić więc skrzynkę mailową. Sama nie wiem, po co. Przecież i tak nigdy nie dostaję żadnych sensownych maili wartych uwagi. Cały czas tylko jakieś reklamy nowych samochodów (po co mi one? I tak nie mam prawka) albo dopiero otwartych sklepików z artykułami ogrodniczymi...
Weszłam więc w skrzynkę, ale zamiast miejsca na zalogowanie się, wyskoczyły mi wiadomości, które dostała Rose. No tak, ma pocztę na tym samym portalu, ale mogłaby się wylogowywać... Chociaż i tak pewnie niewiele by to dało, bo mogę się założyć, że jej hasło brzmi "HARRY"...
Od razu poprawił mi się humor, bo ona także otrzymuje głównie spam... Rabat na sklep z kosmetykami, pokaz mody jakiegoś sławnego projektanta w Londynie, prośba o potwierdzenie lotu do Wolverhampton, najlepszy wulkanizator w mieś... CO ZA LOT DO WOLVERHAMPTON?!
Czyli wszystko jasne...
_________________________________
Hejka!
Hahahahaha... Macie tutaj bardzo króciutki rozdział na powitanie ode mnie :D
Tak, wracam do Was <3
Zawdzięczacie to Zuzi K. oraz oczywiście samym sobie, bo to dzięki Wam zdecydowałam się powrócić...
Są pewne warunki:
- Cierpliwie czekacie na kolejne rozdziały (które mogą się pojawiać później niż zazwyczaj ze względu na brak czasu lub weny)...
- Wchodzicie na tego bloga: I'll take you to another world i wspieracie mnie na nim tak samo, jak na tym <3
- Komentujecie rozdziały...
Powiem Wam tak: TĘSKNIŁAM <3
Kocham <3
Kocia3ek